Stöde










Viskan




















Opis i cd. w produkcji.
Cale nasze życie to jedna wielka podróż z punktu A do punktu B i dla wszystkich te punkty są identyczne, rożni nas tylko droga z A do B, czasem nasze podróże się łączą i podróżujemy z kimś razem, a czasem tylko przecinają.
Podróż, to też: książka, cisza , obraz, trzymanie ukochanej osoby za rękę, to spotkania i rozstania,to płacz, śmiech, radość i smutek.
Piszę o swoich ´´podróżach``,piszę jak umiem, a moje przemyślenia i wynurzenia są subiektywne. W młodości chciałem zostać pisarzem, ale byliśmy ubodzy i nie stać nas było na maszynę do pisania :) i czytając o moich podróżach pamiętajcie .... nieszczęściem ludzkości jest szczelność czaszki ludzkiej.
Nie wiem jak długo i jak często będę pisał. Wiem jedno , ja zraniłem wiele osób i mnie zraniono, popełniłem wiele błędów, niestety czasu nie cofnę , ale wiem że czeka mnie nowa podróż i w dużym stopniu zależy ode mnie jaka ona będzie.
Nie mam konkretnego celu pisząc bloga, to po prostu kolejna podróż, ale jeżeli chociaż jedna osoba poczułaby się lepiej, i zmotywowałoby ją to do pozytywnych zmian i działania,to znaczy że było warto.
Dziękuję za wszystkie komentarze:)
kontakt:
otto@podrozemaleiduze.eu
Pozdrawiam wszystkich znanych mi i nieznanych czytelników.
Have a nice life :)
I oczywiście wszystkie osoby i postacie o których pisze są fikcyjne a jakakolwiek zbieżność z kimkolwiek jest przypadkowa.
Galeria zdjęć
Galleries pictures
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collections
Filmy short clips on Youtube
https://www.youtube.com/playlist?list=PLtI6MRVYbuM-h2VRctZ0pYsq4X6J09mDC
Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęćbez zgody autora zabronione.
Distribution and copy of films and photographs without permission prohibited.
All rights reserved.
Stöde
Viskan
Opis i cd. w produkcji.
”Po ciekawe i niezwykłe historie nie trzeba jechać na drugi koniec świata. Nie znajdziesz ich też wyłącznie w telewizji. Są znacznie bliżej, niż może ci się wydawać” – cytat z książki Przemysława Kossakowskiego, byłego już męża Martynki W.
Latem miałem możliwość spędzenia trochę czasu w takim nieodkrytym dla mnie zakątku Polski jakim są Mazury. Po krótkim postoju w Nidzicy,
pierwszy dłuższy przystanek w Szczytnie.
Szczytno rozwinęło się ok. 1360 z osiedla funkcjonującego jako przedzamcze. Zamek krzyżacki zbudowany został w połowie XIV w., w miejscu wcześniejszej drewnianej strażnicy z 1266. W 1370 Kejstut spalił krzyżacki drewniany zamek i w tym miejscu postawił kamienną warownię, która w 1410 i 1454 była przejściowo zajmowana przez wojsko polskie. Zamek, a właściwie ruiny,
są zlokalizowane pomiędzy jeziorami: Długim
a Domowym Małym.
Ciekawostką architektoniczną jest maszkaron lub makabrylła która powstała nad j. Długim w samym centrum. Inwestor kupił od miasta zabytkową wieżę ciśnień z 1908 r., wpisaną do rejestru zabytków za przysłowiową ”złotówkę”, miał ją wyremontować a na zewnątrz miała być dobudowana oszklona winda. Jako prawdziwy biznesmen, inwestor zrobił kosztorys po kupnie wieży i doszedł do wniosku ze mu się to nie opłaca, za to wpadł na pomysł ze doklei apartamentowiec do wieży, no i tak to wygląda po 20-u latach od rozpoczęcia inwestycji.
W Szczytnie zdziwiła mnie jedna rzecz, w mieście jest słynna szkoła policyjna, a ja podczas mojego wielogodzinnego pobytu nie widziałem ani jednego policjanta ?!!, chyba zostali oddelegowani w ramach szkolenia do ochrony twierdzy na Żoliborzu ?.
Kolejny przystanek Spychowo, nie wiem dlaczego Spychowo ? czy to przez Juranda ?, tak po prostu wyszło, znalazłem jakiś ośrodek i ruszyłem. Wybrałem drogę przez Świętajno.
Świętajno przywitało takimi hasłami
Wzruszyłem się,
to cudowne ze mamy takich patriotów, TU JEST POLSKA !!!
Stanica Wodna Spychowo to ośrodek rodem z PRL-u, trochę się wystraszyłem jak zobaczyłem swój domek, górny próg był na wysokości mojego czoła, no normalnie chatka dla Hobbitów albo kaczorów , musiałem przywalić głową ze 20-a razy zanim zapamiętałem że muszę się schylać, ale ogólnie nie było źle czysta pościel i co najważniejsze nie było czuć stęchlizny ani wilgoci.
Stanica leży nad przesmykiem łączącym j. Zyzdrój Wielki z j. Spychowskim.
Księżyc nad Spychowem.
Zaskoczyła mnie duża ilość dzieci ? , dopiero rano zorientowałem się ze to istny raj dla rodzin z …,
Dla najmniejszych jest jakiś kompleks gdzie te najmniejsze biegają skaczą i się czołgają drąc się w wniebogłosy, zachwycone mamuśki okopują pobliskie stoliki,
mój domek stal najbliżej tego przybytku, siedząc sobie przed domkiem, zostałem powalony wrzaskami docierającymi gdzieś z wierzchołków drzew ?, na terenie ośrodka jest tez park linowy
są tu również koniki 🙂
W okolicznościach tak pięknej przyrody
postawiłem na aktywny odpoczynek i wybrałem się kajakiem w kierunku j. Zyzdrój Wielki,
Po tej kolorowej wycieczce zgłodniałem i popłynąłem do Spychowa.
W Spychowie odbywała się akurat XIII edycja Święta Mazurskiej Dłubanki. To jedyne tego typu warsztaty wykonywania tradycyjnych łodzi jednopiennych w Polsce. Wydarzenie cieszy się dużą popularnością i sławą wśród instytucji i pasjonatów zajmujących się dawnym szkutnictwem czy rekonstrukcją historyczną.
Z jeziora Spychowskiego można popłynąć Krutynią do j. Kierwik albo jeszcze dalej do j. Zdróżno, ale to następnym razem.
No i to by było na tyle tym razem.
Wierzę w Was, dacię radę i trzymam kciuki 🙂
To ostatni etap przygody albańskiej, łodzie dowożą turystów do ujścia rzeki, no i jest parę godzin na zajęcia w podgrupach.
Rzeka tworzy rozlewisko z kamienistymi wysepkami połączonymi kładkami i mostkami.
Jest tu także parę restauracji i hoteli dla tych którzy chcieliby zostać dłużej.
Woda jest bardzo zimna, ale przy tych upałach naprawdę orzeźwia. Poniżej krótka relacja filmowa ze spływu.
Podsumowując te dwa tygodnie to bylem mile zaskoczony, było bezpiecznie a ceny przystępne, nigdzie tez nie próbowano mnie oszukać czy orżnąć. Jeszcze zostało dużo do zwiedzania, chociażby Alpy albańskie z najwyższym szczytem 2764 m. n.p.m. ale to już na pewno nie w lipcu.
No i to by było na tyle.
Nie jestem zwolennikiem organizowanych wycieczek ale zdecydowałem się wziąć udział w takiej. Pierwszy etap to podróż busikiem z Szkodry do przystani promowej nad j. Koman.
Kolejny etap to prawie godzinna podróż łodzią po jeziorze do ujścia rzeki Shala.
Jezioro Koman ( Liqeni Komanit ) to sztuczny zbiornik w północnej Albanii który powstał w latach 1979-1988, jest zasilany przez rzekę Drin, Shala i Valbona. Jezioro Koman otoczone jest gęsto zalesionymi wzgórzami, stromymi zboczami, głębokimi wąwozami i wąską doliną. Jezioro rozciąga się na 34 km, przy szerokości 400 m. Najwęższy wąwóz ma ponad 50 m szerokości. Busik dowozi do parkingu u podnóża góry, krótka wędrówka tunelem
i docieramy do przystani promowej, skąd wypływają lodzie na wypady jednodniowe jak i prom samochodowy do Fierzy.
Poniżej filmik z wycieczki po j. Koman.
No i wszystko by było pięknie gdyby nie takie widoki.
No i dotarliśmy do ujścia rzeki Shala.
Relacja z tej części wycieczki w następnym odcinku:).
Przyszła kolej na zwiedzanie lokalnych atrakcji, ale najpierw udałem się do lokalnego punktu ksero żeby wydrukować bilet a za mną weszła dziewczynka, może tez chciała coś wydrukować ?
Jako pierwszy punkt zwiedzania wybrałem most Mesi, który leży parę kilometrów od centrum.
Kamienny most w miejscowości Mes to stara, turecka przeprawa przez rzekę Kir. Jest to jeden z najlepiej zachowanych na całych Bałkanach obiekt inżynieryjnej architektury osmańskiej. Trochę przypomina Stary Most z Mostaru który został zbombardowany podczas wojny w byłej Jugosławii. Most wybudowano w XVIII wieku na polecenie lokalnego paszy, Kara Mahmuda Bushati. Był przeprawą na ważnym szlaku handlowym do Prisztiny, miał trochę więcej szczęścia niż starszy brat z Mostaru, bo przetrwał wszystkie wojny, okupacje i najazdy.
Obok wybudowano most który nosi dumną nazwę – ”The New Bridge” a wyglądał tak jakby za chwile miał się rozpaść 🙂
Bylem lekko zdziwiony jak dotarłem do mostu, bo spodziewałem się takich widoczków
a tu dupa ?!! rzeka wyparowała 🙂
W Albanii widziałem w wielu miejscach tory kolejowe, ale ani jednego pociągu ?
Jeszcze selfie albo samojebka jak kto woli z Matką Teresą i
można ruszać na eksploracje jeziora Szkoderskiego, ale o tym w następnym odcinku.
Berat położone jest na stokach wzgórza, nad rzeką Osum, zwane miastem tysiąca okien. Nazwa ta wzięła się od charakterystycznie usytuowanych na stoku białych domów z rzędami drewnianych okien. ( mam nadzieje czytelniku GF, ze to wystarczy jako wyjaśnienie genezy tej nazwy 🙂
Pierwsza osada na tym terenie została założona już w II w. p. n. e. Berat jest bogaty w wiele interesujących zabytków, zwłaszcza zabudowań sakralnych. Założone w głębokiej starożytności i zamieszkane przez Ilirów miasto, w II w. p.n.e. zostało zdobyte przez Rzymian i nazwane Antipatrea. W okresie panowania bizantyjskiego miasto nosiło nazwę Pulcheriopolis i było siedzibą biskupa. W IX w. zostało zdobyte przez wojska bułgarskie, wtedy także zmieniono nazwę miasta na Beligrad (‘Białe Miasto’), z czego drogą późniejszych zmian fonetycznych powstała nazwa współczesna.
a po lewej hotel Ajka w którym się zatrzymałem
Na barierce po lewej stronie jest bukiet kwiatów, zapytałem właściciela knajpki o co chodzi ?, tydzień wcześniej matka która jechała z małym dzieckiem, przebiła barierkę i samochód wpadł do rzeki, obie zginęły.
Nad Berat góruje zamek. Twierdzę okalają potężne mury, na których mieszczą się dwadzieścia cztery wieże. Do środka zamku wchodzi się przez masywną bramę.
Jest to jeden z największych zamieszkałych zamków, całość jest w praktyce obwarowaną dzielnicą z kilkoma domami mieszkalnymi, sklepikami i restauracjami. Na terenie zamkowym znajduje się kilka cerkwi.
Zamek jest częścią legendy o dwóch braciach Tomora i Shpiraga. Zakochali się oni oboje w pięknej wróżce. Walcząc o jej względy, ranili się nawzajem codziennie. Bóg nie mogąc patrzeć na krwawą walkę braci zamienił ich w góry. Tomor to góra którą widać na horyzoncie,wierzchołki są zasypane śniegiem (2416 m.n.p.m.),
a Shpiraga (1218 m.n.p.m.) to ta pofałdowana.
Na zboczach góry został wyryty NEVER. Litery mają 150 metrów wysokości i ok. 50 metrów szerokości. Ten rnapis powstał w 1968 roku na cześć dyktatora Albanii Envera Hodży. Po obaleniu komunistycznych rządów politycy zaczęli domagać się usunięcia wyrazu powstałego na część dyktatora. Napotkano jednak niezwykłe problemy ze zniszczeniem liter – nie pomagały nawet materiały wybuchowe i napalm zrzucany przez lotnictwo. Dopiero w lipcu 2012 r. imię dyktatora zmieniło się w słowo NEVER. Za zmianą kolejności liter stanęła ta sama osoba, która pracowała przy ich powstawaniu. Z pomocą kilku mężczyzn i sprzętu do rozpylania farby zmieniła ona negatywne wspomnienia związane z dyktaturą, na manifest nawołujący do tego, by już nigdy nie dopuścić do powrotu tamtych czasów.
I to by było na tyle tym razem.
Po Sarandzie postanowiłem odwiedzić Berat – tzw. miasto tysiąca okien. Jeszcze fotka z garażu pensjonatu w którym mieszkałem.
i można ruszać przed siebie
Jak widać na poniższej mapce, droga do Berat nie powinna mi zająć więcej niż 3 godziny, postanowiłem wybrać skrót, który wydłużył czas jazdy o parę godzin :), ale po kolei.
przystanek na posiłek,
to bylo jedno z bardziej smakowitych lokalnych dan, coś w papryczkach ale co to nie wiem
jeszcze pożegnanie z pieskiem który pilnował samochodu i można jechać dalej
a tu jeszcze jeden bunkier Enwera
spotkanie z owieczkami
i krówkami
po drodze udało mi się uratować żółwika który przechodził drogę, a on z wdzięczności się zmoczył
W końcu dotarłem do miasteczka a właściwie wioski Balaban, i tu zaczęły się schody a tak na prawdę skończył asfalt
pomyślałem ze jak się skończył to i gdzieś się zacznie
niestety było coraz gorzej, miałem szczęście ze spotkałem Albańczyków którzy jechali terenówką i powiedzieli mi żebym zawracał bo do Berat nie dojadę, zawróciłem i zatrzymałem się w Balaban
wszedłem do knajpki którą widać na fotce powyżej, w knajpce siedziało tylko czterech gości przy jednym stoliku, zaprosili mnie i zaczęliśmy się bratać, okazało się ze jeden z nich pracował dwa lata z Polakami w Grecji tak ze dosyć dobrze władał polskimi przekleństwami, zadzwonił po swojego syna który zna angielski i rozmowy nabrały tempa, co tu dużo gadać, przemiłe chłopaki, dawno się nie spotkałem z taką bezinteresowną serdecznością, nie dość ze nie pozwolili mi za nic zapłacić to ten który pracował z Polakami powiedział coś do syna który wyszedł i za chwile wrócił z butelka lokalnego przysmaku Raki który dostałem w prezencie
po wypiciu paru piwek, panowie rozjechali się, a ja ruszyłem do celu
i na wieczór dotarłem do Berat
I to by było na tyle tym razem.
to lokalna atrakcja którą postanowiłem odwiedzić po ucieczce z plaży Augusto. Skierowałem się na południe podziwiając okoliczności przyrody.
To już niedaleko granicy z Grecją , ruch turystyczny raczej znikomy. Dojechałem do przeprawy promowej w Parku Narodowym Butrint. To chyba jedyny przypadek podczas mojej albańskiej przygody kiedy poczułem się oszukany. Przeprawa trwała parę minut, ani przed ani na promie nie było żadnej informacji ze trzeba płacić, jak prom ruszył nagle zjawił się ”ferry man” i zażądał kasy ?, i to całkiem sporej. W porównaniu z innymi państwami to i tak Albania wypada najlepiej po względem oszukiwania i naciągania turystów, ciekawe jak długo to potrwa ?:)
krótka przerwa na posiłek na odludziu, to oaza spokoju w porównaniu z plażą w Augusto 🙂
Syri i Kaltër to źródło które wypływa u podnóża góry widocznej na zdjęciu.
Syri i Kaltër, czyli Błękitne Oko, to znajdujące się w łańcuchu górskim Mali i Gjerë źródło wody. Nazwa ta nie jest przypadkowa, gdy spojrzymy na nie od góry, przypomina tęczówkę oka. Przy brzegu, gdzie zbiornik jest płytki, woda jest błękitna. Im bliżej środka źródła, tym osiąga ciemniejszy, niemal granatowy kolor. Wszystko to oczywiście związane jest z głębokością
Wywierzysko (czyli miejsce, z którego naturalnie wypływa woda) wyrzuca ogromne ilości wody pod dużym ciśnieniem. Ilość wody wypływającej z Błękitnego Oka zmienia się w czasie. W 1980 roku było to 3,8 metra sześciennego na sekundę, w 2002 tylko 1,4, a w 2015 aż 7,5 metra. Syri i Kalter przez ilość wyrzucanej wody dają początek liczącej 25 kilometrów rzece Bistricë (Bystrzyca), która wpada do Morza Jońskiego. Błękitne Oko stało się miejscem uwielbianym przez miłośników skoków do wody. Oficjalnie skoki są zakazane, nie brakuje jednak chętnych do złamania zakazu, a do umożliwiającego skok do wody podestu ustawia się zazwyczaj kolejka chętnych. Wszyscy przed skokiem muszą zanurzyć się w bardzo zimnej wodzie (ok. 10 stopni). Nie jest to łatwe, biorąc pod uwagę, że w Albanii w okresie letnim panują temperatury rzędu 40 stopni w cieniu – amplituda jest więc ogromna. Ci, którzy nie chcą skakać, często wrzucają do źródła kamyk i patrzą jak po chwili wypływa. Do niedawna było to również miejsce bardzo interesujące dla nurków, od kilku lat nurkowanie jest jednak zakazane. Ze względu na duże ciśnienie, było dość niebezpieczne, jego eksploracja mogła odbywać się tylko z użyciem lin, było więc przeznaczone dla bardzo doświadczonych nurków. Nurkom udało się zejść na głębokość 52 metrów, gdzie znajdowało się przewężenie i zbyt duże ciśnienie wody nie pozwalało na przejście go.
Co ciekawe Syri i Kalter do niedawna nie było dostępne dla zwykłych Albańczyków. W przeszłości miejsce to było traktowane jako prywatna własność przywódcy Envera Hodży (1945-1985), więc zobaczyć ten cud natury miały szanse jedynie komunistyczne elity i przyjaciele przywódcy. ( źródło : RoadTripBus)
To zdjęcie z przeszklonego podestu umiejscowionego bezpośrednio na źródłem, aż trudno uwierzyć ze jego głębokość przekracza 50 m.
Mimo zakazu, nie mogłem się oprzeć pokusie, to był niezły wstrząs, temp. powietrza w granicach 40 +a wody kolo 12 +.
I to by było na tyle tym razem.
No i nadszedł najwyższy czas żeby ruszyć dalej, cel Saranda. Jeszcze jedna fotka z Wlory i można ruszać
no może jeszcze jedna
Podobno droga Z Wlory do Sarandy do jedna z ładniejszych dróg w Albanii, to jakieś 120km, najpierw wspinaczka, niestety w wielu miejscach remonty . filmik poniżej.
po drodze kawka w cipie
No i w końcu zjazd wzdłuż wybrzeża.
i krótka relacja filmowa, niestety nie oddaje to pięknych okoliczności przyrody, bo prowadzenie i filmowanie nie idzie w parze, ale zawsze coś 🙂
krotka przerwa na posiłek w miasteczku ?
no i można ruszać dalej
Mijamy dawna bazę sowiecką.
I Porto Palermo, to niezwykle malownicza i pięknie położona zatoka w południowej Albanii, położona w pobliżu miasta Himary. Oprócz ciepłej i krystalicznej czystej wody tym co przyciąga tu wielu turystów jest usytuowana na niewielkim zalesionym półwyspie okazała twierdza zwana także częstą zamkiem Alego Paszy. Historia warowni sięga czasów średniowiecznych, kiedy to powstały tu pierwsze umocnienia. Na przełomie XVIII i XIX wieku ówczesny możnowładca osmański Ali Pasza rozkazał przebudować dawny zamek w potężną cytadelę, zatrudniając do tego celu wybitnych francuskich inżynierów. Powstała wówczas okazała trójkątna forteca z bastejami na rogach. Wieść niesie, że Ali Pasza z murów warowni ukradkiem obserwował swoją żonę kąpiącą się nago w wodach zatoki. Twierdza wykorzystywana była przez dwa kolejne stulecia. W czasach Hodży znajdował się tu punkt internowania rodzin chłopskich, które naraziły się ówczesnym władzom. Obecnie w pełni odrestaurowana budowla udostępniona jest dla zwiedzających. ( źródło – navtur.pl)
No i po kilku godzinach jazdy lądujemy w Sarandzie 🙂
Poniżej trasa którą zrobiłem dotychczas.
Postanowiłem zrobić sobie dzień relaksu, znaleźć jakąś zaciszną plażę i po prostu odpoczywać.
To relacja z trasy.
filmik poniżej
I dotarłem tu
a dokladnie do plazy obok Hotelu Alba i restauracji Peshku.
gdzie można sobie wybrać żywą rybkę którą usmażą na miejscu,
W końcu zasłużona kąpiel 🙂
I wszystko by było – ” frid och fröjd” jak to mawiają Szwedzi gdyby nie dzieciaczek który ciągle darł mordę, rodzice nie byli w stanie nad nim zapanować, dostał zabawkę wydzierał się, nie dostał wydzierał się, gówniak rzucał kamieniami i piachem w rodziców, trwało to parę godzin, mi się już nie chciało zmieniać miejsca no i cierpiałem.
a to już relacja z drogi powrotnej
i piesio
Wlora prócz plaż i promenad ma tez inne atrakcje. W centrum znajduje się Meczet Murada zbudowany w 1542 r., a zaprojektowany przez jednego z najbardziej znanych architektów osmańskich Mimara Sinanwe.
Kilkanaście kilometrów od Wlory na niewielkiej wyspie stoi XIII-wieczny klasztor Zvernec – klasztora Marii Panny. Prowadzi do niego 200-metrowy drewniany most.
Obiekt ma bogata przeszłość – tutaj przywożono chorych psychicznie, by doznawali łaski wyzdrowienia, a w czasach komunistycznych wyspa była miejscem zesłana więźniów politycznych.
W drodze powrotnej, zatrzymałem się w przydrożnej knajpce.
Panowie za mną to jakaś ekipa raczej z państwowej firmy, siedzieli sobie zapijając lokalną wódeczkę Raki piwkiem, po skończonej degustacji zapakowali się do półciężarówki i odjechali.
Skojarzyło mi się to z klasyczną sceną z Misia Barei – : …śniadanie kończymy i już robimy.
Zakopanem bylem ostatni raz kilkanaście lat temu, przyszedł czas żeby ponownie odwiedzić to miejsce które zarazem przyciąga jak ”odstrasza”.
Zameldowałem się niedaleko Krupówek, Krupówki to taki góralski ”monciak” z tym ze na Krupówkach w każdej knajpie gra góralska kapela, to rzępolenie na skrzypeczkach doprowadza do szalu i jedyne wyjście to ”znieczulenie” Niektórzy nie wytrzymują ciśnienia, mieszanka świeżego powietrza i okowity doprowadza ich do ekstazy.
Wiedziony melancholią zacząłem szukać kultowej kawiarni ”Europejska”, kilkanaście lat temu bylem tam i miejsce było niesamowite. Niestety dawnej Europejskiej już nie ma, zastąpiła je nowoczesna klubo – kawiarnia.
Byle to miejsce w którym można było poczuć się jak w Misiu, taka PRL-owska knajpa gdzie walczą o złotą patelnię. Najwazniejszy byl Ryszard Wadowski – ”Ricardo”. Publiczność zabawiał nie tylko samym głosem, ale i niesamowitą charyzmą sceniczną. Podczas recitali kilkukrotnie się przebierał. Gdy śpiewał „Parostatek” był kapitanem a gdy wykonywał utwór „Czarny Alibaba” zakładał na głowę turban. Zakopiańczycy i setki tysięcy turystów znało go jednak jako główną gwiazdę kawiarni „Europejska’ na zakopiańskich Krupówkach. To tu niemal co wieczór śpiewał i zabawiał gości. W sezonie podczas jego show dostać się do restauracji nie było wcale prosto. Takie tłumy przyciągał. Śpiewał szlagiery lat 70 i 80. zarówno po polsku jak i po angielsku. Przyjaźnił się m.in. z Marylą Rodowicz, która osobiście odwiedzała go w Europejskiej podczas występów. ( źródło – Gazeta Krakowska)
Większość turystów odwiedzających Zakopane nie zdaje sobie sprawy z tego ze w jednej z kamienic przy ulicy Kościuszki – około 70 metrów od Krupówek mieści się pensjonat prowadzony przez braci morderców.
To dwójka braci bliźniaków, którzy budynek odziedziczyli wspólnie z siostrą Agatą po dziadkach, o tej makabrycznej historii mozecie przeczytać klikając na poniższy link:
https://gazetakrakowska.pl/zakopane-burza-w-sieci-po-odkryciu-pensjonatu-u-mordercow/ar/c1-14727612
Zakopane to nie tylko Krupówki, to Kasprowy, Morskie Oko, Gubałówka i wiele innych miejsc. Wybrałem się na spacer do Morskiego Oka. Dojście do Morskiego to bagatela dziewięcio-kilometrowa wędrówka pod górkę, no chyba ze chce się jechać zaprzęgiem.
W każdym razie warto było, bo to magiczne miejsce.
Niestety nie udało mi się wjechać na Kasprowy bo kolejka była w remoncie, ale za to wjechałem na Gubałówkę. Dotarcie na Gubałówkę jest dosyć proste, turlamy się Krupówkami w dól, przechodzimy ulicę, mijamy targowisko i jesteśmy przy kolejce na G. Pamiętam jak kilkanaście lat temu na targowisku kupiłem deseczkę do krojenia chleba i tym p. W swojej naiwności wyobraziłem sobie ze jest to autentyczne rękodzieło, a wystrugał ją trzymając kozik w swoich sękowatych paluchach jakiś baca czy juhas wypasający owce. Po pierwszym użyciu rozpadła się na kawałki, w folii w którą była owinięta znalazłem maciupeńka etykietę na której był napis – MADE IN CHINA !!! , no k…..!!!! wystrugał ją jakiś chiński góral.🤣
I tyle w temacie, a poniżej link do fotek z mojej wyprawy.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/d1f13063-5088-43b1-9ebf-b00abeec959d
do tego wpisu był kolega GF, bez niego by porostu nie powstał. Zainteresowała go możliwość noclegu w Zamku w Dzięgielowie, położonego niedaleko od Cieszyna.
Okazja do ‘’zbadania’’ terenu pojawiła się podczas mojej wizyty w Cieszynie związanej z 80-tymi urodzinami siostry mojego Taty. Obchody były huczne, ciocia ‘’dorobiła’’ się dwójki dzieci, czwórki wnucząt i piątki prawnucząt. Ponizej prawnuczek – Franio, nie dajcie się zwieźć tej pozornej nieśmiałości.
Impreza została zainicjowana w ‘’ Dworku Cieszyńskimi’’
, narodu było co niemiara, nawet góralska kapela.
Rozgrzane towarzystwo przeniosło się do domu Cioci, to stary dom zbudowany na początku zeszłego wieku, kiedyś każde piętro było zajęte przez jedną rodzinę.
Jeden z pokoi został szczególnie przygotowany dla ‘’młodzieży’’ , to było siedmioro rozbrykanych dzieciaków w wieku od 2 do 8 lat, no po prostu tajfun, nad całością czuwali rodzice przeważnie parami, zmieniając się co pewien czas, mimo to ten ‘’tajfun’’ wydostawał się z pokoiku i przetaczał się po kolejnych pomieszczeniach.
W pewnym momencie na imprezie zjawił się 10-12 letni chłopaczek z pretensjami, wyjechał z tekstem : … co tu się ‘’odjaniepawla’’ !!!??? , pierwszy raz usłyszałem takie określenie – ‘’odjaniepawla’’ czyli tłumacząc na język potoczny : odp….dala😊)), synek lamentował że mu się zaraz sufit na głowę zwali, okazało się że to dzieciak sąsiadów którzy się właśnie wprowadzili, a jego pokój znajduje się pod pokojem w którym urzędowali milusińscy.
W poniedziałek po dwudniowej imprezie ( w niedzielę była prolongata urodzin, zjawili się goście którzy nie mogli w sobotę, ale i tak by się nie pomieścili), spakowaliśmy się z ciocią do samochodu i ruszyliśmy na podbój Zamku w Dzięgielowie.
Cieszyn odwiedzam już od pól wieku, tych wizyt było naprawdę wiele, dłuższych i krótszych, o Dzięgielowie słyszałem, ale nigdy o Zamku.
Zamek w Dzięgielowie –to renesansowy dwór obronny lub inaczej zamek rycerski. Leży we wschodniej części wsi, nad potokiem Dzięgielówką.
Pierwotny zamek, jako czworoboczny dwór obronny z wieżą, został wzniesiony przez dworzanina księcia cieszyńskiego – Jana Czelo z Czechowic pod koniec XV wieku. Budynek jak i cała wieś był wówczas w posiadaniu rodziny Czelów aż do 1719 roku. Po zniszczeniach wojny trzydziestoletniej odbudowany został w połowie XVII w. przez nowego właściciela – Jana Goczałkowskiego. W wyniku przeprowadzonych prac zamek otrzymał kształt nieregularnego czworoboku z wewnętrznym dziedzińcem. Ponownie przebudowany w latach 60. XVIII w. staraniem Antoniego Goczałkowskiego i jego żony, hrabianki Prażma. Dodano wówczas piąte skrzydło od północy, dziś mieszczące część hotelową. Ostatni szlachecki właściciel Dzięgielowa baron Józef Beess von Chrostin w 1793 roku sprzedał posiadłość Komorze Cieszyńskiej, która zamieniła go w budynek mieszkalny zarządcy i służby folwarcznej. W 1870 roku w mieszczącej się we wschodnim skrzydle gorzelni wybuchł pożar, który strawił prawie cały zamek. Spłonęła wówczas także drewniana wieża i młyn. Rezydencja została szybko odbudowana, jednak bez troski o przywrócenie stanu pierwotnego, stąd też pojawiły się neogotyckie szczyty. Po I wojnie światowej dwór upaństwowiono. Od tego czasu pełnił różne funkcje; był tam browar i mieszkania dla pracowników służb leśnych.
W roku 1932 odkupił go ks. Karol Kulisz. Nowy właściciel miał dalekosiężne plany. Zamierzał zorganizować w zamku dom starców, uniwersytet ludowy i miejsce wypoczynku młodzieży ze Śląska. Jednak II wojna światowa przekreśliła wszelkie plany. Ks. Karol Kulisz zginął w 1940 roku w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. W 1945 roku zamek znów przejął Skarb Państwa. Po reformie administracyjnej przekazano go gminie Goleszów. Nie przeprowadzono jednak żadnego remontu, a dwór zaczął niszczeć. W latach 60-70 XX w. gmina umieściła tu świetlicę Związku Młodzieży Wiejskiej. W 1993 roku przeszedł w ręce prywatne i od tego czasu, dzięki licznym remontom, przywrócono mu wygląd dawnego zamku rycerskiego, który funkcjonuje jako hotel i restauracja „Zamek w Dzięgielowie”. ( źródło Wikipedia )
To jest cześć prywatna.
a to skrzydło w którym są pokoje do wynajęcia
jest tez ładny ogród
I to by było na tyle.
w drodze do Cieszyna na obchody 80-ej rocznicy urodzin siostry mojego Taty. Pogoda nieciekawa, całą drogę z trójmiasta na południe towarzyszyła mi struga deszczu, niedaleko Cieszyna zobaczyłem drogowskaz ‘’Szczyrk’’, do urodzin zostało jeszcze parę dni, długo się nie wahałem jeszcze nigdy mnie tam nie było 😊.
Jednak ta technika ma swoje plusy czasami, zatrzymałem się na stacji w ciągu 5 min znalazłem i zabukowałem – Ośrodek Zagroń. Taka rewitalizowana ”komuna” 🙂
Niedaleko Centrum, pływalnia , śniadanie w cenie, pokój z widokiem na góry ( przynajmniej tak było napisane w ofercie), do tego cena o połowę niższa niż w sezonie.
Jak dojechałem do Szczyrku deszcz przestał padać, gramoląc się z manelami po schodach, mało brakowało a bym wlazł w takiego stworka,
zauważyłem go w ostatnim momencie. Pierwszy raz zobaczyłem Salamandrę na własne oczy, okazało się że było ich na schodach więcej, urządziły sobie schadzkę.
Jak opowiedziałem o tym pani w recepcji to stwierdziła że musiało się zmniejszyć zanieczyszczenie środowiska, bo ich dawno nie było.
Od rana wypatrywałem gór, ale moim oczom ukazał się taki oto widok,
po śniadaniu zaczęło się przejaśniać, chmurek ubywało, a przybywało pagórków w jesiennej szacie, może to nie Alpy ale w każdym razie miłe dla oka.
Szczyrk to mała mieścina z jedną główną ulicą, króluje zabudowa ośrodków, i hoteli które chyba zaprojektował ten sam architekt przemieszana z restauracjami w stylu pseudo zakopiańskim.
Postanowiłem wjechać na najwyższy szczyt – ‘’Skrzyczne’’ 1257 m.
Wjazd jest dwuetapowy z przesiadką w Jaworzynie, znowu nadciągnęły chmury i cały wjazd odbywał się we mgle, było to ciekawe przeżycie z pewnym dreszczykiem emocji ,
szczególnie ze zabezpieczenie na drugim wyciągu nie działało i można było spokojnie ześliznąć się z kanapy a do ziemi jakieś kilkanaście metrów.
Ze Skrzycznego poturlałem się przez Zbójnicką Kopę
do Małego Skrzycznego, a dalej przez Halę Skrzyczeńską
na sam dół do punktu wyjścia.
Na Skrzycznem widoczność była do paru metrów, tak ze zdjęć słodkich widoczków nie zobaczycie, na szczęście z każdym krokiem mgła się przerzedzała ukazując piękno jesiennego Beskidu Śląskiego.
Wiem że nie odkryłem ‘’Atlantydy’’, ale takie wypady poza sezonem to najlepszy okres na odpoczynek, wszystko funkcjonuje i jest otwarte, żadnych kolejek, a przede wszystkim nie ma turystów z ich rozwrzeszczanymi ‘’małpiatkami’’ , nie ma rzeki turystów płynącej pod- albo z góry.
Jest tu parę wyciągów i stoków z których można pozjeżdżać,wielbiciele białego szaleństwa na pewno się nie zawiodą.
Poza sezonem tez warto przyjechać, wtedy warunki do naładowania baterii i regeneracji są bardziej sprzyjające 🙂
a poniżej link do relacji fotograficznej.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/e166e7dd-7800-49f0-a4c3-8f3b92df0f72
W życiu nigdy nie jest tak jak sobie zaplanujemy czy wymyślimy , cos ulega zmianie, modyfikacji czy ulatnia się bezpowrotnie. Tak samo ma się sytuacja z moimi podróżami, plany były dalekosiężne, bilety zakupione, a tu dupa, Covid wszystko wywrócił do góry nogami , ostały się tylko vouchery które mam nadzieję że uda mi się wykorzystać.
W każdym razie udało mi się zrobić parę wypadów, Pierwszy to Łotwa- Ryga , milo się zaskoczyłem stare miasto przepiękne, mieli szczęście bo im nie zniszczyli.
Wiele razy słyszałem o Jurmali, zawiodłem się może nie ten dzień , może nie ci ludzie.
Ciekawe ze w każdej restauracji , knajpie , wymagali certfikatu o szczepieniu.
Jak wracałem musiałem się gnieździć z ludźmi przez godzinę do odprawy, chociaż nie miałem bagażu ???, kazali wszystkim się odprawiać ???
Ostatnio słyszałem ze znowu Łotwa ma duże problemy z Covidem ?
No cóż , więcej przygód w następnym odcinku
Tu fotki
Z wycieczki
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/1bfe4f54-1d87-4396-97c3-63bc8e78443f
w biblioteczce filmowej odkryłem mam krótką relację z drogi powrotnej z Mahajangi do Antananrywy. Po cyklonie główna i jedyna droga łącząca te miasta była nieprzejezdna, dopiero po paru dniach otworzono ruch dla osobówek.
Okazało się ze w połowie drogi ulewne deszcze spłukały mostek, ciężarówki utworzyły wielokilometrowe kolejki, jak przejeżdżaliśmy to ekipa akurat stawiali zastępczy mostek.
A tak to wyglądało.
rok temu zaczęła się ta pandemia, rok temu bylem w drodze na Madagaskar .
Minął rok, a tu d.. a, przeżyłem Covida , ale mi odwołali wyjazdy, samoloty itd. dobrze że chociaż Voucher dostałem, może gdzieś sobie polecę ???, …
No ale od czego jest taaaa, jak jej tam reminiscencja ?:)))
Znalazłem filmik z jazdy ze stolicy Madagaskaru na lotnisko 🙂
to coś bardzo wyjątkowego, nasz kierowca który obwoził nas po Madagaskarze zamówił nam taxi,
takim czymś w życiu nie jechałem, samochód , hmmm jeżeli to można nazwać samochodem żył swoim życiem, może tego nie widać na filmie, ale to była koszmarna jazda, ale jak to w życiu, nigdy nie będzie jak sobie zaplanowałeś/a.
W każdym razie zapraszam na przejażdżkę :)))
W tym roku zbieranie na WOŚP z wiadomych względów będzie utrudnione, postanowiłem przeznaczyć medal na aukcję, otrzymałem go za udział w maratonie Lizbońskim, miało to miejsce 14 października 2018 roku, przebiegnięcie ponad 42 km zajęło mi 5 godzin i 45 minut. Tych którzy wrzucają złocisze co rok wolontariuszom zapraszam do licytacji.
Link do strony na której odbywa się aukcja poniżej.
i dopadła mnie ta franca , prawie 10 dni w gorączce do 40 stopni , do tego zapalenie płuc i najmniejszy wysiłek to jakby oddychać przez słomkę, do tego żadnej pomocy od szwedzkiej służby zdrowia , kontakt z lekarzem tylko przez telefon , jak mówię że mam gorączkę od tygodnia i jem Aspirynę i Alvedon taki lek bez recepty na zbicie gorączki, to mój lekarz powiedział że bardzo dobrze , bo jak jest gorączka tzn ze organizm się broni , żadnych antybiotyków czy rady żeby się zgłosić na pogotowie , dobrze że siostra miała jakieś medykamenty z Japonii i po 4 tabletkach gorączka wyparowała.
Kolega mówi że teraz mogę zarobić na sprzedawaniu osocza ?, dobra rada wuju, do tego mogę dodać że oprócz możliwości sprzedaży osocza są inne pozytywne ”niuanse” covid -19, mianowicie dostaje się koronę nie będąc królem czy królową, no i spadek wagi bez diety czy treningu 🙂
Wracając na Madagaskar, pierwszy hotel w Mahajanga nie był taki zły ale przygnębiający, wszędzie kraty.
Ciekawe czy ktoś by się domyślił co to jest ???:)
, zwróciłem uwagę obsłudze hotelu że brakuje telewizora, ale tylko po to żeby mnie nie obciążyli kosztami za jego brak, bo we wszystkich pokojach były a u mnie tylko uchwyt do telewizora :).
W trakcie popołudniowej sjesty wpadł gościu i wyjaśnił że będzie montował telewizor , próbowałem mu wytłumaczyć że nie chce , ale on się uparł i koniec , przyniósł nowy uchwyt do telewizora i zaczął borować, trzy razy próbował się wwiercić , w końcu skończyły mu się kolki i przepadł.
Pogoda nie rozpieszczała na początku i żeby nie popaść w depresję,
przeprowadziliśmy się do hotelu gdzie jako tako wszystko funkcjonowało, taka oaza normalności w tym kotle Mahajangi.
Mahajanga to miasto portowe ,ma około 170 tys mieszkańców leży nad ujściem rzeki Betsibooka
(o której wcześniej pisałem )która u ujścia osiąga szerokość kilkunastu km.
Ma dwie promenady,
które wieczorem ożywają , dużo tu takich mini barów i restauracyjek.
Tak wygląda podstawowy zestaw obowiązkowy , czyli extra mini szaszłyczki , maniok i mini sałatka , no i oczywiście ryz.
W wielu miejscach są ślady dawnych ‘’okupantów’’ w postaci, budynków postkolonialnych, ale wszystko to jest zniszczone i się rozpada.
Najtańszym środkiem transportu zarówno dla ludzi jak i towarów są wszechobecne ryksze, nawet się dogadałem z chłopakami ze mogę czasami wziąć jakąś zmianę jak bym się nie mógł wydostać z miasta.
Cos co jest wszechobecne na Madagaskarze, to węgiel drzewny, to podstawowe źródło energii niezbędnej do przygotowania posiłku, co chwila są punkty sprzedaży, właściwie nie wiem z czego oni go wypalają bo drzewa są rzadkością.
Tak jak każde szanujące się miasto, również Mahajanga ma pomniki, jeden to najszerszy Baobab który już widzieliście wcześniej,
A inny bardzo ciekawy pomnik to AN-2, dwupłatowiec radzieckiej produkcji , na pewno jesteście ciekawi dlaczego akurat ten samolot został wyróżniony ?
Otóż jest to pierwszy samolot wolnego Madagaskaru, a wg kierowcy a okolice tego zacnego pomnika pełnią tez funkcję miejsca schadzek starych europejskich gejów z młodymi lokalnymi chłopaczkami.
Poniżej przykład frywolności lokalnych służb drogowych , miały być pasy no to są , może w trochę złym miejscu ale liczba przejść się zgadza w każdym razie, Unia dala kasę na drogę przy promenadzie i pasy maja być.
No i to by było na tyle tym razem,
poniżej link do fotek
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/5f9b774f-135d-4776-a692-954199bf3c8c
Kochani, trzymajcie się i nie dajcie się tej podstępnej francy.
już nadmieniłem wcześniej, organizacją party na plaży zajął się nasz przewodnik z Cirque Rouge. Na zdjęciu po lewej 🙂
Oczekiwania nie były zbyt wysokie , szczególnie że padało już od paru dni, a jak byliśmy ostatni raz na plaży to parasol i kurtka przeciwdeszczowa były jak najbardziej wskazane. W końcu jednak przestało lać, słońce się pokazało i wszystko nabrało kolorów.
Jedzonko było skromne ale w pięknych okolicznościach przyrody Madagaskaru i plaży nad kanałem Mozambickim smakowało przewybornie.
Jeżeli chodzi o pożywienie to dosyć szybko można odczuć jak jesteśmy rozpieszczeni, tutaj wielu ludzi pracuje dosłownie za miskę ryżu, nigdy nikt nie zostawia resztek, pamiętam jak nie dojadłem zupy, kierowca się spytał czy na pewno nie będę kontynuował ?, po czym bez żadnego zażenowania dokończył. Obiady przeważnie jedliśmy razem z ”driverem”, bylem pełen podziwu dla jego możliwości, bo zjadał dwa razy więcej niż ja, tu chyba jest tak że jak jest możliwość jedzenia to się je, dopiero w takich sytuacjach można sobie uświadomić ile jedzenia marnujemy w Europie . Podczas całego pobytu na naszej niedoszłej kolonii nie widziałem grubych Malagaszy, co tam grubych ? , nawet otyłych nie zauważyłem. Doszedłem do wniosku że nie tylko bylem najstarszy na tej wyspie, nie tylko najwyższy, ale również najgrubszy :))).
Wszechobecne pieski wyglądają jakby je wypuszczono z jakiegoś obozu dla zwierząt.
Party okazało się również świetną okazją do socjalizacji z lokalną młodzieżą,
i interakcją społeczną , taka to zdobycz po połowach, to narybek rekina ” Młota”, to niezbyt wielka zdobycz dla całej rodziny.
Wiele kobiet, zarówno na Reunion jak i Madagaskarze chodzi z taką papką (maseczką ) na twarzy , podobno ta tradycja wywodzi się z Komorów , ale nie wiem czy to jest w celach upiększających czy jakichś kulturowych, może ktoś z czytelników ma jakaś propozycję lub sugestię ?
Nie widziałem żeby lokalne kobiety czy dziewczyny się garbiły, bylem pełen podziwu do stylu ich poruszania ,zawsze chodzą wyprostowane i z godnością, chyba wiem dlaczego ?, od małego noszą coś na głowie ale to moja subiektywna opinia 🙂
a poniżej link do relacji fotograficznej z imprezki na plaży 🙂
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/2b82eb1a-b34e-49ce-b914-2b3aaf171b38
to jedna z atrakcji Mahajangi. Cyklon się trochę uspokoił, deszcz osłabł, postanowiliśmy odwiedzić CR, ale jak to bywa na Madagaskarze dojazd był utrudniony, nie ma żadnych znaków, drogowskazów czy czegokolwiek co by zdradziło jak dojechać do CR, i bez kogoś kto nie zna drogi dotarcie do celu jest zadaniem prawie niewykonalnym bo dodatkowo GPS ma tez swoje nastroje na Czerwonej Wyspie. W pewnym momencie pomyślałem ze kierowca się pogubił, bo droga przypominała bardziej trasę Paryż – Dakar.
Przed CR jest plaża która podobno w sezonie cieszy się powodzeniem wśród bardziej zamożnych Malagaszy.
W okolicy jest wiele pensjonatów i hoteli , przypominających bardziej twierdze lub więzienia , otoczone wysokimi murami których grzbiety obsypane są tłuczonym szkłem i zwieńczone zwojami drutu kolczastego.
Dojazdu na teren CR strzegł szlaban w postaci solidnego konaru, dołączyło do nas dwóch ( raczej samozwańczych przewodników) których musieliśmy opłacić, jeden z nich Steven okazał się bardzo symptomatyczny i nawet później zorganizował nam grilla na plaży, ale o tym w następnych odcinkach :). Było w każdym razie wesoło.
Cirque Rouge to bardzo egzotyczne i niespotykane miejsce, wszystko by było pięknie gdyby nie fakt ze powstało pośrednio w skutek dewastacyjnej działalności człowieka, wycinka i wypalanie puszczy i lasów doprowadziło do erozji, wraz ze zniknięciem puszczy zniknęły tez zwierzęta, coś co jest bardzo ładne dla oka w gruncie rzeczy jest smutnym pomnikiem działalności ludzi. Nasz przewodnik Steven jak opowiadał o tym miejscu sam był zły na swoich rodziców i pradziadów, bo pamiętał czasy jak jeszcze był las pełen zwierząt i to całkiem niedawno.
Poniżej link do fotek z CR
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/e425d6a7-d0ff-423f-8c46-e63330fd4fe1
z Parku okazał się dobrą decyzją, najbliższe parę dni lało praktycznie bez przerwy, mieliśmy szczęście że nam się udało wydostać, dosłownie przestało padać na parę godzin i przeprawiliśmy się w ostatnim momencie. Po tym jak ruszyliśmy śladem autobusów, czekała nas jeszcze jedna niespodzianka, niestety nie udało mi się tego nagrać. Lewa strona była zblokowana przez ciężarówki, a w poprzek naszej leżała gałąź sporych rozmiarów a przy jej obu końcach stały sobie uśmiechnięte nygusy.
Kierowca się zatrzymał jakieś 50 m od przeszkody, nagle zostaliśmy otoczeni prze zgraję kilkudziesięciu nygusów, pojawili się nie wiadomo skąd, wszyscy cos krzyczeli do kierowcy, w końcu Steve wyciągnął banknot i wręczył nygusowi trzymającemu kasę – 10 000 Ariarów ( równowartość 10 złotych) a nygusy od gałęzi z uśmiechem usunęły przeszkodę i mogliśmy kontynuować.
Widać ze chłopaki nie były na szkoleniu u największego polskiego nygusa Dr. K. , on na drodze z Konina do Poznania ustawił trzy punkty poboru opłat.???
No i… zaczęło padać , z każdym kilometrem coraz więcej, centralne ulice Mahajangi zamieniły się w rwące rzeki,
byłem pełen podziwu dla tuk- tuków i ich kierowców, w niektórych miejscach wody było powyżej pół metra, jechaliśmy za karawaną ‘’żółtków’’, jak dojechały do skrzyżowania wszystkie naraz straciły przyczepność i odpłynęły porwane boczną rzeką, wyglądało to komicznie, niektóre zatrzymały się na fasadach domu inne odpłynęły jak ‘’Kawiarenki’’ Jarockiej i chyba wylądowały w delcie Betsibkoka.
Ulewa i cyklon spowodowały ze nasz pobyt w Mahajandze się wydłużył, po prostu spłukało mosty, trzeba było sobie jakoś zorganizować czas na miejscu. W mieście jest prywatny park , gdzie przyjmują zwierzęta które w jakiś sposób ucierpiały i potrzebują opieki,
jeżeli dojdą do zdrowia i są w stanie dać sobie radę na wolności to je wypuszczają. Dlatego Reniala Eco Park jest dosyć wyjątkowy, bo część zwierząt jest w klatkach, a część porusza się swobodnie po parku, czasami znikają na parę dni ale zawsze wracają bo czują się tam bezpieczne.
Na terenie parku jest tez wiele różnych drzew, największy to Baobab który stoi majestatycznie nad skarpą, dopiero z bliska można zobaczyć ze w jego cieniu stoi młody mężczyzna, jak się okazało, i to jest chyba najsmutniejsze ze ten człowiek to ochroniarz Baobaba. – No comments.
Poniżej krótka relacja z Parku Reniala.
A tu link do fotek.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/213f2b6a-53e1-4c3d-8310-9c2894447cc9
Madagaskaru ma ca 25 milionów mieszkańców i powierzchnię prawie dwa razy większą od Polski 587 041 km2.
Planowanie takiej wyprawy jest dosyć złożone, bo ciężko cokolwiek zaplanować? , szczególnie jak się jest tu po raz pierwszy, jesteśmy przyzwyczajeni do płacenia kartą, bankomatów i Internetu, to oczywiście jest na Madagaskarze ale ???, czasami nie ma prądu albo Internetu , płacenie kartą tylko w dużych miasta i to sporadycznie, na stacjach można płacić kartą ale nie za paliwo ???! , najlepiej zapomnieć o oczywistych oczywistościach do których jesteśmy przyzwyczajeni, przygotować wszystko wcześnie nie odkładać na później, bo nie wiadomo kiedy się dotrze do jakiegoś cywilizowanego miejsca, czasami przejechanie 100 km zajmuje godzinę, czasami parę godzin, a czasami w ogóle można nie dojechać, na szczęście kierowca okazał się również bankomatem. ?
Park Ankarafantsika leży jakieś 450 km od stolicy, sam wyjazd z tego kitla zajął dwie godziny, chmurzyło się i siąpił deszczyk, to była zapowiedz tego co miało nastąpić.
Droga ogólnie dobra ale z niespodziankami, nagle pojawiała się wyrwa o długości i głębokości paru metrów sięgającą do polowy jezdni.
Pierwszy postój na posiłek po jakichś 100 km,
zamówiłem zupkę,
na cale szczęście poszedłem do ubikacji po konsumpcji, bo bym chyba zupki nie przełknął, zobaczyłem kuchnię od kuchni.
a miedzy kuchnia a kibelkami baraszkowały dzieciaczki …
Hmm , no cóż ja mogę Wam powiedzieć ???:) , teraz nie dziwota ze moje życie na Madagaskarze to życie na ‘’petardzie’’. J
Od Antany do Parku nie było żadnych lasów L , czasami jakieś samotne drzewka lub parę , w dolinach uprawy ryżu.
Na wsiach przeważały szałasy, a Zebu to podstawa jako zwierzę używane do zaprzęgu. Ponad 400 km jazdy i tylko ogołocone powierzchnie, najpierw prze okupantów, a teraz miejscowi dokończyli wypalając lasy po to żeby moc wypasać Zebu. Podobno są jakieś programy które maja na celu stworzenie takich korytarzy zieleni, żeby ocalić resztki flory i fauny, ale podczas całej drogi tylko raz widziałem ludzi którzy rzeczywiście sadzili drzewka.
Jak po paru godzinach dotarliśmy do mostu na rzece Betsiboka, krople deszczu już miał rozmiary dorodnych winogron. Rzeka ma ponad 500 km długości źródła w okolicach stolicy a z kanałem Mozambickim łączy się rozległą delta nad która jest położone miasto Mahajanga.
Most sprawiał wrażenie rachitycznego, oparty na wysmukłych podporach jak nogi żyrafy wysoko nad grzmiącą, kotłującą się rzeką. Czerwone zabarwienie to jeszcze jeden skutek dewastacyjnej działalności człowiek która doprowadza do erozji gleby i wypłukiwanie olbrzymich ilości sedymentu.
A tu krótka relacja z przeprawy przez Betsiboka, zarówno w drodze do Mahajangi jak i w drodze powrotnej.
Na wieczór dotarliśmy do Parku , Ankarafantsika przywitała nas ścianą deszczu, postanowiliśmy się zatrzymać i zobaczyć co przyniesie następny dzień.
A to jeden ze stałych gości pomieszczeń, te jaszczurki zawsze są w pokojach niezależnie od standardu.?
Poranek przywitał ulewą, krótka narada i po informacji ze ma jeszcze padać przez kilka dni, szybka decyzja ze Park odwiedzimy w drodze powrotnej.
Wyjazd z parku trwał krótko, wolny tylko lewy pas, prawy blokują ciężarówki, w końcu tez prawa strona zablokowana, okazało się ze ulewa zmyla drogę, dwie ciężarówki obok się zagrzebały się po osie, do tego busik które próbował je ominąć tez się zakopał.
Jakimś cudem wydobyli busa i odblokowali jedyny możliwy przejazd , ale jakbyśmy nie mieli terenówki i napędu na cztery koła to chyba trzeba by było zamieszkać w szałasiku.?
a tak to wyglądało w praktyce…
a poniżej link do fotek.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/477e1771-08e2-4cfe-9652-5a11c7a2f733
Ciąg dalszy wkrótce. ?
już prawie tydzień od powrotu z wyprawy, powoli dochodzę do siebie i stolec również 🙂 , brałem tabletki przed wyjazdem na Madagaskar i jak mi poradzono zjadłem lokalny jogurt, szczerze mówiąc nie wiem czy to coś pomogło bo nagłe, wybuchowe i niezapowiedziane wycieczki do kibelka były regułą a stolec zarówno kolorem jak konsystencją przypominał wody kanału Mozambickiego, w którym zresztą się kąpałem? , ale o tym innym razem.
Szok kulturowy przy zderzeniu z Madagaskarem był przeolbrzymi, chociaż nie wiem czy większego wstrząsu nie przeżyłem po powrocie do rzeczywistości. Naładowany tymi wszystkimi doznaniami i ogólnie pozytywnym i przyjaznym nastawieniem uśmiechniętych Malgaszy, po zejściu do ,,Hadesu’’, jazda metrem wydawała mi się czymś upiornym. Wagon pełen, białych, czarnych, żółtych , Szwedów Polaków, Rosjan, Afrykanów itd. i… kompletna cisza, tylko te wykrzywione i wk…. ryjki, wpatrzone w ‘’ srajfony’’ albo w ścianę byle uniknąć kontaktu wzrokowego. Wagon widmo pełen martwych ludzi, jedyny uśmiechnięty osobnik to jakiś ‘’Mużaj’’ z reklamy.
Jak opowiedziałem znajomej o swoich odczuciach, to zwróciła mi uwagę że to nie prawda, Szwedzi również się uśmiechają, i rzeczywiście muszę jej przyznać rację, też o tym słyszałem i to nie są sporadyczne przypadki, czasami nawet wielu w jednym miejscu się ”uśmiecha” w…. kostnicy. ?
Ja w każdym razie jestem naładowany pozytywnie i mam nadzieję że tak będzie do czasu następnego wypadu, nawet złośliwy komentarz kolegi :,,… żebym się tak nie cieszył i że mi ten uśmieszek zniknie za niedługo z twarzy, nordyckie powietrze wyssie ze mnie calą radość, zostaną tylko zapadnięte policzki i ‘’kwaśna kapucha’’ , nie zrobił na mnie wrażenia.
W ogólnym rozrachunku to była najlepsza a właściwie najbardziej wartościową wyprawa jaką dotychczas zrobiłem, w pewnym sensie odmieniła moje spojrzenie na życie. Dubaje , Paryże , all inclusive , to wszystko wydaje się teraz bezsensowne, jeżeli nie byleś na Madagaskarze to w d…e byleś i g…o widziałeś ?
Mimo wielu różnych problemów, czasami nawet nieprzyjemnych sytuacji to już tęsknię za Madagaskarem, po prostu pokochałem ten kraj i tych ludzi 🙂
Przygoda rozpoczęła się w stolicy Madagaskaru – Antananarywie. Najpierw 24-godzinna podróż ze Sztokholmu przez Paryż do St. Denis na Reunion , a potem niecałe 2 godziny samolocikiem z Reunion na Madagaskar.
Nazwa miasta Antananarywa oznacza „Miasto Tysiąca”. Tak jak większość miast ma przynajmniej trzy różne nazwy, często ciężko się porozumieć bo oficjalna nazwa różni się diametralnie od tej której używają Malgasze, potocznie stolica jest nazywana Tana.
Położona na wzgórzach wokół pól ryżowych.
Ciężko się ją zwiedza bo jest zatłoczona i zakorkowana, a pasy zostały namalowane dla zabawy, trzeba się przemoc i nauczyć sprawnie przebiegać przez ulicę. Korki i tłok to zmora większości dużych miast , to co wyróżnia Tanę, to stężenie spalin, nie da się oddychać, po godzinnym spacerze moje 3-letnie niepalenie papierosów szlag trafił tyle się nawdychałem ciężkich metali.
Głównym powodem postoju w Tanie było spotkanie z kierowcą i ustalenie szczegółów wyprawy, są wypożyczalnie samochodów , ale samochodu bez kierowcy nie da się wynająć, wydaje się to trochę dziwne szczególnie przy dłuższej podróży, ale teraz ze scenariuszem w kieszeni mogę stwierdzić ze taki kierowca jest bezcenny, jazda samemu nie będąc lokalnym graniczy z samobójstwem, poza bezpieczeństwem kierowca znajdzie odpowiednie miejsce postoju lub hotel, Internet działa tylko w większych miastach i to tez różnie, tak ze wyszukiwanie noclegów przez Internet to bardziej teoria.
Ustaliliśmy ze Stevem ze pojedziemy na północ , pierwszy cel to miasto portowe Mahajanga na północnym-zachodzie, po drodze zahaczymy o park narodowy Ankarafantsika.
Jeszcze szybka wizyta w salonie fryzjerskim ciut większym od kartonu po telewizorze radzieckim Rubin.
Z taką fryzą można ruszać na podbój ‘’czerwonej wyspy’’ albo ósmego kontynentu jak również nazywają Madagaskar.
A poniżej link do fotek.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/b0d7a541-1e30-4751-967b-7a39dd75e269
Kochani !!! , wybaczcie że nic nie napisałem dotychczas ( nawet telefonicznie dostałem zapytania dlaczego nic się nie odzywam ) , nie mam budżetu jak Martynka , nikt mi niczego nie ustawia i nie załatwia, sam walczę o wszystko, ( dziękuję sponsorom za te dwa złote w styczniu), podróż śladami Beniowskiego nie jest łatwa uwierzcie mi 🙂
Kochani obiecuje ze będę relacjonował jak tylko będę mógł, ale są problemy z Internetem , tzn, ” Interneta nie tu”
przesyłam zdjęcie z Mahajangi
to najszerszy Baobab ( podobno )
a tu link do filmiku z jednej z przepraw
i przygoda z Cyklonem
,,, no i wierzę w Was!!! itd. 🙂
o literaturze, i o podróżach w świecie książek które ostatnio odbyłem,
ale co sie odwlecze to nie… itd.
Czekaja nowe wyzwania , szczepionki przeciwko , krztuścowi , żółtaczce , febrze, tężcowi zaaplikowane , przeciwko cholerze i innym rozwolnieniom wypite.
Tabletki przeciwko malarii zakupione
dezaktywuje się , wy… , nie ma mnie , jak się odezwę, to się odezwę a na razie lecę Paaa..!!!! Wierze w Was ! itd:)))
jednej fotografii. W poprzednim wpisie opowiadałem o problemach jakie napotkałem próbując znaleźć kompetentnego krawca w Sopocie. Wybawieniem okazał się zakład p. Grzegorza przy zbiegu Alei Niepodległości i 23-go Marca.
Jeden z czytelników rozpoznał w tym lokalu miejsce w którym toczyło się bogate życie towarzyskie w czasach słusznie minionych, mieścił się tu gierkowski ” PUB” zwany w tamtych czasach pijalnią piwa, było to również ”Allegro” tamtych czasów, tu wg. czytelnika można było z łatwością dokonać zakupu rurki miedzianej lub kleju ,,Butapren” .
Zaciekawiony historią tego lokalu , za radą czytelnika ”rozpuściłem wici” w Internecie , na odezwę nie trzeba było długo czekać , poniżej wybrane komentarze.
No cóż ja mogę Wam powiedzieć ? Piękna romantyczna historia , przechodzimy kolo takich obiektów codziennie nie zdając sobie sprawy jaka bogata jest ich przeszłość.
U ”Adama” czy ” U milicjanta” było ważnym węzłem scalającym lokalną społeczność, mężczyźni mieli miejsce spotkań , zarazem była to ”giełda” towarowa, i panowie mogli przynieść małżonkom rurkę miedzianą albo Butapren !!!, a były to towary deficytowe. Dzieciaki nie ślęczały nad ”srajfonami ” tylko biegały tatusiom po piwo , taszcząc je w bańkach na mleko , miały ruch, a nie jak dzisiaj. Kobiety które dbały o wygląd zaopatrywały się w piwko i ”użyźniały” piórka witaminą B , nie jakąś chemią !!!.
Starzy bywalcy z górnej polki , mieli półkę z własnymi kuflami, a wybrancy mogli się raczyć piwem ze ”śliwek”.
I komu to przeszkadzało ja się pytam ? 🙂
Ostatnio odbyłem podróż zarówno bardzo krótką jak i odległą bo cofnąłem się w czasie parę dekad, a wszystko to za sprawa mojej można powiedzieć antycznej kurtki.
Każdy ma jakąś rzecz, może to być cześć garderoby, maskotka, pluszak , jasiek itd , z którymi nam się jest z różnych powodów bardzo trudno rozstać. Trzymamy takie zabytki latami, i nie mamy serca się ich pozbyć, wyrzucenie takiego ”artefaktu” można porównać do zdrady najlepszego przyjaciela, dlatego nie zważamy uwagi na to że nasza ukochana rzecz może nie jest modna, podniszczona, siła przywiązania jest zbyt wielka.
Kurtkę która jest bohaterem niniejszej historii nabyłem ponad 20 lat temu w sklepie u ”Turka” w malowniczym Helsingborgu, położonym nad cieśniną po której przeciwnej stronie jest miasteczko Helsingör z uwiecznionym przez Szekspira zamkiem Hamleta.
W tamtych odległych czasach mieszkałem w Höganäs , nadmorskiej mieścinie położonej 20 km na zachód od Helsingborga.
W ciągu ostatniego 20 lecia reanimowałem swoją kurtałkę wielokrotnie , była poddawna wielokrotnym ”przeszczepom’’ zarówno podszewki, kieszeni, jak i guzików , były tez zabiegi upiększające jak ”lifting’’ i ‘’botox’’.
Nadszedł czas kolejnej ”hospitalizacji’’ podczas której należało dokonać transplantacji guzików i kieszeni.
Na miejsce zabiegu wybrałem punkt mieszczący się przy Podjeździe w Sopocie.
Jeszcze nie skończyłem prezentacji wszystkich dolegliwości ”pacjentki’’ , a pani której każda komórka ciała była przesiąknięta nikotyną, stwierdziła stanowczo swoim porysowanym głosem że nic nie jest w stanie pomóc bo nie ma guzików itd. , na pożegnanie wyskrzeczała żebym poszedł do pasmanterii przy Alei Niepodległości.
Jak otwierałem drzwi do pasmanterii tknęło mnie złe przeczucie, te masywne wrota pamiętały strajki stoczniowców z lat 70-tych , ważyły chyba z pól tony, siła bezwładności była olbrzymia, po wprowadzeniu w ruch próba ich zatrzymania groziła wyrwaniem ramienia, brakowało jeszcze ciężkich kotar które w czasach gierkowskich były zawieszane za drzwiami w celu zmniejszenia utraty ciepła, niestety przekraczając kurtynę było się narażonym na zderzenie z osoba zmierzającą w przeciwnym kierunku.
Pani krawcowa ukrywała się w rogu sklepu, i gdyby sprzedawczyni nie wskazała jej palcem to bym jej nie zauważył , była skutecznie zakamuflowana, doskonale zlewała się z tłem, odniosłem wrażenie jakby nie chciała żeby ją ktoś znalazł i prawie jej się to udało. Słuchała mnie z coraz większym strachem i przeżarzeniem, ledwo słyszalnym głosem poinformowała mnie że nie ma materiału do ’’ przeszczepu’’ kieszeni ,wytłumaczyłem jej że pacjentce to wszystko jedno jakiego materiału użyje bo i tak go nie będzie widać ?, na co pani stwierdziła że i tak nie ma niezbędnego sprzętu specjalistycznego w postaci odpowiedniej maszyny do szycia
Poleciła mi salon krawiecki również przy Niepodległości vis-à-vis Biedronki usytuowanej na wylocie w kierunku Gdyni.
Ta wędrówka od ”przychodni” do ”przychodni ” robiła się coraz ciekawsza ? , myślałem że zwątpię jak ”pielęgniarka” już na wstępie zaczęła biadolić, i z wyrazem bólu i zrezygnowania tłumaczyła że zabieg nie ma sensu i że raczej to tu nic nie da się zrobić , załamany zacząłem planować ostatnie pożegnanie i pochówek.
Nagle pojawił się młody energiczny”lekarz” ozdobiony tatuażami na szyi i przedramionach, odsunął zdecydowanie ”pigułę” i przejął inicjatywę :
Koszt 70 złotych , ”pacjentka” do odbioru o godzinie 17-ej w poniedziałek !!!, zapytałem nieśmiało czy jest możliwość wcześniejszego odbioru , bo na 17-ą mam już inne plany ???, hmm, ok zrobimy co w naszej mocy , proszę przyjść o 14-ej usłyszałem..
Szok !!! , czyli można ???!!! , nie wymagałem cudów , tu nie chodziło o naprawę satelity czy lotniskowca tylko o przyszycie paru guzików i wszyciu dwóch kieszeni.
Ta ”podróż” była przygnębiająca, panie prowadzące własne biznesy były całkowicie bez inicjatywy, bezradne , sprawiały wrażenie osób które już się poddały, tylko czekały na swoje 500+ , tylko dla nich to trochę za późno, takim pozytywnym akcentem tej przygody był ten młody człowiek który nie czeka aż mu ktoś da, sam przejmuje inicjatywę i działa.
Polecam gorąco , tylko rozmawiajcie z wytatuowanym kolesiem. !:)
A teraz coś z innej ”mańki” , przeglądam swoje stare wpisy , trochę porządkuję i natrafiłem na taki filmik z Tajlandii , kolega mi opowiadał że się tam wybiera i myślę ze jest to coś co warto spróbować, są oczywiście salony masażu ale żaden film mi się nie zachował 🙂
znajdą się jacyś sceptycy którzy będą dywagować , podważać , coś im zawsze nie pasuje, zawsze są na nie , taką mają naturę , wszędzie wietrzą spisek. Jeszce nie zakończyłem relacji z wycieczki rowerowej to już się zaczęły komentarze : że to ściema , że na pewno tyle kilometrów nie przejechałem i takie tam wylewanie pomyj. No cóż ja mogę Wam powiedzieć ?
Po pierwsze Ci którzy jeżdżą na rowerze wiedzą że przejechanie takiej odległość w ciągu tylu godzin nie jest jakimś nadludzkim wysiłkiem. Ciekawe jest to że najbardziej krytyczni i jadowici , to tak zwane ”słoniki” które jedzą na sofie czipsiki. Normalni ludzie to pogratulują, pochwalą , przynajmniej nie będą negatywni.
Z kolegą planowaliśmy tę podroż od dawna , chcieliśmy jakoś uczcić ze razem mamy 122 lata, i dlatego wspólnie przejechaliśmy 122 km , tu jest dowód i może się skończą spekulacje , chociaż zawsze się znajdzie ktoś kto i tak będzie wiedział swoje , i pies z nimi tańcował.
Co my robimy tym wynikiem i tą podróżą ?
My otwieramy oczy niedowiarkom.
Patrzcie – mówimy – to jest nasze, przez nas wykonane, i to nie jest nasze ostatnie słowo!
CHEERS !!!
powrotna dla urozmaicenia wiodła przez Raciążek, to właściwie takie przedmieścia Ciechocinka , W latach 1317 -1870 Raciążek posiadał prawa miejskie. Można tu zwiedzić ruiny zamku biskupów kujawskich, , wzniesionego po 1330 roku na miejscu starszego, drewnianego.
Miejsce traktatów dyplomatycznych króla Władysława Jagiełły z Krzyżakami w 1404 roku i po bitwie grunwaldzkiej w 1410 roku.
W pierwszej połowie XVIII wieku zamek przebudowany na rezydencję pałacową. Po sekularyzacji dóbr opuszczony popadł w ruinę i uległ rozbiórce w pierwszej połowie XIX wieku.
Do dziś zachowały się fragmenty murów czworobocznego budynku gotyckiego na fundamentach z głazów oraz fragmenty murów obronnych, wieży i części murów piwnicznych budynku zamkowego. Zamek położony na stromym cyplu dawnej skarpy wiślanej.
W Raciążku możemy również podziwiać współczesne ruiny.
I Renesansowy kościół Wszystkich Świętych i św. Hieronima, o tradycjach gotyckich, z 1597 roku z fundacji biskupa kujawskiego Hieronima Rozrażewskiego.
Raciążek położony jest na wysokiej krawędzi pradoliny Wisły – około 80 m n.p.m. Ostatni etap drogi do Ciechocinka to zjazd serpentyną w dol po zboczach krawędzi.
Po ponad sześciu godzinach i sześćdziesięciu kilometrach przybywamy na metę, powrót do realnego świata, w pewnym momencie będąc po drugiej stronie Wisły, myślałem o tym ze się nie wydostanę z tej ‘’Nibylandii’’ i będę musiał krążyć między cmentarzem ewangelickim , ruinami zamku i kościoła, szukając ukrytej drogi.
Jeszcze nigdy piwo mi tak nie smakowało jak po tej wyprawie, tak zakończyliśmy tę podróż z moim druhem i przewodnikiem, dzięki któremu ten wypad doszedł do skutku i mogłem poznać te nie znane dla większości turystów zakątki.
No cóż ja mogę Wam powiedzieć ? : probably the best beer in the world !!!
a poniżej link do fotek
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/c838c26c-26ed-4e10-95e6-92c3bc795eac
przybija do miejsca które jest jakby zapowiedzią wkroczenia w inną rzeczywistość , Nieszawa była takim preludium. Przystań leży w szczerym polu , droga do Starych Rybitw prowadzi pośród łanów kłaniających się zbóż ,
a później przez gęsty las. W Starych Rybitwach straszą ruiny opustoszałego kościółka. Jakiś napotkany jegomość twierdził ze to kościół Ewangelicki , z kolei w Internecie znalazłem info ze to Rzymskokatolicki, ‘’kakaja raznica’’ , ruiny tu ruiny.
Następny etap to Bobrowniki, do których prowadzi droga wzdłuż Wisły.
W miasteczku nad brzegiem rzeki są ruiny zamku. Tak najprawdopodobniej kiedyś wyglądał otoczony fosą,
a dzisiaj tak , i komu to przeszkadzało ?
Zamek w Bobrownikach powstał prawdopodobnie ok. połowy XIV w. Jego fundatorem był książę dobrzyński Władysław Garbacz. Był siedzibą książęcą, starostów książęcych, wójtów krzyżackich i starostów królewskich. Zachowane krzyżackie inwentarze mówią o istnieniu w pobliżu zamku związanego z nim folwarku.
W 1377 zamek otrzymał od króla Ludwika Węgierskiego Władysław Opolczyk, ten sprzedał warownię w 1392 roku zakonowi krzyżackiemu. W 1405 Władysław Jagiełło wykupił ziemie dobrzyńską razem z Bobrownikami z rąk Krzyżaków, jednak już cztery lata później po ataku na warownię i zburzeniu części murów przez artylerię krzyżacką przeszedł 28 sierpnia w ręce zakonne, po czym prawdopodobnie latem 1410 r. powrócił pod polskie władanie. Jego nadgraniczne położenie ponownie stało się przyczyną wielu inwestycji w modernizację obiektu; mimo tego obiekt, będący siedzibą starostów, nie odegrał już żadnej roli militarnej. W czasie wojny trzynastoletniej i walk z Zakonem w latach 1519–1521 urządzono w nim więzienie dla pojmanych rycerzy krzyżackich. Przesunięcie granicy państwowej ostatecznie pozbawiło budowlę strategicznej roli.
W czasie wojny 1655–1660 zamek wraz z archiwum grodzkim został spalony przez Szwedów, mimo to na początku XVIII był on jeszcze w niewielkim stopniu użytkowany. W drugiej połowie XVIII w. obiekt był już bardzo zniszczony. ( źródło Wikipedia ).
I serce się raduje na takie widoki , chociaż młodzież dba o ruiny i pogłębia wiedzę o historii ziemi dobrzyńskiej.
Z Bobrownik droga prowadzi przez Nowy Bóg Pomóż do Stary Bóg Pomóż,
a dalej to już koniec świata i nawet Bóg nie pomoże, trzeba zawracać.
A poniżej link do fotorelacji
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/acab6add-5e35-498d-9578-5239db474b64
robi raczej przygnębiające wrażenie , takie opustoszałe wymarłe miasto o którym p Bóg ,
obecnie rządząca zorganizowana drużyna przestępcza, jak i wszystkie poprzednie drużyny zapominały, tu chyba nawet 1 EUR z dotacji nie dotarło , ciężko znaleźć budynek bez sypiącego się tynku.
Gdyby ten młody cyklista nie zatrzymał się na pogawędkę,
to ta pani z nikim by nie zamieniła słowa przez cały dzień, tak tu pusto, tu nie ma nawet ,,Biedronki’’ żeby sobie uciąć pogawędkę z kasjerką.
Przepraszam, skłamałem, są dwie nieruchomości o których p. Bóg nie zapomniał, ale to jego własność – kościół św. Jadwigi o którym już wcześniej wspominałem, jak i kościół p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego wraz z klasztorem franciszkanów który został zbudowany w latach 1611-1635. Dzięki fundacji ,,Krzywdów i Bieńków’’ został odremontowany.
Teraz karmelitanki Płaskostope nim zarządzają. Za 30 zl można przenocować w odrestaurowanej celi klasztornej z prysznicem. To wspaniale miejsce żeby się wyłączyć i wyalienować od świata zewnętrznego, cisza spokój kontemplacja i wspaniale posiłki przygotowywane przez siostrzyczki.
Pierwsza wzmianka o Nieszawie pochodzi z 1230 r. Ostatecznie Nieszawę przeniesiono w 1460 ok. 30 km w górę Wisły do miejsca gdzie się znajduje obecnie. Tak więc miejscowość w ciągu nieco ponad 200 lat zmieniła swe położenie dwa razy, przesuwając się blisko 40 km w górę Wisły. Nowe położenie okazało się korzystne, w ciągu XV i XVI w. nastąpił rozwój Nieszawy jako ośrodka handlu zbożem, któremu kres położyły najazdy szwedzkie w drugiej połowie XVII w. W 1793 miasto znalazło się w granicach zaboru pruskiego, od 1807 do 1815 w Księstwie Warszawskim, następnie w Królestwie Polskim (zabór rosyjski). Wiosną 1945 do Wisły wrzucono 38 Niemców – mężczyzn, kobiet i dzieci. Dorosłych wcześniej zabito. W 2004 odsłonięto pomnik z napisem „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. ( źródło Wikipedia).
To miasto ma potencjał , tylko potrzebuje zastrzyku energii i wizjonerstwa , mam nadzieje ze się otrząśnie z letargu.
Następny etap wycieczki to przeprawa promem przez Wisłę do Starych Rybitw,
prom kursuje co godzinę, miły przerywnik w rowerowaniu, chociaż jak zobaczyłem tę kolekcję butelek i puszek po piwie, i kotwicę w postaci kamyka obwiązanego drutem , to trochę zwątpiłem.:)
A co zwiedziłem i zobaczyłem po drugiej stronie , to już w następnym odcinku .
A tu link do fotek z Nieszawy
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/6325d510-a2d1-46a0-a74f-be62879ee99a
wstępie chciałbym pogratulować czytelnikowi Ryszardowi O. , tak zgadza się to jest pomnik Jarka K. z kotem , jeszcze raz gratuluję , rozpatrzyłem również pozytywnie prośbę p. Ryszarda O. dotyczącą sprawozdania z wycieczki rowerowej po ziemi ciechocińskiej i okolicach.
Najpierw jednak mam pytanie , ja wiem że teraz ludzie mają ważniejsze sprawy na głowie , wybory i tak dalej , ale odkąd zobaczyłem film ,,Edward Nożycoręki ‘’ z Johnym Deppem w roli głównej,
nurtowało mnie zawsze … , jak on się podcierał ??? , o innych sprawach nie mówiąc, coś ?, ktoś ?.
Zanim zrelacjonuję wycieczkę rowerową , to muszę wam powiedzieć – nie lubię rowerowania , ostatni raz jeździłem na rowerze parę lat temu na Mazurach , a tak to przez 40 lat nie wsiadałem na rower, jest to związane z traumą jaką przeszedłem w latach młodzieńczych.
W tamtych czasach marzeniem każdego nastolatka był ‘’ składak ‘’, ale nie dość że był drogi to zakup oficjalnymi kanałami graniczył z niewykonalnością.
W moim bloku na 6-ym piętrze mieszkali niejacy bracia Ślipiarscy , jeden był o rok starszy, drugi o rok młodszy ode mnie. Teraz tak sobie uzmysłowiłem że tych par braciszkowych mieszkało więcej w tym cudzie socrealistycznej architektury : a.) Grzeszczykowie z pierwszego pietra ,b.) Sataly z 8-go , a w tym samym pionie nad Satałami c.)Baranowscy.
Starszy Satala zginął wylatując przez przednia szybę Fiata 126p, po zderzeniu z latarnią. Parę lat później zginął młodszy Baranowski , również w ‘’maluchu’’, został zmiażdżony przez TIR-a na norweskich serpentynach.
No ale wracajmy do Ślipiarskich i mojej traumy ‘’rowerowej’’, otóż byli oni właścicielami składaka z najwyższej półki , był to piękny ,,Sokół – Lux’’ w kolorze bordo- metalic z trzema przerzutkami.
W tamtych czasach była modna guma balonówa -,,Donald Duck’’ , do której była zawsze dołączona historyjka obrazkowa, te historyjki miały dla nas ogromną wartość i były pewnego rodzaju ,,walutą’’ , udało mi się zamienić 99 ,,historyjek’’ na 99 ,,okrążeń ‘’
Wyglądało to tak, że jeździłem na rowerze po chodniku ułożonym w kształcie trójkąta wokół trawnika przed blokiem, jedno okrążenie to jakieś 30 m, za każdym razem jak się spotykaliśmy to robiłem jakieś 5 do 10 ‘’okrążeń’’ , udało mi się zrobić w sumie 60 , zostało mi jeszcze 39 L., jak kiedyś spotkam Ślipiarskich to wyegzekwuje te pozostałe.
Oczywiście marzeń o własnym rowerze nie zaniechałem, rodzice się zgodzili na kupno, tylko po warunkiem że będę sam sprawdzał dostawy, do moich zadań należało wyczaić kiedy ‘’rzucą’’ składaki. Jeździłem codziennie na drugi koniec Warszawy na ulicę Nowowiejską , mieścił się tam jedyny ze znanych mi sklepów prowadzący sprzedaż rowerów , może było ich więcej ja pamiętam tylko ten , ‘’ Romet’’ z Bydgoszczy w każdym razie dostarczał na Nowowiejską swoje wyroby. W końcu się udało !!!, była dostawa a ja zdążyłem poinformować tatę , i w taki oto sposób stałem się posiadaczem dwukołowca. Stał w moim pokoju koło łóżka , zasypiałem z nim i się budziłem , nie przeszkadzał mi nawet smród gumowych opon.
Rower dostałem w końcu zimy, nie mogłem się doczekać kiedy dosiądę swojego ‘’rumaka’’. Gdy na koniec marca trochę się ociepliło i śnieg już zszedł, postanowiłem ze udam się na inauguracyjną przejażdżkę. No cóż ja mogę Wam powiedzieć ? , rodzice są od tego żeby ich nie słuchać, bo my i tak wszystko wiemy lepiej, mimo protestów Mamy, ze to jeszcze za wcześnie, i ze nikt normalny o tej porze roku nie jeździ na rowerze udałem się na Plac Komuny Paryskiej ( dzisiaj Plac Wilsona ) .
Z lewej strony wejścia do kina ,,Wisła ‘’
mieścił się sklep cukierniczy w którym sprzedawano różnokolorowe ‘’trujące’’ pastylki o jednakowym smaku. Oprócz oranżady z torebek, stanowiły one jeden z ulubionych ‘’przysmaków’’. Tę pierwszą przejażdżkę postanowiłem uczcić pastylkami, postawiłem rower przed cukiernią , jak wróciłem to już go nie było, ktoś go bardziej potrzebował, wróciłem z płaczem do domu i jeszcze musiałem wysłuchać ze sto razy powtarzane :,, … a nie mówiłam ? !, a nie miałam racji ?! ‘’, co oczywiście bardzo mnie pocieszyło.
I te oto właśnie traumatyczne zdarzenia spowodowały że prze wiele dekad nie wsiadałem na rower.
W Ciechocinku coś we mnie pękło, powiedziałem sobie ze się nie poddam, wypożyczyłem hotelową damkę z koszykiem na bagietki i ustawiłem azymut na Nieszawę , miasto nad Wisłą jakieś 10 km od Ciechocinka. Trasa rowerowa prowadzi do samej Nieszawy , pedałowałem sobie ciesząc się wolnością , wiatr smagał moja czuprynę, po paru kilometrach ledwo dyszałem, byłem zlany potem , ale się zawziąłem i sobie postanowiłem ze dojadę do celu. Dobry samarytanin który mi towarzyszył zapytał z troską czy używam przerzutek ? , jak na mnie spojrzał , okazało się ze rower ma przerzutki !!! i cale szczęście, bo bym chyba nie dojechał , tylko gnił teraz w przydrożnym rowie.
Na miejscu udałem się do Kościoła św. Jadwigi ,
żeby podziękować ze szczęśliwe dotarcie i pomodlić się za Nieszawę bo mnie zasmuciła.
Cd. W następnym poście.
czytelników zadaje
mi pytanie , co taka cisza ? , nic nie piszesz?, nigdzie nie byleś ? ,
A i owszem, byłem , postanowiłem zwojować jakieś miejsce narodowościowo i patriotycznie, niech chce być
posądzany o kosmopolityzm ( bo w dzisiejszych czasach to niebezpieczne ), miejscem które spełniało w sumie te proste,
aczkolwiek bliskie sercu wyzwania okazał się Ciechocinek.
Wszyscy mają zdanie na temat Ciechocinka , ale ilu tych znawców naprawdę tam było ?, ilu zaciągnęło się tak dogłębnie ciechocińską
atmosferą ?
Trudno zdefiniować
Ciechocinek , to po prostu inny stan umysłu i żeby wejść pod ‘’skórę ‘’ lokalnej
rzeczywistości, to trzeba tam trochę
pobyć.
To miasteczko które
praktycznie jest zamieszkane przez: przyjezdnych , turystów , kuracjuszy i tych
którzy ich obsługują, a lokalsów jest paru na krzyż i po dwóch dniach już się
wszystkich ich zna.
Z kim się nie rozmawia, to
Ciechocinek większości kojarzy się ze
starszymi kuracjuszami którzy bawią się na ‘’fajfach ‘’ , a po dziesiątej już
grzecznie śpią obok nocnych stolików, na
których zanurzone w szklaneczkach, w rytm chrapania dzwonią ząbki na waflu.
I oczywiście jest w tym
dużo prawdy , jednak Ciechocinek ewoluuje i to w dobrym
kierunku nie zmieniając przy tym swojego
charakteru. Ostatni raz byłem w Ciechocinku 10 lat temu , wtedy miałem takie
odczucia jakby się jeszcze nie otrząsnął po szoku zmian ustrojowych , robił
wrażenie takiego miejsca do którego przybywają ludzie oddelegowani w nagrodę z
zakładów pracy.
Teraz klientela jest bardzo zróżnicowana , powstało wiele
nowych obiektów i wiele zostało odremontowanych.
Źródła solankowe przyczyniły
się do rozwoju miasta. Pod
koniec XIX wieku Ciechocinek był największym uzdrowiskiem w Królestwie i jednym
z najmodniejszych na ziemiach polskich.
W latach 1824-1829 wybudowano tężnie I i II, tężnia nr III powstała w 1859.
Dla tych bardziej leniwych lub mniej ruchliwych wybudowano fontannę „Grzybek” wg. proj. Jerzego Raczyńskiego. Zbudowana
w 1925 jako nadbudowa źródła o głębokości 415 m, z którego solanka płynie na
tężnie. Fontanna pełni funkcję naturalnego inhalatorium i jest jednym z
najbardziej charakterystycznych obiektów w uzdrowisku.
Ciechocinek to również parki , skwery i promenady usłane ‘’dywanami’’ kwiatowymi,
to także zabytki architektury , część z nich o korzeniach szwajcarsko- zakopiańskich.
Wiele budynków zostało odrestaurowanych, ale są takie które czekają na swoją kolej i mam nadzieje ze się doczekają , takim oczekującym jest budynek dworca
kolejowego do którego ostatni pociąg dotarł w 2011 r.
Ciekawe czy ktoś się domyśli czyj to pomnik przed budynkiem dworca ?
Straszą niestety pomniki słusznie minionej epoki , tak jak dom wypoczynkowy
‘’Wiarus’’ , ten ‘’bunkier’’ zajmuje olbrzymi teren w centrum miasta, na szczęście
obiektów tego typu jest coraz mnie i może ten tez kiedyś ktoś zagospodaruje
albo wysadzi w powietrze.
Na szczęście przeważają budynki odnowione i nowe,
urokliwe są cerkiew sw. Michała
Archanioła,
czy dworek prezydenta wzniesiony w latach 30-tych dla Ignacego Mościckiego.
W 1932r. , prezydent Mościcki otworzył olbrzymi basen solankowy, który umiejscowiono
pomiędzy tężniami. Tak wyglądał w momencie inauguracji, w tle tężnie , widoczne
są również schody do zjeżdżalni
A tak wygląda dzisiaj , i tylko po zjeżdżalniach można poznać ze to te same
miejsca.
Fajnie by było jak by się znalazł znowu jakiś prezydent który by ponownie otworzył
ten basen.
Ciechocinek to wiele różnych rzeczy oprócz aglomeracji kuracyjno-
uzdrowiskowo- leczniczej , to także koncerty w Parku Zdrojowym, gdzie
przysypane kurzem gwiazdy, śpiewają ze sceny muszli koncertowej w stylu zakopiańskim,
to …, zresztą musicie tu przyjechać żeby samemu odkryć i poczuć.
Wierze w Was !, Dacie radę ! ,
Trzymam kciuki !
A poniżej link do zdjęć z Ciechocinka
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/431e5cd5-6d24-4101-8e5c-c07bc0544bab
Drodzy czytelnicy , jeszcze się nie poddałem jeżeli chodzi pisanie bloga, nie brakuje również tematów , ale jak to bywa w każdym związku , czasami bywają ciche dni :)))
na razie chciałem zakończyć coś co się zaczęło podczas finału Wielkiej Orkiestry Owsiaka.
Final finałów, medal wylicytowany na Orkiestrę Owsiaka wrócił do mnie, i dzięki pomysłowi kolegi który zwyciężył licytacje , nowe schronisko dla zwierząt w Sopocie, wzbogaciło się o karmę równowartości licytacji .
I tak to Łańcuszek dobrych uczynków zatoczył krąg. Dzięki M.
ponad dwa miesiące
minęły od powrotu a ja cały czas na Cyprze , ale obiecuję ze to już po raz
ostatni, o Cyprze w każdym razie . Z Nikozji śmignąłem do Larnaki , po drodze
zatrzymałem się w jakimś miasteczku którego nazwy nie pamiętam, nad mieścina górowało
wzgórze a na nim posterunek okupanta i informacje o zakazie zbliżania się i fotografowania ,
ludzie
żyli obok siebie setki lat, a tu z dnia na dzień granica ??? , to tak trochę jak
w Cieszynie.
Larnaka rozciąga się wzdłuż
szerokiej plaży która bardzo łagodnie opada i trzeba wykonać długi spacer w głąb
morza zanim uda się zanurzyć.
Na koniec tej cypryjskiej
przygody spróbowałem sałatki greckiej , najlepsza sałatka grecka jaką jadłem .
A poniżej link do fotek z
Larnaki
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/416693
graniczne w
Nikozji nie jest jakoś specjalnie oznaczone, Grecy uważają chyba że jak północ
jest okupowana to i nie ma przejścia granicznego i nie ma sensu udzielać
jakichkolwiek informacji o czymś co w teorii nie istnieje . Przejście
którego nie ma jest w centrum starego miasta, krótka kontrola paszportowa i
jesteśmy po stronie okupowanej. Restauracje, kafejki , sklepiki ,komercja na
całego , zabudowa niższa , budynki jedno-,
dwukondygnacyjne , odniosłem wrażenie jakby to była starsza część
starego miasta.
Dosyć często widać flagi tureckie czy pomniki ku czci jakichś
generałów no i oczywiście Ataturka. To co mnie zaskoczyło to praktycznie brak
chust , hidżabów , burek czy czadorów ,
w Sztokholmie się widuje o wiele częściej kobiety w tych specyficznych dla
islamu nakryciach głowy.
Wiele osób polecało
odwiedzić Kirenię albo Kyrenie albo
Girne, to nadmorskie miasteczko oddalone
30 km od stolicy. Dojechać można busikami, z tym ze znalezienie zajezdni ’’
Dolmuszów ‘’ to niezła zabawa , tak jak by się specjalnie ukrywali przed
turystami, nie ma żadnej informacji ani szyldów.
Jazda z kierowcą który
słuchał jakiejś lokalnej listy przebojów na pełen regulator była fascynująca
coś dla ludzi którzy kochają mocne wrażenia i adrenalinę , facet wyprzedzał
wszystko i wszystkich, nigdy bym nie pomyślał ze te busiki są w stanie rozpędzić
się do takich prędkości,
stan w jakim byli pasażerowie można porównać do ‘stanu
nieważkości , ‘’fruwaliśmy’’ we wnętrzu ‘’ puszki ‘’ odbijając się od ścianek (
pasów brak ) , temperatura przekraczała 40 stopni , bo wesoły kierowca
oszczędzał Air Condition, a szybkę opuścił tylko po swojej stronie. Jak
dojechaliśmy na miejsce , facet wysiadł i sobie
polazł, wszyscy otępiali z wrażenia siedzieliśmy jak te stupory , dopiero po
pewnym czasie doszło do nas ze jesteśmy w Girne. Cała a ta niezapomniana atrakcja
za jedyne 4 ‘’zeta’’.
Mieścina fajna i warta
odwiedzenia , mnóstwo restauracji, knajpek , pubów dookoła portu ,a tuz obok średniowieczna twierdza , uroku dodają
bardzo niskie ceny.
Poszedłem coś zjeść do baru , po paru godzinach jak już wracałem do
przystanku autobusowego , wyleciał facet z tego miejsca w którym się stołowałem i zaczął podpytywać jaki mam telefon, okazało
się ze go zapomniałem na stole podczas mojej wizyty. Taki miły akcent na koniec wypadu na ziemię okupowane 🙂
A poniżej link do fotek
w kierunku stolicy Cypru, opuszczałem
góry Troodos, było już ciemno. Do hotelu
dotarłem koło 23.
Jest to chyba jedno z niewielu jak nie jedyne miasto
podzielone pasem ziemi niczyjej , a strony są teoretycznie w takim stanie może
nie wojny ale tez nie pokoju.
Udałem się do centrum żeby coś zjeść i doznałem
małego szoku, uliczki były zapełnione młodymi imigrantami w wieku od 20 do 30
lat , wszędzie młodzi Afrykanie, Hindusi i jak się później okazało Filipinki,
poczułem się dosyć dziwnie i nieswojo , Cypryjczyków praktycznie nie widziałem
, WTF ?!!
Sprawę wyjaśnił mi dopiero
recepcjonista, większość tych imigrantów to ludzie sprowadzeni do pracy, często
ludzie zatrudniają kogoś do opieki nad osobą starszą zamiast oddawać do ‘’domu
starców’’, dostają na to jakieś ulgi podatkowe.
Tego dnia a właściwie wieczoru, były Święta
Wielkanocne , sami Grecy powyjeżdżali a ci młodzi ludzie mieli wolne.
Miejscowości nadmorskie i branża turystyczna jest opanowana przez przybyszów z
Europy wschodniej, bardzo często są to Bułgarzy, Rumuni, Polacy, a w stolicy z
kolei rządzi Afryka i Azja.
Tuz
przed moim przyjazdem niemiecki
turysta, fotografując opuszczoną kopalnię pirytu w Mitsero, dostrzega unoszące
się na powierzchni wypełnionego wodą szybu zwłoki kobiety. Policja
ustala, że należą one do 38-letniej obywatelki Filipin Mary Rose Tiburcio. Zaginęła ona w
maju ubiegłego roku wraz ze swoją 6-letnią córeczką. Śledczy namierzają
mężczyznę, z którym się wówczas umówiła na portalu randkowym, to 35-letni
kapitan cypryjskiej Gwardii Narodowej Nikos Metaxa który przyznał się do zabójstwa siedmiu cudzoziemek,
w tym dwóch dziewczynek w wieku sześciu i ośmiu lat, są cztery Filipinki, włączając w
to sześcioletnią Sierrę, jedna Nepalka oraz Rumunka Livia Florentina Bunea z
8-letnią córką Eleną.
źr: CyprusNewsReport Com
Ta cala historia zrobiła
na mnie przygnębiające wrażenie , te kobiety których rodaczki widziałem na
ulicach Nikozji , przyleciały z drugiego końca świata żeby zarobić parę groszy
i poprawić swój byt, a taki los je spotkał. Można było uniknąć większości tych
morderstw i tej tragedii, niestety policja zbagatelizowała zaginiecie pierwszej
ofiary i jej nie szukała po tym jak jej bliscy zgłosili jej znikniecie , wystarczyło
sprawdzić komputer i z kim się umówiła na portalu randkowym. Ktoś może powiedzieć
ze tak miało być, nie wierzę jednak ze taki los miał spotkać te kobiety i ich
dzieci, to wina bezmózgich urzędasów , których widać nie brakuje również poza Polską.
a poniżej link do paru fotek z Nikozji
to piękna rzecz , tak samo
jak wolność osobista jest ważna wolność twórcza . Ja jako twórca jestem wolny !
nie muszę robić reklam tanich hotelików czy linii lotniczych , nie piszę tez pod niczyje dyktando , liczy się tylko mój
twórczy umysł J uwolniony od łańcuchów komercji – ‘’czysty i wolny’’ (po
angielsku )- ‘’pure and independent ‘’.
Dlatego postanowiłem stworzyć coś zupełnie nowego,
coś czego jeszcze nie było. Ja jestem twórcą a otaczająca mnie rzeczywistość
tworzywem, bo nie można być zarówno twórcą i tworzywem , ale nie chcę żeby to była
forma bez treści, bo by nie miało to waloru obiektywności i mogłoby być groźne dlatego,
że jak nie ma tam treści, to po prostu można tam sobie podkładać różne treści i
może nawet takie, które by nam tu nie odpowiadały.
-Weź przestań , bo
dzieciak zaraz zleci na twarz
-No Chodź do wuja
-Ten twój ojciec to gamoń,
założył Conversy i świruje
– to chociaż żonce pomogę
, no ! , hopla ! chodź do tatusia
– eee , co ty odwalasz ?
!!! , zaraz zsuniesz mi się na fejsa !!!
-to już lepiej na baranka
, hoopaaa!!! jak Mandaryna
– no o co ci znowu chodzi ?! co znowu nie tak ?!! czego skwierczysz i masz kwaśną
kapuchę ?!!!
– no nie dogadasz się z nią
za cholerę !!!
– no znowu mnie zostawił !
, co mnie podkusiło z takim fajtłapą ?
– ale ten twój stary to
pierdoła !
A poniżej zdjęcie dla czytelniczki która była zawiedziona
poprzednim wpisem ze względu na brak fotek zwierzątek , ( chociaż była fotka
jaszczurki ) ,
gołąbek na spacerze
… i zażywając kąpieli słonecznych
I na koniec fotka
niesamowitego psa który nurkował , ale o nim to może opowiem następnym razem.
ma powierzchnię zbliżoną do powierzchni województwa
opolskiego. Historia jest burzliwa i sięga wielu wieków p.n.e. , wyspa przechodziła
z rąk do rąk wielokrotnie , a jej najnowsza mapa została nakreślona w 1974 r. po okupacji tureckiej. Grecy używają
zwrotu : tereny północne albo okupowane, nigdy nie powiedzą po drugiej stronie
albo tereny tureckie. Państwa oddziela pas ziemi niczyjej, są dwa przejścia graniczne
z czego jedno w Nikozji, to również granica między UE i Turcją.
Z Pafos do Nikozji wybrałem
drogę przez masyw górski Troodos. Muszę przyznać
ze góry Troodos bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły, jechałem na wyspę
mając w głowie skojarzenie z latem, kurortem, upałami i plażą, ale po kolei. Pnąc
się w kierunku Olimpu który jest najwyższą górą na Cyprze ( 1951 m n.p.m), mija się takie miejsca jak Mamonia ,
gdzie czas jakby trochę
zwolnił , można się zatrzymać u ‘’Milosa’’
i wypić kawę przyrządzaną w tradycyjny
sposób albo skosztować szaszłyka przygotowywanego przez samego Milosa.
Wraz ze wzrostem
wysokości , droga robiła się coraz węższa i potwierdziło się również ostrzeżenie
przed lokalnymi kierowcami, ich temperament i fantazyjność stylu prowadzenia zwiększała
się z ilością metrów .n.p.m. , w wypożyczalni odradzali jazdę wieczorem w górach, bo miejscowi gruntują swój temperament procentami, hmm takie
swojskie klimaty.
W drodze na najwyższy szczyt
postanowiłem zobaczyć jeden z bardziej ‘’turystycznych’’ wodospadów – Millomeri. Postanowić to sobie można
L , szlak który prowadził
do wodospadu był słabo oznaczony,
ale napotkani turyści potwierdzali ze idę w
dobrym kierunku, tylko ze nikt nie powiedział ze akurat w tym miejscu jest początek
szlaku od korony wodospadu i spacerek może zająć parę godzin. Po
godzinie się poddałem i zawróciłem , wodospad słyszałem ale go nie widziałem,
ci którzy mi mówili że idę w dobrym
kierunku chyba przerabiali to samo J.
Zanim dojechałem do celu udało
mi się pomoc odnaleźć samochód Kostasa – ponad 70-cio letniego amatora górskich
wędrówek , coś mu się pomieszało z kierunkami i zgubił samochód. Samochodem można
praktycznie wjechać na sam wierzchołek najwyższego szczytu, część jednak jest niedostępna
dla turystów , mają tam jakiś sprzęt do szpiegowania.
Zaskakujące było to że na górze Olimp można normalnie pojeździć na
nartach, sezon trwa parę miesięcy, jest kilka wyciągów, może to nie Alpy ale
ciekawa alternatywa do wypoczywania nad morzem, chociaż już dawno było po
sezonie to i tak śniegu na stokach jeszcze trochę leżało.
W drodze do Nikozji przejeżdżałem
przez urokliwe wioski jak Pedulas i Mutulas ,
których zabudowania pokrywają górskie zbocza, żałowałem ze już miałem rezerwację
hotelu , bo to były takie miejsca w których chciało by się spędzić więcej czasu.
a link do fotek poniżej
kształcącą , nigdy
bym nie przypuszczał że flamingi zimują na Cyprze. Na wyspie są dwa słone
jeziora gdzie można zobaczyć stada brodzących flamingów, jedno koło Limassol, a
drugie koło Larnaki. Z Pafhos do Larnaki to jakaś godzinka drogi jadąc
autostradą. Tym razem niedoskonałość GPS okazała się całkiem pomyślna, nie planując
trafiłem do Petra tou Romiou czyli Skały Afrodyty.
Zwiedziłem malownicze miasteczko
Pissouri , którego zabudowania i uliczki zwieńczają wierzchołek góry.
To od nazwy tego
miasteczka pochodzi słowo pisuar , (wg kronik starogreckich ). Pierwsze pisuary pojawiły się w Polsce
na Wawelu za
czasów króla Zygmunta
Starego . Wszystko dzięki królowej Bonie , która
przywiozła ten pomysł ze swojej ojczyzny –
Włoch. Nawet po dzień dzisiejszy uchowało się powiedzenie
„Na Wawelu Zygmunt Stary czyści swoje pisuary”.
Zbliżając się do celu mojej podróży trafiłem do Akrotiri – brytyjskiej suwerennej bazy
wojskowej , mającej formalnie status terytorium zamorskiego. Wszędzie zakazy fotografowania i ostrzeżenia
o egzekwowaniu prawa Wielkiej Brytanii.
Akrotiri to tez wioska nad jeziorem.
Flamingi były ledwo widoczne , żeby zrobić
lepsze zdjęcia wlazłem do jeziora i szedłem jakieś kilkaset metrów, jeziorko
jest płytkie a woda ciepła, dno pokryte było kożuchem śliskiej mazi,
posuwałem się
ślizgiem w kierunku stadka asekurując przed upadkiem, niestety ptaszyska się oddalały,
udało mi się podejść na odległość kilkuset metrów.
nawet najlepsze Zoo nie zastąpi spotkania ze zwierzętami w ich naturalnym środowisku.
a tu link do reszt zdjęć z wyprawy
razem padło na Cypr , dziś
decyzja , dziś wylot , jednak te tanie linie to błogosławieństwo , zawsze coś się
znajdzie , wybór naprawdę jest już spory.
Samolocik doleciał do
Pafos, i to chyba w najlepszym okresie, w nocy nie za zimno można spacerować w krótkim
rękawku, w ciągu dnia temperatura dochodziła do 30, ale dzięki lekkiej bryzie
od morza, nie było tego czuć.
Sezon zaczyna się od połowy maja, turystów jak w sam raz,
nie za dużo, nie za mało , a co najważniejsze !, praktycznie brak rodziców i ich
rozbrykanych milusińskich J.
No ale jak to bywa, nie ma
nic za darmo, i na przykład w Pafos prawdziwy ‘’potop’’ brytoli’’, takich Grażynek
i Januszków w wydaniu angielskim, rano fasolka
z bekonem, w ciągu dnia wylewanie różowych ciałek nad basenem hotelowym
( bo po
co iść kilkaset metrów na plażę), wieczorkiem wsiadają na swoje skuterki,
i jadą
200 m pubu pt.- ,, Brytania’’ albo ,,Robin Hood’’, w
repertuarze – show w wykonaniu podróbki Elvisa , karaoke, krzyżówka, no a w piątki
obowiązkowo – Drag show , każdy ma swoje ‘’Władysławowo’’ J.
Samo centrum jest położone
nad skalistą zatoką która również jest kąpieliskiem,
w wielu miejsca są
drabinki można sobie zejść do wody i popływać , dodatkowo prysznice i darmowe leżaki,
nie trzeba się daleko fatygować aby zażyć śródziemnomorskiej kąpieli.
W odróżnieniu do
pobliskich uliczek gdzie w tandetnych pubach rządzą turyści , to centrum należy
do młodych Greków. Większość ubrana na czarno , a wszyscy faceci mają brody.
To
wina tego ze jak oni się ogolą po jednej stronie twarzy i zanim skończą się golić
po drugiej to już pierwsza jest zarośnięta, dlatego nie ma sensu się golić.
Greczynki, hmm , nie powiem , są atrakcyjne i maja oryginalną urodę. Zdziwiło mnie
ze nie widziałem Greczynek w średnim wieku , są młode ładne dziewczyny tak do
dwudziestu kilku lat , a później – próżnia, ani 30-, 40- czy 50-latek , nie
wiem co z nimi robią ?, czy je gdzieś wywożą?.
Wracają później na Cypr w wieku 60+ ( oczywiście obowiązkowo ubrane na czarno).
W celu zgłębienia tajemnicy
znikających Greczynek, udałem się w podróż do ,,Łaźni Afrodyty’’ położonej w północno –
zachodniej części wyspy.
Żadnych Afrodytek nie spotkałem,
w Łaźni pływały – węgorze?!.
Zagadki nie tylko nie udało się rozwiązać, wręcz przeciwnie,
pojawiło się jeszcze więcej pytań.
Poniżej link do relacji zdjęciowej.
jestem z tych osób które coś planują w każdym detalu i z dużym wyprzedzeniem , raczej cel i czas to przypadkowość, a przygotowanie teoretyczne na temat celu wyjazdu to raczej relacje ludzi którzy już miejsca moich wypraw odwiedzili., i jak to bywa, często odczucia są bardzo zróżnicowane , ale każdy jest inny.
Co ? gdzie ? i jakie były moje subiektywno-obiektywne odczucia i wrażenia to dopiero będziecie mogli sobie poczytać albo i nie po moim powrocie.
I pamiętajcie , wierze w Was , dacie radę i trzymam kciuki !!!
Człowiek się rodzi sam , żyje sam , i sam umiera .
bloga
odkryłem ze zapomniałem wrzucić tekstu o mojej przygodzie z wielorybami.
Długopłetwiec oceaniczny czyli humbak – gatunek ssaka z rodziny płetwowatych,
dorosłe osobniki osiągają zazwyczaj 14–17 metrów długości i 30–45 ton masy.
W
okresie od czerwca do września, kręcą się ze swoimi młodymi w pobliżu Reunion.
Jest to chyba jedno z niewielu zwierząt / ssaków, którego nie zobaczymy w
niewoli. Moim marzeniem ( z listy – do zrobienia przed śmiercią ), było zobaczyć
walenie w ich naturalnym środowisku. Okazało
się ze wcale nie jest to takie proste, to znaczy widziałem z plaży fontanny pary
wodnej wydmuchiwanej przez humbaki, ale wypłynąć na łodzi to cala przeprawa, a
wszystko przez pogodę.
Parę lat temu statek z turystami który wracał do portu został
przewrócony przez fale i zginęło parę osób, teraz są bardzo ostrożni, i tak parę
razy robiłem rezerwację, tylko po to żeby się dowiedzieć ze rejs odwołany. W końcu
się udało uzbrojony w kamerę , aparat , obiektywy zająłem najlepsze miejsce myśląc
sobie skromnie gdzieś w głębi o tym ze uda mi się zrobić zdjęcie płetwala wyskakującego
z wody.
Dosyć szybko przyłączyło się
do nas stado delfinów,
a my podążaliśmy za humbakami, prychały gejzerami pary
wodnej, ale to wszystko, skakać nie chciały,
i tak przez dwie godziny, poddałem
się, mieliśmy już wracać, gdy nagle cielsko wielkości ,,przegubowca’’ rozcinając
taflę oceanu wystrzeliło pionowo do góry by opaść na powierzchnię wody tworząc kipiel,
czuć było moc. To wszystko było jakieś
nierealne, czas wyhamował, cała akcja przebiegła w zwolnionym tempie, zaskakujące
jest jak wysoko potrafią się wybić.
Taka chwila !!! , to na co
czekałem !!! , no i co ? i d… a , zaciął
się aparat , zjeździłem pół świata , zrobiłem tysiące zdjęć a tu … L .
Udało mi się go uruchomić jak
już znikał w gotującym się oceanie.
Nagle ! , długopłetwiec
chyba poczuł moją frustrację, i znowu wyskoczył, i znowu to samo, aparat zastrajkował.
No cóż ja mam Wam powiedzieć
? – złośliwość rzeczy martwych, ale to co zobaczyłem i przeżyłem zostanie ze mną
dopóki ten Niemiec – Alzheimer mi tego nie schowa J.
A tu link do fotek z ,,polowania’’
na wieloryby i ze ślubu Kreolów, na którym przypadkiem się znalazłem.
rozpoczynałem spacerek po
Cieszynie to była jeszcze zima , a jak byłem tydzień temu to już wiosna w pełni.
Wychodząc z rynku ulicą Tadeusza
Regera mijamy po prawej pałac hrabiów Larischów
i przylegający do niego Park Pokoju. Miejski pałac hrabiów
Larischów jest jedną z niewielu tego typu budowli na Śląsku Cieszyńskim.
Powstał dzięki Janowi Józefowi Antoniemu hrabiemu Larischowi von Mönnichowi,
który pełnił w Księstwie Cieszyńskim i na cesarskim dworze liczne funkcje.
Okres swojej świetności
przeżył pałac w czasach wojen napoleońskich. W 1805 roku, po druzgocącej klęsce
wojsk austriackich z Napoleonem, Cieszyn, przez dłuższy czas, był tymczasową
stolicą monarchii. Jeszcze przed zajęciem Wiednia 13 listopada przez
Bonapartego cesarski dwór, centralne urzędy i ambasady przeniosły się do
Cieszyna. Tam też zastała wszystkich wiadomość o klęsce w bitwie pod Austerlitz
2 grudnia. Przez Cieszyn w tym gorącym okresie przejeżdżało wiele osobistości.
Jeszcze w grudniu cesarz Franciszek I podejmował swych sojuszników cara
Aleksandra I, wielkiego księcia Konstantego, marszałka Kutuzowa i księcia
Birona Kurlandzkiego. Wtedy w „Sali Egipskiej” wydawane były dla znamienitych
gości ansamble i bale, a w zaciszu pałacowych salonów toczono ważne polityczne
rozmowy. Po podpisaniu układów w Preszburgu (Bratysławie) 27 grudnia, dwór
wrócił do Wiednia. W 1817 roku zatrzymał się tu jadący z Opawy do Krakowa
cesarz Franciszek I z żoną Karoliną Augustą i całym swym dworem, witany uroczyście
przez stany galicyjskie.
Około roku 1839, powstało
trzecie skrzydło pałacu, co nadało mu tym samym kształt litery „U”.
Zaprojektował je, pracujący wówczas dla cieszyńskich Habsburgów, znany i
popularny wiedeński architekt późnego klasycyzmu Józef Kornhäusel. W skrzydle
tym zlokalizował stajnię o oryginalnym i rzadko spotykanym kolistym założeniu.
Dzisiaj w dawnej stajni możemy milo spędzić czas i napić się kawy.
Ta wędrówka po Cieszynie mogła
by trwać w nieskończoność bo jest tu bardzo wiele pięknych budowli z intrygującą
historią. Cieszyn ma tez wiele budowli związanych
z kultem religijnym, Śląsk cieszyński był zawsze terenem gdzie ewangelicy stanowili
dużą część populacji , dlatego jest tu tak wiele kościołów i klasztorów.
luteranie chcieli postawić
kościół w centralnym miejscu ale zostali ‘’wykolegowani’’ przez katolików i Ewangelicki
kościół Jezusowy
wzniesiono na wzgórzu poza murami Cieszyna w latach 1710-1722 wg projektu
Jana Jerzego Hausrucknera , 75 metrowa wieża została dobudowana w 1750 r. , kościół
może pomieścić 6000 wiernych. Dzięki swojej lokalizacji jest zawsze widoczny niezależnie
w którym punkcie Cieszyna byśmy się znaleźli.
Kochani , mam nadzieje ze chociaż
trochę Wam przybliżyłem Cieszyn i zachęciłem do odwiedzin, polecam z całego serca.
Żegnam się z Wami zachodem słońca z
ulicy Błogockiej .
a poniżej link do zdjęć
odpoczniemy od tej wędrówki po Cieszynie , można to zrobić w
kawiarni w dawnej stajni w Pałacu Larischów,
do pałacu wrócę w następnym odcinku, ale w przerwie chciałbym
Was namówić na przeczytanie książki Mirosława Wlekłego – ,,Tu byłem. Tony Halik.’’
To był taki impulsywny zakup,
widziałem może jeden jego program, w czasach
kiedy je pokazywano nie było mnie w Polsce , i dla mnie to była raczej
nieznana postać. Większość pamięta go z programu ,, Pieprz i wanilia ‘’ , w
którym opowiadał o swoich egzotycznych podróżach. Ale zanim urodzony w Toruniu
Mieczyslaw Sedzimir został Tonym Halikiem, przeżył kilka różnych życiorysów.
Był Polakiem Argentynczykiem. Czasem Indianinem. Francuskim partyzantem,
autorem pierwszego wywiadu dla NBC z Fidelem Castro, laureatem Pulitzera,
pilotem Juana Perona i odkrywcą stolicy
Inków. Ile w tym wszystkim jest prawdy ale ile wybujałej fantazji Halika
możecie sami ocenić.
Dowiecie się nie tylko kim był
Raul Arturo Garcia Bravo zwanym – ,,El
Chupetas’’, autor zabiera w podróż po całym świecie śladami Halika i
Dzikowskiej, bo nie ma Toniego bez Elżbiety. Jak się poznali oboje byli w
związkach małżeńskich, a pikanterii dodaje fakt że Dzikowska w tym samym czasie
najprawdopodobniej miała romans z prezydentem Meksyku Luisem Echeverríą Álvarezem (
nikt w każdym razie temu nie zaprzecza.
Wlekły dociera do wielu osób
które spotkały i miały do czynienia z Halikiem zarówno prywatnie jak i zawodowo,
przyjaciół , znajomych rodziny. Najciekawsze jest to ze można obejrzeć zjawisko
‘’Halik’’ od kuchni.
Ta książka jest przede
wszystkim dla ludzi którzy pamiętają czasy ‘’komuny’’ , kiedy wyjazd do Lipska
czy nad Balaton był egzotyczną wyprawą, a do
podróży na inne kontynent mieli dostęp tylko dla wybrańcy.
Facet z argentyńskim
paszportem, pracujący dla amerykańskiej NBC, prowadzi programy w komunistycznej
TV ? . Ta książka daje wgląd w to jak państwo i elity tamtych czasów
funkcjonowały, w dzień się zwalczały w nocy razem chlały. Takim przykładem jest
opis obchodzenia Nowego Roku w domu Halików. Ludzie kultury, sztuki , komunistyczni
aparatczycy wspólnie bawią się na imprezie dwa tygodnie po wprowadzeniu stanu
wojennego. W tych ciężkich czasach
Halikowie wraz ‘’Jankiem Serce’’ i
jego żoną opływają wspólnie Kubę.
Kazimierz Kaczor był wtedy aktywnym działaczem ,,Solidarności’’ , nie dość ze
dostaje paszport to jeszcze żaglówki Halika i Kaczora zostały dostarczone z
Polski na Karaiby. Halik uwielbiał jadać
w kultowej,, Baszcie’’ dokąd partyjniacy
z najwyższej półki zapraszali swoje kochanki , gdzie prywaciarze i artyści
popijali i zajadali w prywatnych lożach.
Halik to postać nietuzinkowa,
wyjątkowa i niejednoznaczna , ta
opowieść o jego podróżach i życiu na pewno przybliża jego postać i pozwala
zrozumieć jego postępowanie w kontekście tamtych czasów.
Jedno jest pewne że Wojciechowska i Cejrowski , którzy mają sztab ludzi pracujących na nich, załatwiający im wszystko , przy jego przygodach i podróżach są bezbarwnymi amatorami.
Czytajcie !!!
Wierzę w Was, dacie radę , trzymam kciuki.
100 lat temu Głęboką ( wtedy Stephaniestrasse) mknęły pod górę tramwaje,
jako że była to zawsze jedna z głównych ulic , są tu najokazalsze kamienice.
Słusznie
zauważył czytelnik Rys ( widać się przykłada
i studiuje moje posty z uwagą, za co mu chwała ) skręcając w lewo w ulicę Menniczą można również
dotrzeć do rynku, ulica poprowadzi nas łukiem do
przeciwległego rogu rynku, po drodze przy Placu Teatralnym miniemy teatr im.
Adama Mickiewicza .
Pomysł budowy teatru powstał wiosną 1902 roku. Grupa zamożnych mieszkańców
Cieszyna spotkała się w Domu Niemieckim, aby z inicjatywy radnego Gminy Cieszyn Franza
Bartha, powołać Towarzystwo Budowy Teatru. Projekt teatru
stworzyli architekci z Wiednia – Ferdynand Fellner i Hermann Helmer , którzy w
swoim dorobku mieli 48 teatrów, m.in. w Wiedniu, Berlinie, Toruniu i Łańcucie.
Uroczyste
otwarcie teatru nastąpiło w dniu 24 września 1910 roku, Przy okazji
otwarcia teatru podkreślono, że nowy teatr będzie wyłącznie teatrem niemieckim
i nigdy z jego sceny nie padnie polskie słowo.
Niedługo później to stwierdzenie
zupełnie się zdezawuowało. Dziesięć lat po otwarciu role impresariatu pełniły
Towarzystwo Teatru Niemieckiego (które powstało z Towarzystwa Budowy Teatru) i
Towarzystwo Teatru Polskiego.
14 grudnia 1920 roku wystawiono pierwszą polską
sztukę – komedię Aleksandra Fredry –
Zemsta w wykonaniu Teatru im. Słowackiego z Krakowa.
·
W 1969 roku została wydana Odezwa
do widzów Teatru im. A. Mickiewicza w Cieszynie, z autentycznymi
„uwagami o korzystaniu z Teatru”. Zostały one stworzone przez Sekcję
Miłośników Teatru i ówczesnego dyrektora – Pana Jana Foltyna .
1.
Punktualność to oznaka kultury. Wstęp na
widownię po rozpoczęciu przedstawienia jest niedozwolony. Spóźnieni zmuszeni są
czekać w korytarzu do przerwy. Również wychodzenie w czasie spektaklu należy
ograniczyć tylko do wypadków choroby, a uciekanie pod koniec przedstawienia,
kiedy dziękujemy artystom i wręczamy kwiaty, nie powinno mieć miejsca. Dopiero po zapaleniu
świateł garderoba będzie wydawana.
2.
Wchodzenie do Teatru bez biletu traktowane
jest podobnie jak w pociągu czy autobusie.
3.
Dobrze wychowany widz nie będzie jadł w
czasie przedstawienia, szeleścił papierkami, częstował cukierkami, rozmawiał,
szeptał a nawet nucił, czy też odzywał się głośno.
4.
Palenie tytoniu dozwolone jest na razie w
westybulu na parterze i przy bufecie na I piętrze. Na schodach, w korytarzach i
ubikacjach palić nie wolno. (Niestosowanie się będzie karane mandatami.)
5.
Wszelkie harce i bieganiny młodzieży po
schodach i korytarzach nie mogą mieć miejsca.
6.
Zamówione bilety należy wykupić co najmniej
4 dni przed przedstawieniem (…). Należy również nabywać bilety na II
balkonie, gdzie cena jest niższa, a widoczność i akustyka w tak małym teatrze
również dobra.
7.
Odstępowanie biletów (szczególnie z
zakładów pracy) na sztuki dla dorosłych swoim dzieciom jest bezcelowe, gdyż
młodzież taka nie będzie wpuszczana do sali.
Źródło
: wikipedia
Od 2
do 7 maja 1974 roku, w teatrze kręcono zdjęcia do filmu Andrzeja Wajdy – ¨’’Ziemia
Obiecana„. Na potrzeby filmu wykręcono fotele, a w ich miejsce
wstawiono krzesła, wybudowano klasyczną budkę suflera. Stworzono też małe
teatralne muszle, gdzie stały świece (ponieważ kiedyś tak oświetlano salę
teatralną), zmieniano także klamki w drzwiach.
Kręcono
sekwencję teatralnego przedstawienia oglądanego przez łódzką burżuazję.
Sekwencja ta trwa w filmie 11 minut. W powieści Reymonta tyle tylko
można znaleźć o repertuarze tego wieczoru: „(…) patrzył dalej z uwagą wielką na
scenę, gdzie amatorzy i amatorki parodiowali prawdziwych aktorów i sztukę. Było
to bowiem przedstawienie na cel dobroczynny,
złożone z dwóch komedyjek, śpiewu
solowego, gry na skrzypcach i fortepianie, i żywych obrazów na zakończenie”.
Niecałe dwa zdania, na których podstawie Wajda wyczarował jeden z najbardziej
fascynujących filmowych obrazów teatru w teatrze.
Zaczyna
się to przedstawienie sceną „Tańca Czterech Łabędzi” z baletu Czajkowskiego,
tańczą dziewczyny z Bielska i chyba kilka z Cieszyna. Jedna się przewraca
– co wywołuje atak śmiechu siedzącego w loży bogatego kartoflarza-nuworysza
Müllera (Franciszek Pieczka).
Ten upadek prawdopodobnie był przypadkowy,
a Wajda, który jak mało kto umiał reagować na to, co nieprzewidziane,
włączył ten pozornie nieudany dubel do filmu. Baletnice tańczą na pointach,
widać, jak bardzo się starają, kamera przez dłuższą chwilę pokazuje ich stopy i
tu zdarza się coś, co Roland Barthes nazwał punctum (elementem skupiającym
uwagę) w fotografii – brudne podeszwy baletek.
Źródło:
tramwaj cieszyński
Idąc
dalej Głęboką miniemy Stary Targ po lewej który w dawnych czasach pełnił funkcje jednego z głównych
placów Cieszyna,
a bibliotekę miejską po
prawej.
Kamienica przy ul. Głębokiej 15, obecna siedziba
Biblioteki Miejskiej, weszła do historii Cieszyna jako tzw. Dom Niemiecki
[Deutsche Haus]. Nazwę tę oficjalnie budynek nosił na przełomie XIX i XX w.,
kiedy został wzniesiony w takiej postaci, jaką można oglądać do dzisiaj. Dzieje
posesji na której się mieści, jak wszystko w Cieszynie, są jednak znacznie
dłuższe.
Już w średniowieczu był
to jeden z najznaczniejszych budynków przy ulicy biegnącej od miasta w stronę
zamku, ulicy nazwanej początkowo ul. Polską, a potem Głęboką. Zamykał z jednej
obecny Stary Targ. Był wtedy kamienicą narożną, bowiem wzdłuż posesji biegła
wąska uliczka łącząca Stary Targ z innym ważnym punktem w mieście – Studnią
Bracką, potem nazwaną Studnią Trzech Braci. Uliczka nie otrzymała nigdy własnej
nazwy, ale jest widoczna na wszystkich starych planach Cieszyna.
Od biblioteki już niedaleko do rynku , mijamy Kościół pw. św. Marii Magdaleny
i jesteśmy
U celu dzisiejszej wędrówki
,
a dalszy spacerek następnym razem .
A tu jak zwykle link do
fotek z dzisiejszego zwiedzania.
wrócimy mostem
Przyjaźni do Polski to od razu za mostem po lewej stronie mamy Wzgórze Zamkowe.
Najstarsze ślady osadnictwa sięgają czasów rzymskich
i pochodzą z V w. p. n.e. Pod koniec XIII wieku gród stał się stolicą
samodzielnego Księstwa Cieszyńskiego, istniejącego w latach 1290–1918.
Zamkiem i Księstwem rządzili najpierw Piastowie (do 1653 roku), po nich
rządy objęli Habsburgowie.
Dzielił się na dwie części: Zamek Górny
i Zamek Dolny. Zamek Górny był otoczony murem obronnym z basztami,
a w jego obrębie mieściły się książęce komnaty mieszkalne
i reprezentacyjne. Tutaj zlokalizowane były także kaplica zamkowa oraz
zachowana do dzisiaj wieża obronna, zwana Piastowską. W Zamku Dolnym znajdowały
się pomieszczenia gospodarcze, mieszkania służby dworskiej, zbrojownia, stajnie
a także lochy dla więźniów.
Niestety kolejne wieki nie były łaskawe dla
tego miejsca. Wojna trzydziestoletnia (1618-1648) oraz wygaśnięcie linii
Piastów cieszyńskich (1653 rok) przypieczętowały upadek książęcej rezydencji.
Zamek stał się własnością Habsburgów, dla których nie był strategicznym
obiektem.
Dopiero w XIX wieku (1840 rok) Wzgórze przebudowano w stylu klasycystycznym
według projektu wiedeńskiego architekta Józefa Kornhäusela.
Na fragmentach
Dolnego Zamku powstał letni Pałacyk Myśliwski, w którym mieściły się
pokoje gościnne arcyksięcia cieszyńskiego i kancelaria Komory
Cieszyńskiej. W pozostałej części Wzgórza zaaranżowano angielski park
krajobrazowy, w którym zachowano Wieżę Piastowską i rotundę pw. św.
Mikołaja i św. Wacława. Przed I wojną światową na pozostałościach po Wieży
Ostatecznej Obrony wybudowano „sztuczne ruiny”, które w XX wieku
usunięto i przywrócono ich pierwotny kształt.
Po I wojnie
światowej w dawnym zamku rezydowała Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego.
(Pomnik legionistów Ślązaków poległych za Polskę.)
następnie Zarząd Lasów Państwowych, w 1947
wprowadziła się Państwowa Szkoła Muzyczna, a od 2005 cześć dawnego zamku
stała się także siedzibą regionalnego centrum przedsiębiorczości
i designu.
Rotunda św. Mikołaja i św. Wacława
jest najstarszym obiektem murowanym na Śląsku
i jednym z nielicznych przykładów architektury romańskiej
w Polsce. Zyskał także miano najcenniejszego zabytku Ziemi Cieszyńskiej. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy że jej podobizna znalazła się na rewersie banknotu dwudziestozłotowego.
Zbudowana w XII wieku, pełniła najpierw funkcję
kościoła grodowego a później kaplicy grodowej (z czasem zamkowej).
Wieża Piastowska, to jeden z najstarszych zabytków Śląska
Cieszyńskiego, pozostałość średniowiecznego, gotyckiego zamku Piastów. Kamienna
wieża była miejscem ostatniego schronu, w razie zdobycia zamku.Została wybudowana w pierwszej połowie
XIV wieku. Jako jedna z czterech wież była istotnym elementem systemu
obronnego. Wieża jest ozdobiona narożnymi tarczami herbowymi z orłem
piastowskim, które są dziełem warsztatu praskiego Piotra Parléřa. Pod koniec XV
wieku została nadbudowana o kolejną kondygnację z hurdycjami
i blankowaniem wykonanymi z cegły i drewna, a całość
została nakryta wysokim dachem namiotowym. Wieża pełniła funkcje strażnicze,
więzienne i mieszkalne.
Liczy prawie 29 metrów, po pokonaniu 120 schodów
wchodzi się na taras widokowy, z którego można podziwiać panoramę
Cieszyna, Czeskiego Cieszyna, a także górskie szczyty Beskidu Śląskiego. W
latach 1976-1989 wieża została poddana pracom konserwatorskim. Odrestaurowano
krenelaż, odtworzono narożne herby i wybudowano taras widokowy.
Niestety jak ja zwiedzałem park to wieża była
zamknięta i musiałem się zadowolić widokiem z tarasu.
Będąc na wzgórzu Zamkowy warto odwiedzić browar
cieszyński ,
Browar powstał w 1846 roku (10 lat przed browarem w Żywcu). Założony został
przez Karola Ludwika Habsburga przy jego ówczesnej rezydencji. Znajduje się
on na samym wzgórzu zamkowym więc łatwo do niego trafić. Browar należy do grupy
Żywiec.
W 1838 roku arcyksiążę Karol Ludwik Habsburg postanowił gruntownie przebudować swoją cieszyńską
rezydencję. Niejako przy okazji tej wielkiej przebudowy zachęcony
sukcesami, jakie w owym czasie zaczęło na rynku odnosić piwo typu
pilzneńskiego,książę cieszyński Karol Ludwik postanowił zbudować własny browar w Cieszynie. Syn i następca Karola Ludwika,
arcyksiążę Albrecht Fryderyk Habsburg, zachwycony sukcesami zakładu rozwinął produkcję i w 1856
roku zdecydował się na założenie kolejnego browaru, który na jego polecenie
wybudowano we wsi Pawlusie pod Żywcem. Pierwsi piwowarzy żywieckiego browaru pochodzili z Cieszyna.
Następnym razem będziemy się wspinać główną
ulica Cieszyna. Ulica Głęboka prowadzi od
zamku do rynku.
A tu jak zwykle link do
fotek z dzisiejszego zwiedzania.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/289101
źródła: Biuletyn Informacji Publicznej i Wikipedia
ulicy Przykopa już niedaleko do legendarnej
Studni Trzech Braci .
Legenda o założeniu Cieszyna
przez Leszka, Cieszka i Bolka, trzech synów polskiego króla Leszka III jest
jedną z wizytówek nadolziańskiego miasta, a tzw. Studnia Trzech Braci jej
najbardziej widzialnym elementem. Wielka radość połączyła trzech braci, którzy spotkali się po
długiej rozłące, tak iż z tej radości założyli miasto, upamiętniające w nazwie
fakt owego „cieszenia się”. Jako że miało to miejsce rzekomo przed 1200 laty
przy okazji przekazuje się wiadomość, iż Cieszyn jest miastem o bardzo długiej
tradycji.
Zbudowana nad źródłem na
zboczu zbiegającym do Olzy studnia, zwana Studnią Trzech Braci jest
rzeczywiście bardzo stara, ale nie tak bardzo, jak chce legenda. Zachowane
źródła pierwszy raz wspominają o niej w 1434 r.
Obecnie
zabezpieczona żeliwną, neogotycką altaną z 1868 roku, odlaną w hucie w Trzyńcu.
No cóż , czas leci wszystko się zmienia i studnia już nie ta sama bo obok wisi
tabliczka ze woda niezdatna do picia L.
Idąc ulicą Przykopa do końca
skręcamy w lewo w Zamkową i jesteśmy na moście
Przyjaźni. Tak wygląda od strony polskiej.
Most który podobnie jak
most Wolności przeszedł swoje, pod koniec II wś. został wysadzony. To już zdjęcie
robione od strony czeskiej ,
ruiny uwiecznił mój dziadek Ludwik.
Fot. Ludwik Bardoń
Prawo i lewobrzeżny Cieszyn
nie łączyły tylko mosty ale również linia tramwajowa która został uruchomiona w
1911 roku, a zlikwidowano ją w 1921 po podziale Cieszyna.
Ulica Zamkowa za mostem już
po czeskiej stronie nazywa się Hlavni trada , ale chyba powinni ją przechrzcić na Vietcong trada , jest tu mnóstwo sklepików monopolowych
prowadzonych przez Wietnamczyków (w Cieszynie nazywają ich Koreańczykami ).
Sklepy robią przygnębiającewrażenie, obsługa albo właściciele ( ciężko rozróżnić
), chcąc zaoszczędzić na ogrzewaniu, opatuleni w puchowe kurtki i z czapami na głowach
, gapiąc się w smartfony wrzeszczą do siebie po wietnamsku. Alkohole przemieszane
z azjatyckimi kosmetykami typu maść tygrysia tłoczą się na tandetnych półkach skleconych z metalowych
kształtnikow, te ‘’półki’’ a właściwie regały lepiej by się odnalazły w
warsztacie samochodowym albo piwnicy. Regały oddzielone są wyrobami odzieżowymi
których by się nie powstydził żaden szanujący się ‘’ljubitel’’ muzyki
disco-polo, a egzotyki dodają zapachy kuchni azjatyckiej której won unosi się znad
spożywanych zupek.
Tomio Okamura , kontrowersyjny polityk o czesko – japońskich
korzeniach, największy propagator
uprzedzeń i ksenofobii, przygląda się temu wszystkiemu
z plakatu.:)
Czeski Cieszyn to nazwa która
jest niezbyt popularna po polskiej stronie, jest to tym bardziej zrozumiale ze
na każdym kroku widać polskość lewobrzeżnego Cieszyna , dwujęzyczne nazwy ulic
, hotel Piast ( który podobno kupili Koreańczycy ),
herb Cieszyna na dworcu
kolejowym.
Ten mały Wiedeń , podzielony
między Czechów a Polaków to żywa pamiątka
po cesarstwie austriackim,
na każdym kroku widać dawną potęgę i świetność tego
miasta które leżało na głównym szlaku z Wiednia do Lwowa.
To jeszcze nie koniec spaceru po Cieszynie 🙂 .
A poniżej link do fotek.
mostu Wolności rozpoczęła się 18-go sierpnia
1903 roku ,wtedy to otwarto go uroczyście w dniu urodzin Franciszka Józefa I,
( źródło fotopolska.eu)
jako
tzw. Most Jubileuszowy z okazji 55 lat panowania cesarza. Nazwa została zmieniona
na Most przy Strzelnicy po rozpadzie Monarchii Austrowęgierskiej.
Ludzie często narzekają ze katalogi podróży kłamią, fotki przerobione w photshopie nie odzwierciedlają rzeczywistości. Jak widać na poniższej fotce, zabiegi marketingowe w stylu upiększania stanu faktycznego nie są nowością i mają długie tradycje.
W tym przypadku jeszcze na tramwaj można przymrużyć oko , chociaż nie jeździł tym mostem, ale żaglówki i wycieczkowce ?!! tu autora poniosło i chyba odpłynął 🙂
( źródło fotopolska.eu)
Most został zniszczony
we wrześniu 1939 roku przez wycofujące się przed hitlerowcami polskie wojska.
Kolejny, prowizoryczny wystawiono w 1947 roku, a oficjalne otwarcie nowego już pod nazwą Mostu Wolności miało miejsce w 1953 r., dotrwał do 1970 r., został zniesiony przez powódź. Podczas próby jego ratowania zginęło pięciu strażaków.
Powódź pośrednio tez ”dotknął” moją rodzinę, daleki krewny Franciszek,który mieszkał na Małej Łące, po powodzi wyciągał z wody kłody drewna na opał , bosakiem zahaczył taką dorodną ”kłodę” jak mu die wydawało, i jak ją wyciągnął to się okazało że to jeden z utopionych strażaków.
Obecny most został wybudowany w 1974 roku.
Idąc pod górę ulicą 3-go Maja , z prawej i lewej mijamy budynki Celmy. Tu właśnie, jeden z wujków załatwiał wiertarki które zabieraliśmy ze sobą na wakacje, cieszyły się ogromną popularnością wśród Bułgarów
i Rumunów, chociaż nie tak jak pozłacane i posrebrzane łańcuszki z krzyżykiem albo medalikiem. Tata chował je w kolumnie kierownicy, miały niestety jedna wadę, farba schodziła jak się je dłużej potrzymało w ręce.
Sam teren Celmy leży poniżej ulicy, a przed upadkiem na teren firmy chroni balustrada która podobno pamięta czasy Franza Josefa.
Kawałek za Celmą, 3-go Maja skręca pod kątem 90 stopni w lewo,
po obu stronach stoją bardzo oryginalne budynki,
niestety niektóre bardzo zaniedbane. W Cieszynie jest cale mnóstwo ciekawych, willi i kamienic. O jednej z nich która stoi przy ulicach 3-go Maja i Miarki zrobiło się głośno po wpisie Wojciecha Trzcionki, dziennikarza
zajmującego się ”dizajnem” i architekturą.
Cieszyn wystawił na sprzedaż i sprzedał za 500 tys. perłę modernizmu –
willę Elizy Niemcowej (ok. 350 m kw.), wzniesioną w latach 1932-1933, projektu Alfreda Wiedermanna (1890-1971), architekta, który zbudował wiele przepięknych obiektów w Cieszynie, Bielsku-Białej i Katowicach (większość, ok. 30 właśnie w Cieszynie; i (sic!) nie ma tu nawet swojej ulicy…)
( źródło Dziennik Zachodni )
Inna ciekawostka to tak
zwana willa pod Różą położona vis-à-vis willi Elizy.
W niej to właśnie umiejscowił swoją metresę,
Fryderyk Maria Albrecht Habsburg-Baudemont-Vaudemont-Teschen Lotaryński.
Arcyksiążę Austrii od 4 czerwca 1856 roku do 30 grudnia 1936 roku, książę cieszyński od 2 lutego 1895 roku do 11 listopada 1918 roku,
tytularny książę cieszyński od 11 listopada 1918 roku do 30 grudnia 1936 roku.
Ostatni habsburski właściciel Księstwa Cieszyńskiego, wojskowy, generalny
inspektor armii Austro-Węgier, w latach 1914-16 jej głównodowodzący. Otrzymał stopień marszałka polnego i powierzono mu główne dowództwo armii austro-węgierskiej. Dzięki temu Cieszyn stał się w latach 1914-1916 siedzibą Głównego Sztabu Armii.
( źródło „HABSBURSCY KSIĄŻĘTA CIESZYŃSCY”)
Jak się cofniemy ulicą 3-go maja , i przed zakładem Celmy zejdziemy na dół , to można zrobić sobie fajny spacerek w kierunku centrum ulicą Przykopa
Tu mieściła się dawna dzielnica tkaczy, garbarzy, sukienników i kowali, położenie nie jest przypadkowe bo ta historyczna część Cieszyna jest ulokowana nad małą rzeczką tzw. Młynówką . Ta część starego
miasta w Cieszynie nazywana jest Cieszyńską Wenecją – wzdłuż
współczesnej ulicy Przykopa stojąbudynki z XVIII – XIX wielu z mostkami przerzuconymi przez koryto Młynówki.
I to by było na tyle tym razem.
A poniżej link do fotek
.
zrobić przerwę w spacerku po
Cieszynie gdyż nerka mnie rozbolała, ale w związku z tym ze cały czas dostaje
wiele pytań dotyczących skoku ze spadochronem
Jak to jest ? , a po co ? , no i co w tym
takiego fajnego ? , czy warto ? itd.
Mogę powiedzie ze to niesamowite przeżycie
, coś wspaniałego , polecam , po prostu ‘’orgazm’’ , człowiek chodzi
uśmiechnięty cały dzień, tak jak by unosił się nad ziemią. Tysiąc słów nie odda
tego uczucia tak dobrze jak film.
Już wiem skąd się wzięło określenie wolny
jak ptak .
Zresztą zobaczcie, sami link poniżej.
I d… film został zablokowany przez YT i nic nie zobaczycie.
album , udało mi się dotrzeć do zdjęć archiwalnych. Puńcówka która normalnie jest leniwą rzeczką czasami pokazuje swoje dzikie oblicze
tak wygląda dzisiaj już po uregulowania
ale bywało i tak
tak dzisiaj a tak kiedyś
z łąki na której razem z kuzynem zbieraliśmy
mlecze dla kłapouchów jest dobrze zakamuflowany i ciężko go zlokalizować,
został
‘’wchłonięty’’ przez budynek mieszkalny i osoba postronna nigdy się nie domyśli ze częścią domku jest bunkier z czasów wojny.
Oprócz obowiązków były tez
atrakcje, jedną z nich była wspólna
wyprawa nad Puńcówkę. Rodzice, wujki , ciocie , torby, wózki, koce , ciasta , kotlety, napoje i całe
mnóstwo dzieciaków , wszyscy szliśmy w dól ulicą Błogocką. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały, kolory i zapachy lata dookoła, i ten beztroski i bezproblemowy dziecięcy świat , a tak wygląda obecnie Błogocka w zimowej szacie.
Obecnie, zejście kawałkiem ulicy który prowadzi do rzeczki jest niebezpieczne, w czasie ulew ‘’spłynęła’’ do lasku
miejskiego. Tak to wygląda od paru lat ,
i ciężko sobie wyobrazić ze kiedyś była to ruchliwa ulica pokryta kostką brukową.
Na
dole mijaliśmy starą kręgielnię która pamięta czasy Franza Jozefa , prawdziwy zabytek obecnie na sprzedaż , ktoś chętny ?,
stąd już tylko kawałek do polany na
której rozbijaliśmy obozowisko. Jak jednak niewiele potrzeba do szczęścia, dla
dzieciarni budowanie tamy z rodzicami , nauka puszczanie kaczek , łapanie pstrągów, czy gonitwa za motylami, żabami i jaszczurkami to były niesamowite emocje. Niestety odkąd zbudowano stopień wodny to nasza
łąka znalazła się pod wodą,
no ale dzisiaj dzieci mają inne atrakcje, a z
rodzicami mogą się komunikować przez smartfony albo IpadyJ.
Ulica Błogocka prowadzi do Błogocic,
dzisiaj to cześć Cieszyna, wcześniej wioska ale za to z własnym zamkiem. Skromny dworek ,zwany – ‘’Zameczkiem
w Błogocicach’’ został wybudowany w pierwszej połowie XVI prze rodzinę Mitmayerów,
źródło : fotopolska.eu
wielokrotnie zmieniał właścicieli i był przebudowywany. Ostatnim razem
wyremontowany częściowo z funduszy- ‘’wyimaginowanej wspólnoty’’.
Nieopodal ‘’Zameczku’’ , jest osiedle
bardzo zgrabnych domków jednorodzinnych , potocznie zwanych – ‘’aleją celników’’.
To określenie kojarzy mi się z tym co mi opowiadał zaprzyjaźniony celnik z Kościerzyny
w czasach kiedy pracowałem na Kaszubach a Polska nie była częścią
wyimaginowanej wspólnoty :… wśród celników jest taka zasada – samochód wolno kupić dopiero po dwóch latach
pracy , a dom postawić dopiero po pięciu.
Celnicy to byli Panowie !, jak się nie miało układów albo nie posmarowało
to mogli przetrzymać na granicy, stosowali tak zwane zmiękczanie. Myśmy mieli dobrze, bo wujek miał układy, i
jak jechaliśmy na wakacje do Bułgarii to nas przeprowadzał bez kolejki i bez
kontroli, chociaż nasza Skodzina S100 w kolorze bordo,
była obciążona towarem do granic wytrzymałości
, na dachu podwójne zestawy namiotów , butli gazowych krzesełek, w środku siedzieliśmy ściśnięci, każdą wolną przestrzeń wypełniały ręczniki, wiertarki, radioodbiorniki, kremy Nivea i innym badziewie, tak pożądane w naszych bratnich krajach, podwozie szorowało po cieszyńskim bruku przy
najmniejszej nierówności.
Dzisiaj chodząc po Cieszynie można nie zauważyć ze się przekroczyło
granicę , takie to czasy nastały.
Spacerując aleją Jana Łyska w kierunku centrum
idziemy wzdłuż Puńcówki ,
mijamy staw w którym latem można popływać na kajakach
,
przechodzimy obok kładki nad Olzą
zbudowanej już w czasach Unii,
i
docieramy do mostu Wolności – mostu Svobody, to jego najnowsza nazwa w ponad 100 letniej
historii.
Kontynuacja wkrótce.
A tu poniżej link do fotek.
z jednej strony jest bardzo piękne z
drugiej może być bardzo smutne . We wcześniejszych postach rozpisywałem się o
odejściach , minął tydzień a tu znowu najpierw brat którego prawie nie znalem a
później bardzo bliska mi osoba związana z Cieszynem , i w tym całym
nieszczęściu i smutku to jedyną radością jest to że pojechałem do miasta swojego dzieciństwa i
mogliśmy się spotkać i pobyć ze sobą. Jak ktoś z rodziny powiedział że jak bym wyczuł
, tak po prostu było – coś mną podświadomie kierowało ,
wsiadłem w samochód i pojechałem , zawsze są jakieś ‘’ale’’ żeby odłożyć na później
, a bo to brak czasu , pieniędzy ,
nastroju. Cieszę się ze tym razem nie odłożyłem tego wyjazdu z jaki
Niestety wraz z tą osobą umarł kawałek
Cieszyna
i to miasto nigdy nie będzie takie samo. Ja wiem ze to zabrzmi stereotypowo ale pewnych rzeczy nie powinno się
odkładać na później i ‘’spieszmy się kochać ludzi bo tak szybko odchodzą’’ –cytując
klasyka.
Nie zdążyłem przyjechać na pogrzeb ani na stypę
w restauracji potocznie zwanej ‘’ Pod trupkiem’’, ale byłem na cmentarzu ,
jest
umiejscowiony na wzgórzu i spoczywający maja naprawdę piękne widoki aż na czeską
stronę.
Spoczywaj w pokoju, będzie Ciebie brakowało.
tak nieubłaganie popycha nas do
przodu, niedawno była Wigilia a już mamy prawie 1/12 roku za nami. Zarówno
przemijalność czasu jak i jego ograniczenie są najbardziej odczuwalne,
namacalne, i docierają do naszej świadomości, gdy odchodzą nasi bliscy i
znajomi. W ciągu ostatnich miesięcy to jakaś epidemia jakby się poumawiali,
zarówno rodzina jak i znajomi.
Niestety czasu nie zatrzymamy, cztery
wymiary czasoprzestrzeni nie pozostawiają złudzeń, ale mamy jednak możliwość
zarejestrowania , uchwycenia milisekundy , poniżej portret mojego pradziadka – Pawła,
fotografia zrobiona ponad 100 lat temu ,
Polski wtedy nie było a pradziadek ma mundur armii austro-węgierskiej.
Pradziadka i Franciszka Józefa już nie ma, Austro-Węgry się dawno temu
rozleciały ale za to jest Polska J.
A to ja,
sportretowany, wstyd się przyznać,
ale prawie pół wieku temu podczas zmagań ze ‘’świnką ‘’.
Z tego okresu pochodzą moje pierwsze
wspomnienia Cieszyna, miasta rodzinnego pradziadka i rodziny ze strony taty. To jedno z niewielu miejsc z którego mam wyłącznie
pozytywne i miłe wspomnienia , do Cieszyna przyjeżdżałem
na wakacje a czasami na Święta Wielkanocne. Pozytywne wspomnienia są związane przede wszystkim: z atmosferą, z tym że otoczony byłem opieką dziadków, wujków i cioć, z kuzynostwem nigdy
się nie nudziliśmy, do tego bliskość natury, wszystko było egzotyczne, przeciwieństwo
warszawskiego blokowiska.
Już tyle razy odkładałem przyjazd do
Cieszyna, ostatni raz byłem tam 11 lat temu, ale jak człowiek tylko chce to
raczej g…. z tego wychodzi, tym razem
postanowiłem ze jadę no i pojechałem.
Odwiedzić miejsce w którym się dawno nie
było, to taka podróż w czasie. Przez jedenaście lat kuzyni stali się
dziadkami , a ciocie i wujkowie pradziadkami.
W czasach mojego dzieciństwa ,centrum ”dowodzenia” mieściło się w kamienicy na ul. Błogockiej. (właścicielem jest
rodzina Zuberków, ich potomkowie nadal mieszkają w domu obok).
Każde piętro zamieszkane było przez
wielopokoleniowe rodziny , dziadkowie , rodzice , dzieci , wnuki i psy. To był dom tętniący
życiem , płacz, śmiech , krzyki , szczekanie psów, wszystko mieszało się z
wonią wypieków ,ciast, jedzenia , kompotów , przetworów.
Górne piętro zajmowała rodzina D.
Stary D. był chudy jak patyk, mówił
a właściwie charczał chrypiąco –
skrzeczącym głosem, a my jak to dzieciaki, śmialiśmy się z niego i często go przedrzeźnialiśmy, co oczywiście
przynosiło zamierzony efekt bo się denerwował i potem to już tylko charczał. Jego żona z kolei miała posturę małego czołgu
, ciekawe jak to ludzie się dobierają i uzupełniają, chociaż posturę D. uszczupliła choroba krtani. Jedno wspomnienie związane z D. utkwiło mi w pamięci, po podwórku kicał szczur, całą zgrają dzieciaków żeśmy za
nim ganiali, w końcu udało nam się go dorwać i ogłuszyć, nie chcieliśmy go
zabijać, ale jak D. zobaczył ze go mamy to wpadł na pomysł zademonstrowania jak należy unicestwić gryzonia. Na wpół martwemu szczurowi, do ogona
przywiązał sznurek i zaczął nim kręcić kołowrotki, jak zwierzę nabrało
odpowiedniej prędkości , chlasnął nim o ścianę garażu że aż je ‘’rozpuczył ‘’ jak to mawiają w Cieszynie , no i było po ‘’ptokach’’ ,
dzieciarnia zszokowana z otwartymi buźkami stała wpatrzona w czerwoną mokrą
plamę i rozpłaszczonego szczura.
Wujek i pan R. z dołu hodowali
zwierzęta w takich mini zagrodach na tyłach domu. Wujek miał kury , króliki i
nutrie , a R. kury i króliki. R. zawsze coś nie pasowało i
przeszkadzało , w ich przypadku sprawdziło się powiedzenie:.. że małe to
złośliwe, bo R. były słusznej malej postury, już nie pamiętam kto był
gorszy , on? , czy ona ? , w każdym razie zawsze mieli z czymś problem, o
wszystko się czepiali i ciągle przychodzili na skargę : a to że biegamy dokoła domu i krzyczymy , a
to znowu że nie biegamy i nie krzyczymy.
Już nie pamiętam kto wpadł na ten pomysł ? , ja ? czy kuzyn ? , i nie
wiem czy to była jakaś akcja w ramach zemsty za donosicielstwo ?, czy tylko
fantazja wywołana chwilowym brakiem zajęć ? , najciekawsze to chyba to, że byliśmy święcie
przekonani o niewykrywalności naszego postępku. Udało nam się rozpętać prawdziwą
wojnę z Raszkami , pomalowaliśmy ich kury na zielono , zażądali naszego
ukrzyżowania i ukamieniowania. Nie wiem jak ich się udało udobruchać?, i jakie
konsekwencje nas spotkały bo to tez mi wyleciało z pamięci, ale za to wszyscy
pamiętają jak drobiowi R.urządziliśmy lakiernię J.
Zarówno R. jak i jego kur już nie ma , mieszkanie
R. stoi puste i czeka na nowych lokatorów, a w całym domu mieszkają tylko
dwie osoby.
Cieszyn zawsze będzie mi się kojarzył z
bliskością natury i ze zwierzętami, dom na Błogockiej graniczy z ‘’Laskiem
miejskim nad Puńcówką ‘’ , park ze starodrzewiem opada ostro w kierunku
Puńcówki
która leniwie wije się u jego podnóża, było to jedno z wielu miejsc naszych zabaw. Jak
teraz byłem odwiedzić rodzinę to z lasku
do ogrodu Z. weszły trzy sarny,
zdzierając racicami świeży śnieg, urządziły sobie legowiska.
Ja i kuzyn mieliśmy tez obowiązki , jednym z nich było karmienie
zwierząt, ale najpierw musieliśmy iść uzbierać trawy do starego wózka
dziecinnego, szliśmy na łąkę gdzie stał osamotniony bunkier , teraz to miejsce jest nie do poznania wyrósł las
domków jednorodzinnych.
Jak już dotarliśmy na łąkę to zbieranie
Mlecza miało najniższy priorytet, kończyło
się to tym ze po inspekcji wujka musieliśmy jeszcze raz iść po zielsko.
Ciąg dalszy wędrówki po Cieszynie wkrótce.
I pamiętajcie !!! wierzę w Was , dacie rade
się i trzymam kciuki J
z ostatniej chwili , jeszcze
ciepła. Zakończyła się licytacja mojego
medalu , zaciekła walka trwała do końca , na polu bitwy zostało tylko dwóch
wspaniałych: marek44 i naoali31.
Po długim i wyczerpującym zmaganiu
zwyciężył marek44, Gratulacje !!!
Dziękuję wszystkim za udział a w
szczególności markowi44.
Bo to szczytny cel.
Pozdrawiam
Maratończyk J
Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Kochani w tym roku postanowiłem wesprzeć orkiestrę oddając na licytację mój bardzo osobisty przedmiot i trofeum z którym jest mi niezmiernie trudno się rozstać. Jest to medal.
Jest nie tylko największym i najcięższym ( prawie 300 gr ), ale najważniejszy medalem w moim życiu. Dostałem go za udział w Space Coast Marathon, organizowanym 27 -go listopada w 2016 r. po raz 45 na Florydzie. Jest on szczególnie ważny i osobisty, bo był to mój pierwszy maraton. Rozpoczynając szóstą dekadę życia, przez pól roku bez niczyjej wiedzy i wsparcia przygotowywałem się do biegu, ani rodzina, bliscy czy przyjaciele nic nie wiedzieli ze mam zamiar wziąć udział w maratonie , dowiedzieli się o wszystkim po fakcie. To ze przygotowywałem się w tajemnicy i bez wsparcia było chyba tak samo trudne jak sam bieg w prawie 30 stopniowym upale , ale się udało , wynik ponad 5 godzin nie powala, ale nie dla wyniku biegłem. Mam nadziej ze znajdzie się wielu chętnych którzy docenią mój wysiłek i jak wartościowy jest dla mnie ten medal w szczególności ze pieniądze idą na WOSP.
Jako dowód , link do relacji z samego biegu
https://www.youtube.com/watch?v=82mJPLW-EiA&index=7&list=PLtI6MRVYbuM-h2VRctZ0pYsq4X6J09mDC&t=37s
a tu link do aukcji do której serdecznie zapraszam i dziękuję za udział.
https://aukcje.wosp.org.pl/medal-za-udzial-w-maratonie-na-florydzie-i8852374
nadzieja umiera ostatnia , ja jeżeli chodzi
o przyjaciół to straciłem ją dawno , ale nigdy nie mów nigdy , jak milo zostałem
zaskoczony , ktoś docenił moje bieganie , setki kilometrów , hektolitry potu , półmaratony
i maratony , starte zelówki , odciski , bóle , skurcze,łzy, bóle brzucha i wiatry , mrozy , deszcze i upały , samotność .
A tu taki prezent , taka niespodzianka , to piękniejsze od wszystkich zdobytych medali razem wziętych , nawet nie śmiałem o tym marzyc
, to zbyt piękne żeby było prawdziwe , teraz już wiem ze jak biegnę to nigdy nie jestem
sam , zresztą zobaczcie sami co dostałem …
Dziękuję Ci bardzo !!! Przyjacielu !!!
Teraz chce mi się po prostu założyć pepegi
i biec w nieskończoność.
Ten wpis jest ze specjalną dedykacją dla wytrwałej i konsekwentnej czytelniczki Grażki J
Dostałem niedawno takie zdjęcia od
znajomego z Reunion , to plaza Ermitage
Na co ja mu się zrewanżowałem zdjęciem z
naszej plaży ,
napisał
ze powinienem się cieszyć bo u nas nie ma komarów , a już za pól roku znów będzie
ciepło.
Przypomniał mi się wypad do Black River park na Mauritiusie , było ciepło, parno i moskity. W porze suchej miedzy drzewami wije się niepozorna
rzeczka w której można się schłodzić ,
ale w porze deszczowej to raczej nie da się
przejść, świadczyły o tym gniazda termitów
umiejscowione na drzewach , parę metrów nad ziemią .
Tutaj częściej można spotkać miejscowych , którzy
chyba chcą odpocząć od turystów dominujących na plażach.
Poniżej link do fotek z wyprawy do Black
River
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/289102
Kochani pozytywni czytelnicy , wszystkiego najlepszego w Nowym Roku !
najciemniejszych zakamarków zimy, najlepszym sposobem na przeczekanie ciemności
jest teleportacja do jaśniejszych chwil.
Takim jasnym punktem był
dla mnie pobyt na Mauritiusie. I chociaż nie jestem zwolennikiem
zorganizowanych wycieczek to pływanie z delfinami było możliwe tylko w takiej formie.
W pakiecie był transport , kąpiel z dzikimi delfinami i grill. Każdy na pewno widział jakiś film czy to przyrodniczy?,
czy to fabularny?, czy z jakiegoś parku rozrywki? , ludzie w cudownej
koegzystencji z ssakami wodnymi , komunikacja i zrozumienie, a delfinki mają takie
buźki jakby się uśmiechały , większość ludzi marzy o takim spotkaniu , tylko
jest jedno małe ale , delfiny w zatoce Tamaryńskiej do której są zwożeni ludzie
z całej wyspy są DZIKIE !!! , a dzikie zwierzę ma to do siebie że jak widzi człowieka to go albo atakuje, albo
sp….a .
To „pływanie” z
delfinami przypominało bardzie pościg albo zabawę w kotka i myszkę, kilkadziesiąt
motorówek gnało w miejsce gdzie się pojawiły , zanim jakakolwiek do nich dopłynęła
to zdążyły zwiać , ludzie wyskakiwali z tych łódek , dziwne ze nikt się nie utopił,
a delfiny chyba dobrze się bawiły pojawiając się co rusz w innym miejscu.
Po którymś skoku z łódki
miałem już dość , ale udało się , ławica kilkudziesięciu delfinów przepłynęła
obok nas , na filmie tego może nie widać ale były naprawdę blisko.
Zresztą możecie ocenić
sami, link do filmu ze spotkania z delfinami poniżej.
Po tej dosyć wyczerpującej
pogoni , zorganizowano nam grilla w okolicy półwyspu Le Morne Brabant, na którego końcu jest góra o
tej samej nazwie i wysokości 556 m n.p.m.
Półwysep był schronieniem
dla zbiegłych niewolników. Kiedy w 1835 roku wysłano tam oddziały wojska, aby obwieścić im
zniesienie niewolnictwa, podobno rzucili się oni do morza, sądząc, że
zorganizowano na nich obławę.
Jedna rzecz na którą zwróciłem uwagę, to że dzieci często pomagają w pracy dorosłym, byłem
pełen podziwu dla naszego małego „Kapitana” który dzielnie przez kilka godzin pomagał
we wszystkim , najpierw stojąc na dziobie
pilotował łódź kanałem między podwodnymi skałami dając znaki
„kierowcy” , później targał klamoty i jedzenie do kuchni na plaży , wszystko po
to żeby turyści się magli najeść, napić i zabawić . Dzieciak miał może 10 lat, ale
biorąc pod uwagę dojrzałość i odpowiedzialność, to miedzy nim a rówieśnikami,
którzy byli tam na wakacjach była swoista przepaść.
I takie to mam wspominania w tym jednym z krótszych dni w roku.
A poniżej link do fotek .
w Lizbonie
koniecznie trzeba odwiedzi Sintrę , jest tak samo atrakcyjnym doświadczeniem
jak nie lepszym niż sama stolica Portugalii. Pociągi jeżdżą co 20-30 minut, z
dworca Rossio jedzie się ok. pół godziny.
Tak wygląda Rossio w świetle dziennym
… a tak po zmierzchu
Sintra przez wieki
znana była jako letnia siedziba portugalskich władców.
Przed odbiciem regionu z
rąk Maurów w Sintrze znajdował się arabski pałac (dziś w tym miejscu
stoi Pałac Narodowy)
oraz górująca nad nim twierdza (Castelo dos Mouros).
Historyczne centrum
miasta wyróżniające się kolorowymi domkami, niesamowite zamki i pałace na
różnych wysokościach, tajemnicze ogrody, a całkiem niedaleko najbardziej
wysunięty na zachód punkt kontynentalnej Europy. Urokowi miasta sprzyja też
samo położenie – Sintra rozbudowała się u stóp gór o tej samej nazwie (Serra de
Sintra).
W XIX powstał Pałac
Pena,
czyli jeden z najlepszych przykładów romantyzmu w architekturze.
Imponujący pałac otoczony został parkiem zainspirowanym stylem dawnych epok. W
tym czasie powstały też inne wille i pałace, a Sintra stała się jednym z
ulubionych miejsc odpoczynku wśród portugalskich wyższych klas. Ważnym
atrybutem nowych pałaców były ogrody, które charakteryzowały się występowaniem
różnych ukrytych elementów, takich jak groty, rzeźby czy fontanny.
Quinta da Regaleira
z najduje się około 10 minut drogi od Pałacu Narodowego – to przepiękny
dom oraz wielki ogród pełen mistycznych symboli. Ich były właściciel Monteiro
Milioner był wolnomularzem zainteresowanym teoriami spiskowymi, odbicie tych
fascynacji można znaleźć w jego posiadłości.
Jedno jest pewne ,biorąc pod
uwagę liczbę zamków, pałaców i otaczających je ogrodów wycieczka do Sintry to sztuka wyboru – nie da
zobaczyć się ich wszystkich na raz, i warto tu spędzić więcej czasu ,szczególnie jeżeli zamierza się zwiedzić Sintrę i okolice na piechotkę
no chyba ze chce się wszystko zaliczyć w ciągu 5 minut – Asiatic style 🙂
a poniżej link do najszybszego i najbardziej ekonomicznego zwiedzania 🙂
14-go października
przebiegłem i częściowo przeszedłem , 42km i 195 metrów w Maratonie
lizbońskim. Nie przypadkowo wybrałem tę datę , minęły dwa lata jak się
rozstałem i mam nadzieję że tym razem na zawsze, z moją miłością nikotynką ,
nie powiem udawało mi się ją rzucić wiele razy ale zawsze wracała J, to taka toksyczna hate and love
relacja.
A teraz już jej nie ma , nie ma
smrodu , bólu głowy , kaszlu , sprawdzania czy starczy papierosków do jutra , nie ma ciągłego
wyskakiwania na fajeczkę , na ćmika , nie ma delirki z powodu braku papierosów,
nie ma cuchnących włosów , cuchnącego ubrania czy wżartego smrodu nikotyny w tapicerkę samochodu , nie ma kawki i papieroska ,
nie ma cigareta po jedzeniu , nie ma szluga na czczo, nie ma już kiepa
towarzyskiego i nie ma papierocha na uspokojenie czy dla poddzierżki razgawora,
nie ma peta w upale , nie ma na mrozie.
Pa, pa nikotynko, i nie wracaj nigdy, nic mi nie dałaś , tylko mamiłaś i
oszukiwałaś , nic nie jesteś warta , no cóż ja mam ci powiedzieć ?, jesteś jak
niektóre osoby z którymi miałem do czynienia życiu , przeklęty dzień w którym cię spotkałem J
Start Maratonu był w miasteczku Cascais
położonym 30 km od Lizbony ,
Musiałem wstać o 4ej rano żeby dostać się na dworzec Cais do Sodre ,
i dojechać do Cascais. Mieszanka ‘’reisefieber’’ ,
ból gardła i sąsiad z ADHD , który całą noc
biegał a to do kibla , to do kuchni i coś pichcił , to na balkon zajarać ,
wszystko to spowodowało ze nie zmrużyłem oka, idąc w pustymi uliczkami Lizbony
w kierunku dworca czułem się jak rozgotowana fasola.
Na dworcu tylko parę osób ??? , o co chodzi? , dojeżdżam do Cascais i po
pól godziny docieram do startu, zimno i wieje wiat. W maratonie ma biec
przynajmniej parę tysięcy osób , a tu nawet setki nie ma !!!, okazało się ze start został przesunięty o
godzinę ze względu na pogodę, rozmawiam z kolegą biegaczem i pytam 15 min.
przed startem gdzie są wszyscy ludzie ?,
spokojnie , to Portugalczycy ,
zjawią się w ostatniej chwili , no i miał rację 10 min przed starem zaczęło się
zagęszczać, pytam gościa skąd to wiedział ?
-no bo sam jestem Portugalczykiem.:)
Po starcie zaczęliśmy się oddalać od Lizbony po 5 km w tył zwrot
i zostało
tylko 37 km do mety . Trochę tych biegów
w różnych miejscach zaliczyłem, ale jak na razie to były najpiękniejsze i
niepowtarzalne okoliczności przyrody ,
cala trasa wiodła wzdłuż wybrzeża
Atlantyku , plaże , surferzy którzy czekając na odpowiednia fale wyglądali jak
stado fok ,
fale wysokości wielopiętrowych domów rozbijające się o urwiska
skalane, no po prostu super , do tego pogoda przecudowna, zapomniałem o
zmęczeniu , o tym ze nie spałem ze mnie boli gardło. Jak minąłem most 25
kwietnia to już wiedziałem że dam radę i dobiegnę do celu.
Meta była na placu Praça do
Comércio , i chociaż to był mój drugi maraton
to tych emocji i tego uczucia szczęścia jak się
przekracza metę nie da się opisać to trzeba samemu przeżyć.
a poniżej link do fotek z samego biegu , i miejsc które mijałem podczas maratonu ale odwiedziłem z aparatem później.
w Lizbonie to najstarsza dzielnica stolicy Portugalii i jej nazwa znaczy tyle co „gorące źródło” lub „łaźnie”, a pochodzi jeszcze z języka arabskiego. Nie jest najłatwiejsza do zwiedzania, położona jest na wzniesieniu, na którym króluje nad Lizboną zamek – Castelo de Sao Jorge(Zamek Św. Jerzego).
Zamek św. Jerzego, został wybudowany przez Maurów na wzgórzu Alfama, a w roku 1147 został odbity z rąk Maurów przez pierwszego króla Portugalii Alfonso I Zdobywcę.
Na Afamę można dotrzeć pieszo , schodami ruchomymi ,
np. z placu: Lg. Martim Moniz, albo wsiąść do słynnego tramwaju nr 28, przejechać całą trasę i koniec. W ten oto sposób zobaczyć najważniejsze zabytki Lizbony.Optymalnie jednak będzie chyba połączyć te wszystkie sposoby zwiedzania. Tramwajem 28
dojechać do punktu widokowego Miradouro das Portas do Sol , a stąd piechotką do Zamku Św. Jerzego .Miradouro das Portas do Sol czyli – „punkt widokowy bram słońca”, to jedno z głównych i najbardziej obleganych miejsc Alfamy, rozpościera się jeden z najpiękniejszych widoków na dachy Alfamy i Tag.
W czasie wspinaczki ulice zamieniają się w uliczki i staja się coraz węższe , w wielu miejscach jest tylko jeden tor i tramwaje muszą jeździć wahadłowo , w dzielnicy położonej najbliżej zamku, na wąskich uliczkach z trudem mieści się jeden samochód.
Alfama to przede wszystkim klimat i urok, znajduje się tu najwięcej lokali z muzyką fado która według
niektórych miała narodzić się właśnie na Alfamie.
Jest takie hasło :Get lost in Alfama‚ – ja się nie zgubiłem ani nie zatraciłem .
Jest tu oczywiście
dużo fajnych miejsc gdzie można cos zjeść i wąskich nastrojowych uliczek po których można się włóczyć
godzinami, na pewno warto tu zajrzeć będąc w Lizbonie .
A poniżej link do fotek z mojego spaceru po Alfamie .
jest niesamowitym i wyjątkowym miastem , położona na wzgórzach wokół ujścia Tagu do Atlantyku , to Paryż, Rio de Janeiro i San Francisco w jednym.
Jest tu Łuk triumfalny,
statuetka Jezusa
i kopia Golden Gate .
Pomnik Cristo Rei znajdziemy po drugiej stronie Tagu, w miejscowości Almada. Dojedziemy tam, a właściwie dopłyniemy tam promem z dworca Cais do Sodrè, a wysiadamy w porcie Cacilhas.
Można dojechać do Cristo Rei autobusem , ale ja wybrałem spacer , wydawało mi się ze nie zajmie mi to więcej niż pól godziny , myliłem się, dwie godziny i to cały czas pod górę , ale nie żałuję bo zwiedziłem Almadę i było warto, różni się pod każdym względem od Lizbony , przede wszystkim niska zabudowa i chyba w większości zamieszkana przez Portugalczyków, przynajmniej nie widać tu tylu Hindusów i Chińczyków , nie ma tez takich tłumów turystów, za to mnóstwo restauracji i knajpek z typową kuchnią portugalską i to w cenie 2 razy niższej ni w Lizbonie.
Dwie rzeczy które wyróżniają Lizbonę , a właściwie tez Portugalię to :
– azulejos , typowe dla Portugalii kafelki którymi są zdobione wszystkie domy , czasami są to tylko detale jak numer domu , a czasami cale fasady.
– chodniki pokryte kostką o barwie kości słoniowej , często wzbogacone rożnymi wzorami , ani razu nie widziałem chodnika z płyt betonowych , tylko ta drobniutka kostka , nie wiem co to za materiał ale chyba mają go w nadmiarze, ociepla to ogólny wizerunek i jest oryginalne.
Król Chrystus z cokołem ma prawie 100 metrów, cokół 80 metrów , figurka 28 metrów , ( proszę się nie martwic , Jezusek Chrystusek ze Świebodzina jest jak na razie największy ma 33 m , Chrystus Odkupiciel z Rio ma tylko 30 m , a Chrystus Pacyfiku z Limy w Peru, to karzeł w tej lidze bo ma zaledwie 22 m, -Polska !!! biało – czerwoni ?) .
W cieniu Jezuska z Lizbony można wypić piwo albo drinka,
a dla chcących poczuć bliskość z synem Bożym, jest opcja wjechania do niego windą, nie wiem gdzie ta winda się zatrzymuje i nie chce wiedzieć ,
w każdym razie później można podziwiać zapierający dech w piersiach widok na Lizbonę i kopię Golden Gate czyli Most 25 Kwietnia.
Pomnik został zaprojektowany przez Francisco Franco de Sousa, a zleceniodawcą i głównym fundatorem był ówczesny premier Portugalii António de Oliveira Salazar. Jego powstanie zostało zainspirowane znajdującym się w brazylijskim Rio de Janeiro sławnym posągiem Chrystusa Zbawiciela i miał być dowodem wdzięczności Bogu za uchronienie Lizbony przed zniszczeniami w trakcie II Wojny Światowej.
To chyba moja najlepsza fotka jaką udało mi się kiedykolwiek zrobić , w jednym ujęciu zarejestrowałem Jezuska , diabla , słońce i księżyc , praktycznie w jednej linii , to rzadsze zjawisko niż zaćmienie słońca ?.
Po takiej wędrówce i doznaniach duchowo-wzrokowych zasłużyłem na posiłek , Almada i Calihas to skupiska restauracji w których menu królują lokalne przysmaki, ryby i owoce morza , ja zdecydowałem się na grillowane sardynki z ziemniakami.
? I believe I can fly 🙂
a na koniec link do fotek z tej eskapady .
na Mauritius i Reunion , ale na razie krótka przerwa na wypad do Portugalii , przygnał mnie tu maraton organizowany w Lizbonie , miasto super i z każdym dniem pobytu coraz bardziej mi się podobało , niestety finisz nie był taki fajny bo mnie napadnięto , ale o tym jak poszło w biegu i jak się zakończyła moje spotkanie z miejscowymi bandziorami opowiem później .
Fajną i ułatwiającą komunikację rzeczą w Lizbonie jest poleżenie lotniska , leży parę km od centrum i dojeżdża tu metro. Miałem niestety pecha z zakwaterowaniem, zarezerwowałem niedaleko od centrum , ale nie sprawdziłem dokładnie i okazało się ze jest wspólne WC i łazienka , do tego chyba był jakiś zjazd gruźlików , a ścianki jak membranki przekazywały dalej wszystkie dźwięki , miałem kaszlących po prawej , z lewej, z góry i z dołu. Hindus o nazwisku ‘’ No problem ‘’, po nieprzespanej nocy załatwił mi pokój na innym piętrze , okazał się tak samo do d… bo mieścił się miedzy kiblem a kuchnią , watahy niskobudżetowych podróżników urządzało wędrówki na sraczyk , do kuchni na odsmażanie jakiegoś trupa lub fajurę i pogaduchy na balkonie i to 24 h na dobę, niestety opłaciłem ten przybytek do dnia po maratonie ☹.
Stacja Oriente
Odbiór numerka i innych gadżetów związanych z biegiem był na terenie Parku Narodów
– który powstał w związku z wystawą światową Expo w Lizbonie, która miała miejsce w roku 1998 i śmiało można powiedzieć, że było to jedno z najważniejszych wydarzeń dla architektury współczesnej Lizbony. To właśnie podczas Expo’98 rozwinęła się lizbońska dzielnica Oriente i powstał słynny Park Narodów, który obecnie ściąga tysiące turystów, którzy oglądają nie tylko lizbońskie oceanarium, ale również inne obiekty wchodzące w skład projektu urbanistycznego tej najnowocześniejszej części Lizbony.
Panorama mostu Vasco da Gamy – dl. 17,2 km, do niedawna najdluzszego mostu Europy.
Na pewno warto przyjechać do Oriente i zwiedzić oceanarium ,
szczególnie jak się nie nurkuje ?. Robi wrazenie do tego jest jednym z wiekszych jak nie najwieksze w Europie .
Komunikacja i środki transportu działają sprawnie w Lizbonie , autobusy , metro , tuk-tuki , albo klasyczne tramwaje które wspinają się po pagórkach, do tego wszędzie stacje z hulajnogami i rowerami elektrycznymi. Jedyne co było pozytywne z moim zakwaterowaniem, to przystanek rozsławionej linii 28 , był tuz obok mojego hotelu.
Lizbonę się fajnie zwiedza i odkrywa, centrum otoczone wzgórzami z zabytkowymi dzielnicami o swoistym zabarwieniu.
Idąc głównym deptakiem Rua Augusta w kierunku Praca do Comercio ,
mijamy po prawej windę św. Justyny, czyli Elevador de Santa Justa . Windy św. Justyny, patronki Lizbony, nie da się nie zauważyć.
Znajduje się w samym centrum miasta, tuż przy głównym placu, Rossio. Ażurowa, żelazna konstukcja, strzelająca 45 metrów w niebo łączy Dolne Miasto (Baixa) z Górnym (Bairro Alto). To neogotyckie, bogato zdobione cudo zaprojektował Raoul Mesnier de Ponsard, w wielu materiałach określany jako uczeń słynnego Gustawa Eiffla, jednak nie ma na to dowodów. Chociaż w samym wyglądzie tej pięknej konstukcji jest coś z paryskiej wieży. Winda zaczęła działać na początku XX wieku, początkowo napędzana parą, dopiero kilka lat później prądem. Cała konstrukcja jest żelazna, wewnątrz są dwie windy wyłożone drewnem, mogące pomieścić 24 osoby. W każdej jest windziarz.
Przechodząc pod Łukiem Triumfalnym – Arco da Rua Augusta.,
docieramy do nabrzeże rzeki Tag. I to by było na tyle , zmęczyłem się po tej wędrówce i czas na odpoczynek
a resztę możecie zobaczyć sami na zdjęciach Link poniżej
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/289077
el otoño jak mawiają starożytni Hiszpanie , ale to jak co roku, i właściwie po tylu latach już się trochę człowiek przyzwyczaił, a na blogu jeszcze lato i Mauritius ,
szczególnie jak teraz robi się coraz chłodniej i ciemniej to z przyjemnością ‘’wracam’’ na wyspę oglądając zdjęcia. Takie wyalienowanie od spraw dnia powszedniego , słońce , ciepło , ocean, wszystko powraca , zapachy , dźwięki, kolory .
Zatrzymałem się w Grand Baie , miasteczko tętnicę życiem za dnia i nocą. Mieszanka tubylców i turystów w odpowiednich proporcjach ,
na pewno nie miejsce dla tych którzy szukają spokoju , ale ma wszystko co potrzeba , a jeżeli się szuka spokojniejszego miejsca to nie trzeba daleko wędrować.
Ci którzy chcą zwiedzić podwodny Mauritius mogą to zrobić w asyście nurka Wojtka , bo oczywiście ziomale są wszędzie .
?
Nawiązując do dalekich podroży ,
czytałem ostatnio ‘’obiektywną ’’ relację jakiejś kobitki która opisuje egzotyczną wyprawę na rajską wyspę razem z ‘’koniem’’ , no po prostu szok , 20 tyś za tydzień tak zwanej metamorfozy , ćwiczenia z ‘’koniem’’ do południa a po południu z mężulkiem konia.
Opłacona dziennikarka była tak zestresowana przed wyjazdem, ze musiała zjeść pizzę i napić się wina, no normalnie jak ćpun przed odsiadką który musi się naszprycować, a dalej jest już tylko lepiej.
Biedactwo dzieli się szczegółową relacją jak to ją maltretowali i czasami nie dawała rady chodzić na popołudniowe ćwiczenia , a mężulek był jeszcze bardziej wymagający niż konik i zajeżdżał biedne foki, ale ogólnie było super i przecudownie i blabla , i sweetfocie razem z ‘’konikiem’’ .
Po tygodniu straciła kilogram !!! , a wiek biologiczny nie zszedł poniżej metryki , ale było zajebiście , podziwiam szczerość , no rzesz k… , jak by się porządnie wy…. to by więcej straciła , haha , 20 patoli ja p…. , a wystarczyło łyknąć laxigen , espumisan albo lewatywka za parę złotych.
Pełen szacun dla ‘’ konia ‘’ i ekipy ,stworzyli świetny biznes, a słoniki morskie ?, no cóż – prosta zasada: należy więcej wyciągać kalorii niż się wkłada ?, takie obozy to chyba jeszcze większa durnota niż dowożenie żarcia z wyliczonymi kaloriami , ale jest popyt to jest i podaż a głupich nie brakuje. Za taką kasę to można polecieć nie na jedną wyspę ale na parę, i po jaką cholerę targać ze sobą ‘’konia’’ ???, na miejscu też są, a jak nie ma koni , to na pewno będą osły.
Chyba największymi beneficjentami takich wyjazdów są faceci którzy wysyłają swoje misiaczki na ‘’metamorfozy’’ , mają święty spokój , haha.
Dziwię się że Rodzynkowa jeszcze nie zaczęła organizować takich obozów np. : Perfekcyjne metamorfozy latryn w filipińskim więzieniu .
Ale jak to mawiają: nie moje małpy , nie mój cyrk.
A poniżej link do fotek z Grand Baie i nie tylko.
ten wyjazd na Reunion to spontan , to znaczy jak kiedyś trochę czytałem
o wyspie to sobie pomyślałem fajnie by było tam pojechać , ale nie miałem pojęcia, ze jest tu jeden z najbardziej aktywnych wulkanów, góry są tak wysokie , a latem wyspę odwiedzają wieloryby. Wiele cennych informacji i wskazówek dostałem od blogerki która mieszkała tam prawie rok.
Studiując mapy przed wylotem zorientowałem się ze Mauritius leży tuż obok, to odległość jak z Gdyni do Bydgoszczy, od razu podjąłem decyzję – Mauritius muszę odwiedzić jak już tam będę , bo nie
wiadomo kiedy znów się uda przyjechać w te rejony. Popełniłem jeden błąd bo jak sprawdzałem ceny biletów z Reunion na Mauritius to były stosunkowo tanie , no i z lenistwa przełożyłem ich zakup na później, niestety dosyć drogo wyszło to lenistwo , haha.
O Mauritiusie słyszeli wszyscy , moje pokolenie dodatkowo o Złotym
Mauritiusie, czytając komiksy o przygodach dzielnego kpt. Milicji – Żbika, ale Reunion ?!!! gdzie
to k.. jest ??? to najczęstszy komentarz.
Dla większości , Mauritius kojarzy się z rajem , luksusowymi hotelami z
kaskadą basenów, lazurowym morzem z krystalicznie
czystą wodą i z niekończącymi się plażami z śnieżnobiałym piaskiem. I tak jest na
pewno, jak się mieszka w luksusowym kompleksie odgrodzonym wysokim murem ,
chronionym i obsługiwanym przez cale szwadrony pracowników , do
tego plaża jest prywatna.
Ja tez miałem taki wypaczony obrazek
rodem z katalogu biura podróży, jednak
musiałem zrewidować.
Reunion i Mauritius mimo niewielkiej odległości różnią się diametralnie, na Mauritiusie najwyższe szczyty
mają po kilkaset metrów wysokości najwyższy szczyt to Piton de la Petite Rivière Noire 828 m n.p.m.,
wnętrze Reunion jest strzeżone przez
łańcuchy górskie dochodzące do 3000 m. Reunion
to kawałek Unii z poziomem życia zbliżonym do średniej Unijnej . Mauritius w tym roku świętował 50 lecie uwolnienia się od Wielkiej Brytanii, i mimo ze jest uważany za jeden z najbardziej demokratycznych krajów afrykańskich to kontrasty są widoczne na każdym kroku.
Zwiedzanie na własną rękę daje możliwość obiektywniejszego
spojrzenia , na moim wyobrażeniu i micie
o Mauritiusie jako raju pojawiły się pęknięcia
i rysy. W blogach ludzi którzy tu byli uderzyła mnie monotonność
i jednostronność , podrasowane zdjęcia i cukierkowe opisy, no cóż wyjazdy bloggerom
sponsorowały biura podróży ?. Ja nie
mam zobowiązań to sobie mogę pisać o czym chcę, odniosłem wrażenie ze ludzie na Mauritiusie byli bardziej przystępni
i otwarci a komunikacja ułatwiona bo większość zna angielski.
Pierwszy przystanek w stolicy -Port Luis, zdziwiły mnie kraty w oknie
mojego pokoju mimo że to było trzecie piętro
.
Recepcjonista odradził zwiedzanie miasta wieczorem, powiedział ze jak chce się
dostać do centrum to tylko samochodem (
do centrum było jakieś 2 km ). Okazało się
ze nie ma za bardzo co zwiedzać, po 22 wszystko zamknięte ☹ strata czasu , w ciągu dnia to
jeszcze jest co pooglądać , ale d… nie urywa.
Ze stolicy nie daleko do ogrodu botanicznego – Sir Seewoosagur Ramgoolam Botanical Garden, zwanego również Pamplemousses, to miejsce dla tych którzy się zmęczą
wylegiwaniem na plaży, można zobaczyć żółwie giganty sprowadzone z Seszeli ,
Wiktorię
królewską rodem z Amazonii
albo Ficusa Benghalensis czyli figowca
bengalskiego zwanego benianem , roślina występuje dziko na Mauritiusie ale sprowadzili
ją przybysze z Indii.
Po paru godzinach zwiedzanie pojechałem na północ wyspy do Grand Gaube ,
miasteczko ładnie położone nad zatoką , są tez luksusowe kompleksy hotelowe ale
nie jest to taki typowy ośrodek turystyczny z knajpami , pubami i dyskotekami .
Odbiłem od głównej ulicy i wybrałem się w podróż fotograficzną w poszukiwaniu
lokalnych klimatów, no i znalazłem ?
Czym dalej, to domki coraz skromniejsze i biedniejsze , co pewien czas zaczęły się pojawiać chłopaczki
na rowerkach, przejeżdżali obok dokładnie mnie lustrując, po czym zawracali i tak po parę
razy , normalnie takie ‘’czujki’’ jak w gettach amerykański,
coraz częściej dało
się wyczuć zapach zioła, głośna muzyka dobiegała z domów które wyglądały na
opuszczone, z jednej strony rozsądek mówił żeby zawrócić, ciekawość i
adrenalina popychały do przodu. Doszedłem do domu w którym nie było okien , fasada kojarzyła mi się z trupią czachą a te
okna a właściwie dziury po nich z oczodołami , w niektórych poruszały się leniwie
postrzępione szmaty udające firanki. Byłem pewien ze jestem obserwowany , oblałem
się zimnym potem, zło wisiało w powietrzu , możliwe że to tylko wyobraźnia , schowałem aparat i zawróciłem.
A tu parę fotek z mojej wyprawy
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/289080
I Mauritius z lotu ptaka.
przewracałem się
z boku na bok , ekspres myśli pędził przez głowę a polska kaszanka też dawała o
sobie znać. Zacząłem mieć wątpliwości czy ta cala wspinaczka ma sens ? , po co
tam włazić ? . W biurze turystycznym zapytałem czy da się wejść i zejść w ciągu jednego dnia
?, pani popatrzyła na mnie i z opóźnionym zapłonem odpowiedziała ze chyba powinienem
dać radę , super dzienkx !!!:)
4 rano – wstaję, za oknem ciemno,
gałęzie krzewów walą w szybę okna, mam wrażenie że chcą ją rozwalić i wtargnąć do środka, i to wycie
wiatru jak łkanie kojota na pustkowiu, po co mi to ?
Przytłoczyła mnie fala osamotnienia. Tak! Człowiek rodzi się
sam (chodzi o stan emocjonalny), żyje sam i sam umiera! Nie można temu
zaprzeczać., Ta myśl jest w pełni prawdziwa, lecz nie zawsze trzeba ją
kojarzyć z negatywnym spojrzeniem na świat. Na pewno byłoby lepiej i bezpieczniej przeżyć
tę eskapadę z kimś, ale co nas nie złamie to nas wzmocni.
I na
takich przemyśleniach szybciutko zleciał mi czas do 6-ej , zaczęło świtać ,
czas ruszyć cztery litery . Le Bloc 1380 m n.p.m. – to miejsce w którym rozpoczyna się szlak prowadzący
na Piton des Neiges, biało- czerwony szlak, taki polski akcencik który dodał mi
otuchy.
Pierwszy
etap wspinaczki to wejście po prawie pionowej ścianie do schroniska Coteau
Kerveguen ca 2500 m n.p.m. . Z każdym krokiem
coraz bardziej bylem zadowolony z tego że nie zrezygnowałem , utwierdzały mnie w tym coraz
piękniejsze widoki. Poniżej miasto Cilaos widziane z wysokości 2000 m
Po drodze poznałem dziadka
i wnuczka , dla 71 letniego Paula to już któraś z kolei wyprawa , dla jego 16-o
letniego wnuka to pierwszy raz , czasem szliśmy razem, czasami oni mnie
wyprzedzili czasami ja ich. Bylem pełen podziwu dla Paula , zasuwał jak by miał motorek w d… , jeszcze dźwigał plecak dwa razy większy od mojego ,co za gość.
Po
trzech godzinkach czas na regenerację , krótka przerwa w schronisku i dalej w drogę.
Ścieżka i okoliczności przyrody diametralnie
inne , nie ma krzewów czy drzewek tylko kamenie, skala i jakaś karłowata roślinność
,
nachylenie tez o wiele mniejsze , pogoda
zmienia się co chwilę , albo świeci słońce i jest super widoczność a za chwilę mgła a właściwie chmury, widoczność
zerowa i żeglowanie w mleku.
Podmuchy
wiatru są coraz silniejsze i chłodniejsze, powietrze robi się rzadsze, wydajność
organizmu spada a oddechy głębsze , a to tylko trochę ponad 2500 metrów. W końcu
docieram do lekko pochylonego płaskowyżu, jeszcze paręset metrów i będę na
szczycie , sceneria jak z innej planety
albo księżyca.
Piton
des Neiges zdobyty , może to nie najtrudniejszy szlak , ale dla mnie to K2, super
uczucie ze sam dałem radę ,
widoki zapierają dech i nie czuje zmęczenia , pól
godziny po mnie docierją Paul i Timothy, Paul opowiada genezę powstania góry,
jest to stary wulkan tarczowy, zamieszczam flagę zrobioną z okładki zeszytu i
staczam się.
Zejście
okazało się o wiele bardziej , wyczerpujące i niebezpieczne niż wejście. Po
godzinie takiego, można powiedzieć zeskakiwania zaczynam odczuwać ból więzadła pobocznego piszczelowego prawego kolana. Zrobiłem sobie przerwę i po raz kolejny podczas
takiego postoju pojawił się ptaszek , nie wiem co to za ptak , za każdym razem siadał
bardzo blisko , widać ze nie boi się ludzi , tak jak by czekał ze się z nim podzielę
posiłkiem.
Może ktoś
rozpozna co to za ptak ?
Dokuśtykałem
do schroniska , ból narastał a zostało jeszcze 1000 m w dół, . To był koszmar ,
jeszcze po równym dało się jako tako iść , tylko ze tu cały czas w dół, a
stopnie od pół do metra. Ból łączył się ze strachem ze nie zdążę dojść do
parkingu przed zachodem , to był wyścig z
czasem , na szlaku ani żywego ani martwego ducha , komórka nie działa , no dupa
, wk… się na siebie bo mogłem kupić latarkę u Chińczyka, a teraz co ? ,będę musiał
czekać do rana d… mi wymrozi , no i
bardzo dobrze.
Zaczęło
szarzeć , kontury się zacierały i zlewały w jedna masę, panika !!! przyspieszyłem
, czym więcej strachu , tym więcej adrenaliny i mniej bólu , organizm ludzki
jest wspaniały , blokada i jak by mi nic nie było, taki sprint ostatkiem sil , jak
już zapadł zmrok to byłem w miejscu skąd widać było światła przejeżdżających samochodów.
Po 12 godzinach doczłapałem do początku mojej podróży. Byłem szczęśliwy , ale czekał
mnie jeszcze koszmar jazdy nocą serpentynami górskimi, po trzech godzinach byłem
w hotelu.
Rano obudziłem
się w brudnym i przepoconym ubraniu którym zdobywałem szczyt, do tego z potwornym bólem prawego kolana które
było dwa razy większe od swojego lewego sąsiada, i wspominając z uśmiechem cala przygodę , pomyślałem – Piton
des Neiges zaorany?
a poniżej link do zdjęć
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/289047
a poniżej relacja ze wspinaczki zarejestrowana kamerą
To niesamowite że człowiek podróżuje
na drugi kraniec świata po to żeby zjeść polską kaszankę , ale po kolei.
Najwyższym szczytem na Reunion jest Piton des Neiges – 3070 m n.p.m.
Żeby wejść na Piton des Neiges czyli śnieżny szczyt (jak się później okazało wcale nie był śnieżny) , należy dojechać domiasteczka Cilaos .
Route de Cilaos albo droga 400-u zakrętów, bo też tak jest nazywana , wije się jak wąż , jest bardzo wąska ,często mieści się tylko jeden pojazd , przed każdym zakrętem trzeba trąbić bo może dojść nieciekawych sytuacji. W wielu miejscach została poprowadzona nad przepaściami od których dzielą
rachityczne murki. Może nie należę do jakichś najbardziej bojaźliwych osób, ale były sytuacje w których adrenalina mi skoczyła ,
w paru miejscach widziałem wraki samochodów których barierki nie zatrzymały ,
i tak sobie leżąc na dnie wąwozów
wyglądały jak pogniecione ‘’żelaźniaki’’.
Przejazd tunelami z pewnością nie będzie przyjemny dla osób cierpiących na
klaustrofobię , jest tak wąsko że bez
problemu można dotknąć ścian zarówno od strony kierowcy jak i pasażera.
Cilaos leży kilkanaście km w linii prostej od wybrzeża , ale droga jest wyczerpująca, po dotarciu na
miejsce ma się wrażenie że dojechało się na koniec świata , odczucie spotęgowane
jest przez koronę gór i szczytów które otaczają miasteczko , jest to zarazem piękny
jak i przytłaczający widok.
Jak dojechałem do Cilaos to cała okolica była ukryta w chmurach ,
powoli rozpoczął się niesamowity spektakl, chmury zaczęły się przerzedzać
, i podnoszącą się biała kurtyna powoli odsłaniała piękno otaczających gór.
Izolacja sprawiła że miasteczko różni
się od tych leżących wzdłuż wybrzeża ,
rządzi
się też swoimi prawami, w pewnym sensie przypomina osadę góralską
gdzie życie toczy się innym tempem i nie brakuje
lokalnych osobliwości .
Pomyślałem że jak zdobędę szczyt to dobrze by było zamieścić tam polską flagę
, w miejscowych sklepikach zacząłem szukać francuskiej aby ją przerobić na naszą.
Sklepy w których można dostać praktycznie wszystko ,
zawsze są prowadzone przez
Chińczyków którzy setne urodziny świętowali dawno temu , przed sklepami przesiadywały jakieś lokalne oryginały
a magnesem był bar na tyłach sklepu, ze sklepu wchodziło się prosto do mordowni
gdzie zakapiory raczyły się burboniakiem.
W sklepie było wszystko oprócz flagi francuskiej , musiałem zaimprowizować,
kupiłem zeszyt z czerwona okładką i tak powstało coś na ”kształt” polskiej flagi .
?
Przygotowując się do wspinaczki na
Piton des Neiges zebrałem trochę informacji, wszyscy byli zgodni, wspinaczkę rozłożyć należy na
dwa etapy po drodze nocując w schronisku
które jest usytuowane na wysokości 2500 m ,
pojawił się jednak mały problem, wolne miejsca dopiero pod koniec
sierpnia , pozostało tylko wejście i zejście w ciągu jednego dnia.
Taki wysiłek wymagał przygotowania, porządny posiłek jak najbardziej wskazany.
W Cilaos jest parę restauracji i wszystkie na wysokim poziomie, są otwierane jednocześnie o godz. 19.30, do tego wymagana jest rezerwacja ???!!!
Chciałem wcześniej pójść spać bo pobudkę zaplanowałem na 4-ą , ale trudno ,co
kraj to obyczaj. Wybór padł na ‘’ Chez Noe ‘’ ,
jedzenie było wyśmienite
, ale prawdziwy szok przeżyłem po otrzymaniu sałatki ozdobionej plastrami
kaszanki ???, pokierowany ciekawością spytałem
skąd u nich kaszanka ?, w mieścinie gdzieś
na końcu świata ? , a sprowadzają jak większość rzeczy, a kaszanka jak mi wyjaśnił
właściciel pochodzi z masarni spod Białegostoku.
Po zjedzeniu polskiej kaszanki już żaden szczyt mi się nie oprze.
A jak zdobywałem Piton des Neiges w następnej relacji.
Poniżej link do fotek z Cilaos.
to niesamowite i niespotykanie miejsce ,zaskakuje klimat, zapach, rosnące na przydrożnych skwerkach egzotyczne
rośliny i widok gór, przykrytych grubą warstwą chmur. Wieloryby , delfiny ,
góry, wulkany , plaże zadziwiają kolejne miejsca i widoki: klifowe
zachodnie wybrzeże i autostrada wciśnięta pomiędzy ściany i ocean, mosty
nad rzekami, z których żadna nie płynie szerokim korytem, a każda wcina się
głębokim kanionem w poszarpane zbocza bazaltów. I każdego dnia, podczas wizyty
w kolejnym miejscu wciąż doznaje sie tego przyjemnego zaskoczenia, cały czas ma
się wrażenie niepowtarzalności, są tu dziesiątki odmiennych krajobrazów.
Podczas podróży samochodem pejzaż i roślinność zmienia się wielokrotnie w ciągu
godziny.
Oprócz tego co wymieniłem wcześniej, jest tez mnóstwo wodospadów, niektóre
jak Grand Galet
to miejsca do ktorych
łatwo dotrzeć i
droga jest dobrze
oznaczona , ponizej link do fotek
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/289061
ale są tez miejsca jak
Bassin Cormoran ,
dotrzeć do tego wodospadu to naprawdę wyzwanie , trzeba iść
przez jakieś póła godziny kanałem albo
rynną
odprowadzającą wodę , przechodzi
się przez tunele ,
i nad przepaściami ,
tu link do filmiku z całej karkołomnej przeprawy ( w przyspieszonym tempie )
ale na prawde warto , szczególnie ze
można się wykapac i ochlonac po wyczerpującej wedrowce , woda przezroczysta o
niespotykanym zabarwieniu
a ponizej link do fotek
historyjka z typu – z życia wzięte. Przykład jak to ciężko być ojcem i wychować dziecko , ewentualnie jak to czasami nie łatwo być dzieckiem 🙂 , niezależnie od szerokości geograficznej .
Miejsce : Port w mieście St Gilles na wyspie Reunion
W rolach głównych : ojciec i syn.
Chodź synu, nauczę cie łowienia ryb!, tylko ty i ja ! , only two of us !!!
i żywioły przyrody , żadnych kobit !
dwóch prawdziwych facetów , dwóch twardzieli ,
ale tato ?! nic się nie bój z cukru nie jesteśmy !
miejscóweczkę mamy ,
ooo !, rybki też już są ,
teraz tylko przynęta , … i możemy zaczynać,
tato ?!!! , no co jest ? jesteś twardzielem czy nie ?
o k…. !
wiesz co synu ? ,
dzisiaj nie chcą brać , wracamy do mamy
no zawsze się tak kończą te jego- syn, ojciec eskapady 🙂
a poniżej link do całej historyjki
to prawdziwy raj dla miłośników górskich wędrówek. Jest tutaj ponad 1000 kilometrów szlaków. Do wielu miejsc można dotrzeć tylko na własnych nogach, jak np. do kotliny de Mafate.
To co najciekawsze znajduje się wewnątrz wyspy. To góry – pozostałości wulkanicznej historii Reunionu, historii która nadal trwa i wciąż zmienia krajobraz. Najwyższy szczyt, Piton des Neiges liczy 3070 metrów wysokości, co w odległości 20 km od morza daje imponujące przewyższenia, udało mi się wejść i zejść ze śnieżnego szczytu ( Piton des Neiges) ,
ale tej wycieczce poświecę osobny post. Zbocza gór są niedostępne: strome, porośnięte zieloną dżunglą, tworzą ostre granie i głębokie wąwozy. W głównym masywie, w miejscu zapadłych kraterów utworzyły się trzy skalne kotliny , tzw. cyrki: Mafate, Cilaos i Salazie,
a każdy z nich ma własny charakter. Położony na północnym wschodzie Mafate jest najmniej dostępny. Nie ma tam dróg, do górskich wiosek można się dostać pieszo lub przy użyciu śmigłowca. W poprzednim poście zamieściłem linki do zdjęć z dwóch punktów widokowych: Maido
i Cap Noir ,
to z nich można zobaczyć z góry ,,cyrk ’’ Mafate. Jeszcze niecałe 200 lat temu ,, cyrki’’ były miejscem do których uciekali, i w których ukrywali się niewolnicy.
Możliwe ze to moje subiektywne odczucia, albo jakieś uprzedzenia , ale czasami patrząc na/ lub rozmawiając z Kreolami, dało się wyczuć , pewnego rodzaju wrogość podszytą lękiem i rezerwacją , z drugiej strony częściej można było się z nimi dogadać po angielsku.
La Reunion to nie tylko wulkan i dzika przyroda, ale też piękne plaże. Daleko im do plaż Seszeli czy Malediwów, ale ja uważam, że naprawdę są niczego sobie! Część plaż to laguny, oddzielone od otwartego oceanu koralową barierą.
W Saint- Pierre w którym się zatrzymałem ,
tez była tak plaża z naturalnym falochronem stworzonym przez rafę koralową dodatkowo chroniącym przed rekinami.
Saint – Pierre to jedno z większych miast na Reunion i dobra baza wypadowa do zwiedzania wnętrza wyspy. Jak zwiedzałem miasteczko napatoczył się ,, gimnastyk ’’ , no to strzeliłem mu parę zdjęć.
Po mieście łaziły mniej lub więcej zorganizowane ,,grupirowki’’ psów.
Tu jedna z nich w cieniu Baniana czyli Figowca Bengalskiego
a tu lokalne biedactwo zaniemogło
A poniżej możecie zobaczyć resztę fotek z St Pierre
Powiem ,
jak
kelner do mnie powiedział w Słowacji , kiedy się okazało ze terminal do płacenia
kartami mu się popsuł : ,,… Pane ! – mam terminal poruchany ”.
No i mój komp. tez jest po…. . Dla tych którzy
chcą oglądać mam parę fotek z punktów widokowych Maido 2200m
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/289052
i Cap Noir 1300 ,
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/289048
a ci którzy się meczą to czytając lub oglądając ,
dajcie sobie na luz i się sami nie nękajcie, są ciekawsze blogi albo państwowa TV.
A tu dla tych którzy
chcą
Maido
I
Cap Noir
A jak naprawie
albo kupie nowego kompa to będę kontynuował , bo są tacy którzy chcą to czytać
, bo wiedzą ze tu nie ma ściemy i komercjiiii , sama , czysta żywa prawda –
prawie zawsze 🙂
Reunion, albo ’’ La Reunion,, jak mówią Francuzi odkryłem przypadkowo, jakiś czas temu czytałem o uczniach należących do chóru
Liceum Ogólnokształcącego Towarzystwa Ewangelickiego z Cieszyna którzy
przyjechali na Reunion aby dawać koncerty.
Po 30 godzinach podrozy 🙂
Wyspa raczej nie jest znana i to nawet wśród Francuzów
, chociaż jest jednym z
francuskich departamentów zamorskich i regionem Francji całkowicie zintegrowanym
z administracyjną organizacją Republiki Francuskiej, jak również dzielącym ten
sam status i prawa z innymi regionami europejskiej części Francji. Ten
francuski departament zamorski, będący jednym z najodleglejszych rejonów Unii
Europejskiej, znajduje się również w strefie waluty Euro.
Reunion to wyspa wielu rekordów, oprócz
tego ze jest jednym najodleglejszych zakątków Francji i Unii , ma również najlepszą infrastrukturę ze
wszystkich wysp , drogi są naprawdę na bardzo
wysokim poziomie , dookoła wyspy biegnie ”ekspresówka ”
a całą wyspę można dzięki temu objechać w ciągu paru
godzin. Odniosłem wrażenie jakby
przypadało 5 samochodów na jednego mieszkańca a wszyscy jeżdżą w tym samym
czasie, w nocy jak i w dzień, do tego strasznie im się spieszy, nie wiem kiedy pracują albo mieszkają ?.
Autostrada która obecnie jest
budowana na oceanie Indyjskim ,
jest najdroższą drogą francuską, obecna autostrada jest ‘’zamykana,, wiele
razy w roku przez spadające kamienie , nowa powstaje na filarach umieszczonych
w oceanie . Na Reunion jest tez jeden z
najbardziej aktywnych wulkanów , odnotowano również największą liczbę ataków rekinów.
Nazwy większości miast to imiona świętych . Zatrzymałem się najpierw w stolica wyspy
-St Denis, nie jest miejscem w którym chciałoby się spędzić więcej czasu, ale to co rzuca się w
oczy, to koegzystencja trzech największych religii , hinduizmu ,
chrześcijaństwa
i religii muzułmańskiej.
Z Saint Denis zaplanowałem dwa wypady : jeden do wodospadu Niagara
( taką ma oficjalną nazwę
), drugi do punktu widokowego Takamaka.
Reunion może się wydawać odludna. pomimo tego,
że wyspa znajduje się kilkanaście tysięcy kilometrów od Europy, jest ona bliżej
Europy, niż można by pomyśleć. Usytuowana około 200 kilometrów na południe od
wyspy Mauritius i 700 kilometrów na wschód od Madagaskaru , i kogo pierwszego
spotykam na inauguracyjnym wypadzie ?, rodaków którzy już tu mieszkają jakiś
czas , opowiedzieli mi co warto zobaczyć
i jak dotrzeć do tych miejsc , było to
bardzo mile spotkanie na końcu świata.
Po powrocie do St Denis, w hotelowej
jadłodajni rozmawiałem dosyć ‘’swobodnie,, przez telefon
z kolegą z Polski. Jakie było moje
zdziwienie jak po skończonej rozmowie podszedł do mnie pan, i się przedstawił
po polsku, okazało się ze to Polak który przyjechał do pracy, normalnie szok (
ale się musiał nasłuchać ) ?
Do Takamaki nie dotarłem , po
prawie godzinnej wspinaczce samochodem ,
drogę zablokowała solidna brama , zbyt duże ryzyko ze względu na
spadające skały i osuwiska, mimo wszystko nie żałuję , widoki i tak były super , do tego zatrzymałem
się w restauracji na kompletnym odludziu
i mimo bariery językowej kucharz i właściciel
zarazem przygotował przepyszną kolację,
jeden z tych momentów i chwil które zawsze się będzie pamiętać.
To by było na tyle
a ponizej link do fotek
Jedno zdarzenie zapamiętałem szczególnie. Wybraliśmy się z kolegą na
dancing do hotelu Blå Aveny w Umeå . W małych
i średniej wielkości miasteczkach szwedzkich dancingi są ( a przynajmniej były )
bardzo popularne, stolik obok nas zajęła grupa osób z różnymi upośledzeniami , ludzie którzy w Polsce byli ‘’niewidzialni’’
siedzieli obok nas i bawili się jak wszyscy, traktowani byli normalnie nikt się na nich nie
gapił, nie wytykał palcami, nie zaczepiał. Poznałem jedną z opiekunek ( bardzo porządna
dziewczyna i zatańczyliśmy więcej niż dwa razy ) , była to wycieczka z Norwegii która zatrzymała
się w Szwecji w drodze do Finlandii.
Tego wieczoru miało miejsce jeszcze jedno zdarzenie, podczas zawirowań na parkiecie
zauważyłem że mój tworzysz wyszedł pokręcić nóżką ale sam, wyglądało to bardzo
dziwnie gdyż był zgięty wpół praktycznie pod kątem 90 stopni, okazało się jednak że nie tańczy sam, ale z
kobietą bardzo małego wzrostu, gdzieś w granicach jednego metra, jedną rączką złapała
go za portki na wysokości uda tuląc się do niego, a głowę miała gdzieś na wysokości
bioder kolegi, drugą rączką trzymała go
za kciuka.
Kolega mówił że to ona go porwała, nie wiem jak się potoczył ich romans bo
mi się nie zwierzał.
Ta wycieczka upośledzonych i ten taniec mojego kolegi u nikogo nie wzbudził
zdziwienia , oprócz nas samych po dla nas bylo to cos wyjatkowego , Szwedzi
przyzwyczajeni, reagowali normalnie i bez jakichś durnych emocji.
W Polsce od tamtych lat bardzo dużo się zmieniło na lepsze , zarówno wśród niepełnosprawnych
jak i otoczenia.
Widząc te zaparkowane samochody na miejscach zarezerwowanych dla niepełnosprawnych,
pomyślałem sobie o lekarzach którzy wystawiają jakieś lewe zaświadczenia, o urzędnikach
które te zezwolenia wydają chociaż mają świadomość że pozwolenia są wykorzystywane
przez osoby pełnosprawne, i o tych
ludziach którzy się o te pozwolenia starają lub z nich korzystają, nie wiem może się mylę
i wszystkim się należały, też tak może być, a ja ich tutaj wszystkich ‘’oczerniam’’
i pomawiam. Może ma to i niewielki związek ale jeżeli sami tak postępujemy to
co tu wymagać od władzy ?
Niech mnie jasny piorun strzeli jeżeli nigdy nie stanąłem na miejscu dla inwalidów
, nie jestem z tego dumny, ale uważałem że podejść parę metrów czy szukać
miejsca parkingowego to zbyt duży wysiłek.
Może czasami nie należy czegoś pożądać zbyt mocno – bo to można dostać ?
Znajoma mi opowiadała, jak to kiedyś zaklejała przednią szybę tym którzy parkowali bez zezwolenia na kopertach dla inwalidów , chyba znowu się uaktywniła bo takie cos widziałem w Sopocie.
A to z innej beczki , duda -dance na koniec półmaratonu w Unisławiu.
No to nadszedł czas i możemy zaczynać
A dokąd ? , po co ? i gdzie ? ?
To w następnym odcinku.
z nas i każdy z naszych najbliższych w każdej chwili może się przeistoczyć z osoby
niezależnej i samowystarczalnej w osobę niepełnosprawną zdaną na łaskę rodziny
lub obcych, różnych organizacji czy
państwa. Wypadek , choroba spowodują że nagle staniemy się tymi protestującymi w Sejmie – albo opiekunem albo sami będziemy wymagali takiej opieki.
Popieram oczywiście protestujących oraz ich rodziny , a komentowanie
wypowiedzi Pawłowicz , Pięty czy
zachowania polityków w stosunku do protestujących nie ma większego sensu ,
wszyscy słyszeli i widzieli jak rządzący ich potraktowali, niestety to nie górnicy
i nie ‘’duda’’ od Kacperka który wyrzuca z siebie groźby typu : ,, …. Wiemy gdzie
mieszkacie ‘’ , dlatego wątpię żeby ta cala ‘’okupacja’’ przyniosła oczekiwany
skutek.
Przykre jest to że poprzednicy też zbyt
dużo dla tych nie zrobili, upłynęło już
prawie 30 lat od upadku poprzedniego systemu , a władza i jej ‘’kolor’’ zmieniały
się wielokrotnie i jedno jest pewne – niepełnosprawni mogą zawsze liczyć na
wsparcie opozycji !!!( do wyborów oczywiście
?) i społeczeństwa.
Tylko zmiany powinny się zacząć od społeczeństwa i jego nastawienia do osób
niepełnosprawnych, bo takie chwilowe poparcie to raczej ma drugorzędne znaczenie
Ten cały protest był asumptem do tego żeby zrobić zdjęcia samochodom
parkującym na miejscach dla niepełnosprawnych .
Zdjęcia poniżej zrobiłem w ciągu
jednego dnia, jak tylko widziałem miejsce zarezerwowane dla niepełnosprawnych
to od razu robiłem zdjęcie,
ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wszystkie autka
miały zezwolenia na parkowanie na takich miejscach.
Osoby kierujące były
przeważnie same , nie poruszały się o kulach , oczywiście ich niepełnosprawność
mogła być ukryta , albo po prostu pojechali po lekarstwa dla osoby na którą jest wystawione zezwolenie.
Były oczywiście wyjątki , bo niepełnosprawność niektórych aż ‘’gryzła’’ po oczach : np. pancia z
dwudrzwiowego Lexusa ( wiadomo najwygodniejsze auto dla niepełnosprawnych ),
musiała
być sprawna inaczej bo zaparkowanie na kopercie ją przerosło, tak samo był
jeden pan , kierowca tego autka
któremu rozbudowany kark praktycznie uniemożliwiał jakiekolwiek ruchy
głową, miał po prostu taki naturalny kołnierz ortopedyczny.
Z jednej strony mamy ludzi na wózkach i ich opiekunów
, protestujących w jakichś strasznych
warunkach, poniżanych , którym grożono usunięcim siłowym z Sejmu, z drugiej strony niepełnosprawni
lub ich opiekunowie z aut które sfotgrafowalem , może to nie są autka z górnej półki np. Bentleye czy RR , ale patrząc na te wszystkie pojazdy to jednak
chyba niepełnosprawni nie mają
tak źle w Polsce ?, do tego wg mojej oceny organoleptycznej wszyscy którzy się nimi
poruszali czyli kierowcy i osoby towarzyszące wyglądali na ludzi całkiem
sprawnych – znaczy nasza służba zdrowia jest efektywna , a wszyscy tak narzekają
?.
Pamiętam jak 30. a za niedługo 40
lat temu przyjechałem do Szwecji, i jedna z wielu rzeczy która różniła te tak
odlegle wtedy światy , to widok
wielu niepełnosprawnych , w Polsce w tamtych czasach praktycznie się ich nie widywało.
Pierwsze
skojarzenie, biedni Szwedzi, tylu tu chorych ludzi.
No i nie dokoncze , bo ADM mnie wzywa ,
nastepnym razem
czas zakończyć przygodę neapolitańską, bo już się ciągnie od miesiąca.
Neapol ma parę zamków do zwiedzania i pora wspiąć się na najwyższe wzgórze w Neapolu i
odwiedzić Castel Sant’Elmo.
Kiedyś była to średniowieczna
forteca, dzisiaj z jej murów podziwiać można najpiękniejszy widok na miasto,
Zatokę Neapolitańska i Wezuwiusza .
Dotrzeć
na
wzgórze na którym leży Castel Sant’Elmo najprościej będzie
udając się do podziemia i skorzystać z komunikacji.
Metro neapolitańskie jest najbardziej
oryginalną koleją podziemną jaką widziałem.
Jest czyste , nie ma tłoku ,dzięki różnorodności
i kolorytowi, przemieszczanie się nim nie jest odkrywcze i atrakcyjne,
każdy przystanek
jest niepowtarzalny, sama podróż metrem jest przygodą, można nawet zwiedzić galerię
sztuki w metrze.
Po
zwiedzeniu zamku i zrobieniu fotek panoramy , można poturlać się w dół uliczkami
dzielnicy hiszpańskiej , po drodze zahaczyć
o Museo Archeologico Nazionale
gdzie zgromadzono najcenniejsze znaleziska z Pompejów oraz Herkulanum. Przybijamy
piątkę półgłówkowi ,
krótka dyskusja z małą główką
i dalej na zwiedzanie
Neapolu.
Trzy
dni to stanowczo za mało na zwiedzanie Neapolu i okolic. Warto jeszcze zwidzieć
‘’miasto podziemne’’ , zrobić wypady na Capri i Ischię , do
Positano czy na Wezuwiusza , ale wszystko w swoim czasie?
I
pamiętajcie , wierzę w Was , trzymam kciuki i dacie radę ?
A
tu cos co wszystkim może się przydać w życiu codziennym , dostałem to od przyjaciółki i chętnie się podzielę
z przyjaciółmi bo 9-go był dzień przyjaciela
?
No to buźka Pa
A tu parę fotek z Neapolu
ja mogę Wam powiedzieć ?, to trzeba zobaczyć na własne oczy ?.
Z Pompejów do Sorrento jedzie się nie dłużej niż pól godziny ,
na
zwiedzanie piesze trzeba zarezerwować parę godzin.
Pobłogosławieni przez papcia
Polaka !
możemy się spokojnie udać na eksplorację
labiryntu uroczych wąskich uliczek ,
a jak zacznie nam doskwierać klaustrofobia
, to wybawi jedno z wielu miejsc widokowych
położonych kilkadziesiąt metrów nad
lustrem morza , możemy się upajać przepięknymi widokami i panoramą
pod warunkiem że nie cierpimy na akrofobię 🙂
Miłego zwiedzania
zwiedzania Neapolu i okolic jest wiele atrakcji , wypad do
Sorrento jest jak najbardziej wskazany, można poturlać się pociągiem. Cała podróż trwa ponad godzinkę, a ciuchcia zatrzymuje
się po drodze ze sto razy, w połowie drogi wysiadka u podnóża Wezuwiusza
i zwiedzanie Pompejów . Wszystkie przekazy
ustne i pisemne na temat Sorrento i Pompejów były zdominowane ostrzeżeniem – Uwaga na złodziei i kieszonkowców w pociągu !!!
Każda podróż większa lub mniejsza wiąże się z jakimś ryzykiem , ryzyko padnięcia
ofiarą kradzieży jest globalne i dotyczy wszystkich państw i szerokości geograficznych
.
Nie zdążyłem dotrzeć do pociągu a już miałem przedsmak organizacji i
marketingu biznesu kieszonkowców.
Mam przyjemność zaprezentować Spółkę komandytową – ‘’Trzy karty z Neapolu’’ ?
Wszyscy panowie wokół stolika i paru ‘’sygnalistów’’ umiejscowionych w
pewnej odległości od niego, należą do jednej ‘’grupirowki’’ . Widać jak pozorant w czerwonej kurteczce, białej
czapeczce i z plecaczkiem zamienił się z ‘’gapia’’ na ‘’karcianego’’.
Panowie stoją ramię w ramię , zasłaniając
stolik chcą przyciągnąć uwagę ciekawskich
przechodniów, jak pierwsi gapie dołączają
do ‘’spółki’’ , panowie się zaczynają lekko wycofywać robiąc miejsce przybyłym zyskując
lepszy dostęp do ich portfeli.
Ciekawe kto pierwszy opatentował tę metodę ?. Jak byłem w podstawówce to jeździliśmy
z kolegami na bazar Różyckiego aby zakupić
‘’pańską skórkę ‘’ , balsam tygrysi i mini-karty
z roznegliżowanymi kobitkami. W ciasnych przejściach pomiędzy straganami nad którymi unosiła się para z gorących pyz, serwowanych w słoikach a badziewiem sprowadzanym z różnych państw,
‘’cumowała’’ zawsze jakaś spółka pod tytułem
‘’Trzy kart’’, a dookoła nich gromadziły się ”jelonki”dające się okraść.
Czterdzieści lat później na placu Garibaldiego w Neapolu i nic się nie zmieniło ?.
Peron z którego odchodzi pociąg do Sorrento przepełniony potencjalnymi
ofiarami kieszonkowców, niewiele brakuje aby ludzie zaczęli spadać pod kola nadjeżdżającego
pociągu, w wagonie jeszcze większy ścisk, wręcz wymarzone warunki pracy dla ‘’doliniarzy’’. Na pierwszym przystanku peron pusty , wsiada
tylko pięciu jegomości , jakiś Włoch podnosi raban i panowie zmywają się na następnej
stacji nie ‘’skroiwszy’’ nikogo.
Chodząc po Pompejach ma się mnóstwo różnych myśli i skojarzeń, przede
wszystkim to miejsce tragedii – grobowiec,
ale dzięki Wezuwiuszowi mamy możliwość
zobaczyć jak miasto wyglądało 2000 lat temu,
po brukowanych uliczkach przechadzali się ludzie i przetaczały zaprzęgi.
Murowane domy , świątynie i budynki administracji,
zadziwiające
jest to ze osiągnęli taki wysoki poziom ucywilizowania
. Na terenach dzisiejszej Polski, plemiona Wandali uzbrojone w dzidy ganiały się
po lasach, a w tym samym czasie w Pompejach, w willi Rufusa Hubertusa Maximusa odbywały się orgietki
wokół fontanny ?. Ludzie chodzili do łaźni i do wyszynków.
Zemřel muž z Pompejí při onanii ?
Pompeje
město posedlé sexem – Pompeje były miastem, w którym seks stanowił temat żartów, był towarem w
cenie szklanki przeciętnego wina. Ich mieszkańcy z upodobaniem oddawali się
więc rozkoszy,
spędzając wiele błogich chwil na erotycznych igraszkach .Koniec tej sielanki nastąpił o północy z 24 na
25 sierpnia 79 r. , cale miasto zostało pokryte grubą warstwą popiołu na wieki.
I jak to w wielu miejscach bywa w Pompejach jest też akcent polski , od
razu przypomina mi się tekst Maksia z Seksmisji po tym jak wyciąga z kalosza pustą
butelkę po winie marki Wino i gazetę.: ‘’ Hej ! nasi tu byli !‘’
Tym razem nie o butelkę chodzi, ale o wystawę rzeźb Igora Mitoraja
na
terenie Pompejów . Monumentalna rzeźba „Dedal” Mitoraja,
wystawiona obecnie w Pompejach w ramach ekspozycji 30 prac polskiego artysty,
pozostanie tam na zawsze.
Wśród zwiedzających, przytłaczającą większość stanowili turyści z Chin,
Japonii i Korei, łazili za mną wszędzie ,
ja nie wiem o co tym ludziom chodzi , nawet jak ‘’samojebkę’’ chciałem sobie strzelić to się pchali, powariowali
, Fronczewskiego chcą ze mnie zrobić ?
Do Sorrento dobijemy następnym razem , a tym czasem pooglądajcie sobie focie
Link do galerii poniżej
‘’… zobaczyć Neapol i umrzeć ‘’ odnoszą
się do starożytności. Neapol jako miasto
portowe było siedliskiem chorób z całego świata i wielu odwiedzających
handlarzy i marynarzy nie opuszczało już tego miasta za życia.
Zobaczyli Neapol… i to było ostatnie miasto, które zobaczyli.
Od czasów starożytnych już trochę czasu upłynęło , ale po wylądowaniu na
Piazza Garibaldi dokąd docierają autobusy
z lotniska, odniosłem wrażenie że słowa Goethego są w dalszym ciągu jak
najbardziej aktualne, a wszystko za sprawą kierowców. Wszystkie ‘’słoiki’’ z najciemniejszych zakamarków
Polski i ‘’stonka’’ przed którymi uciekłem, zjechały do Neapolu, no k….. !!!
szok !!! , nasi najgorsi królowie
kierownicy to super gentlemani jeżdżący
wg przepisów kodeksu drogowego, w porównaniu z szaleńcami z Neapolu. Skok na bungee to pestka przy próbie przejścia ulicy , problem w tym że Neapolu nawet nie zdążymy zobaczyć bo ostatnie
co zobaczymy to zderzaki jakiegoś małego samochodu?.
Wszystkie autka są poobijane ,
ciężko tez znaleźć jakieś bez ‘’smutnego’’
lusterka ,
podwójne parkowanie, przed przejściem i na, to norma.
Najdziwniejsze jest to że nie mogę powiedzieć żeby mi to szaleństwo uliczne
przeszkadzało , w Polsce bym się wk…. , a będąc ’’stonką ‘’ w Neapolu to egzotyka
i koloryt miejsca ? , do wszystkiego można się przyzwyczaić .
Jak mawiał ks. J Tischner :,, … Są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno
prawda ‘’
i tu się zgadzam szczególnie jeżeli chodzi o wszelkiego rodzaju przewodniki
i relacje blogerów -podróżników ?, dlatego wszystko najlepiej
samemu sprawdzić. Wiele osób uważa ze plac
Garibaldiego to jakieś straszne i niebezpieczne miejsce. Sam plac jest spoko,
wiele hoteli na każdy portfel, dodatkowo
stacja metra i dworzec kolejowy skąd odjeżdżają pociągi do Sorrento i Pompejów min. Gorzej z niektórymi bocznymi uliczkami,
szczególnie po zmierzchu.
Z wielu kamienic, rodowici Neapolitańczycy ‘’wyemigrowali’’
a ich miejsce zajęli imigranci z Azji i Afryki.
Z placu G. można się przedostać do Via Toledo – główny deptak Neapolu, na piechotkę albo metrem. Via Toledo toczymy się w dol w kierunku morza
, po drodze można zgłębić boczne uliczki ,
może spotkamy tego kolesia ?
A tu próbka jego możliwości wokalnych
Po drodze zahaczamy o Galerię Umberto I, tak wygląda od środka
a tak z góry
,
wybudowana ponad 100 lat temu na planie krzyża trochę się rożni od współczesnych galerii
handlowych.
Teraz to już mamy z górki , przetaczamy się przez Piazza del Plebiscito
i docieramy do morza, jak tego dnia Wezuwiusz nie będzie zbyt
wstydliwy to może nie skryje się za chmurami.
Później skręcamy na prawo i zdobywamy
Zamek Jajeczny czyli
Castel
dell’Ovo . Średniowieczny zamek położony
na wysepce połączonej grobla ze stałym lądem.
Po oblężeniu zamku zawracamy i pniem się pod górkę
do Placu Dantego,
tam skręcamy w prawo i Via Tribunali przeciskamy się
w kierunku Garibaldiego ?.
Zresztą niech każdy
sobie łazi jak chce . Czasami warto zboczyć z głównego szlaku i zajrzeć do jakiejś bocznej uliczki .
Parę wniosków i spostrzeżeń po wędrówce to : uderzające są podobieństwa z
Barceloną , szczególnie w nozdrza uderzają ?, mijając kafejki , puby, wszędzie
czuć zioło.
To co mnie zaskoczyło to ze lokalni są tak pomocni, w żadnym miejscu
jeszcze nikt tak często nie pytał, czy nie pomóc ?, jak widział ze rozkładam mapę,
to było niewymuszone i serdeczne, super.
Cos co się rzuca w oczy, to rozwieszone pranie, czym biedniejszy miejsce ,
bardziej odrapany dom, tym więcej prania suszącego się na balkonach.
Jadłem pizzę w wielu miejscach i państwach , ogólnie to raczej unikam tego włoskiego
wynalazku, ale to co można zjeść w Neapolu to najwyższa półka ,
wszystko tak
dobrane, skomponowane , składniki , grubość ciasta , to Luciano Pavarotti wśród
pizz świata ? ,tego się nie da opisać to
trzeba spróbować .
Ciąg dalszy już wkrótce ,
a poniżej link do fotek
to stonka ziemniaczana, pospolity szkodnik
upraw ziemniaków, taką stonkę po wojnie zrzucili na Polskę Amerykanie chcąc w
ten sposób unicestwić rozkwitający nowy
ustrój , ale im się to nie udało, władze
młodego państwa socjalistycznego wysłały
między innymi moją Mamę do zbierania stonki i nikczemni imperialiści zostali pokonani ? .
Jest jeszcze jeden rodzaj
stonki który można zaobserwować w kurortach i innych popularnych miejscach
wypoczynku w okresie sezonowym.
Pierwszy atak w/w ‘’stonki’’ na 3city ma swoje
preludium podczas majówki . Stonka jest okupantem który rządzi się swoimi
zasadami i prawami , znienawidzona przez mieszkańców wyczekiwana przez restauratorów
, hotelarzy i innych biznesmenów którzy na niej zarabiają.
‘’Stonka’’ -dosłownie rozjeżdża
miasto , parkuje gdzie i jak chce, miasto jest dosłownie zaczopowane , niekończący
się sznur samochodów i ludzi którzy są wszędzie , w d… przepisowe 1,5 m na chodniku dla
pieszych , parkujemy i co nam zrobicie !?
Poruszanie się samochodem w
okresie nalotu jest koszmarem, oprócz ‘’stonki’’ dochodzą wszystkie słoiki okupujące
trójmiasto z NO , NOL, NIL, NBA ;NE,NOS itd. , którzy nie nie używają kierunkowskazów poza Świętami Bożego Narodzenia bo to ozdoba choinkowa i wtedy każdy rozklekotany Golf chwali nadejście Pana ,
a linię ciągłą widzą pierwszy raz i myślą
ze należy ją przekroczyć jak największą ilość razy bo wtedy dostaje się w nagrodę
darmowy bilet ( od Budynia )na przejażdżkę ‘’Diabelskim młynem’’
w Gdańsku lub bilecik na występ
Zenka Martyniuka który zabierze na zaczarowaną wyspę w Ergo Arenie.
https://youtu.be/GhgXiRsugQI
Ukryć się przed przyjezdnymi
nie wyjeżdżając graniczy z niemożliwością , są po prostu wszędzie, w sklepach , na plaży
, w barach i restauracjach. Po chodnikach , ścieżkach rowerowych ,promenadach przemieszczają
się ludzkie masy w niekończących się pochodach.
Z tym się nie da wygrać jak ze
stonką ‘’amerykańską’’ , jak gdzieś wyjeżdżamy to często zmienia się też nasze zachowanie , stajemy się głośniejsi i zajmujemy
więcej miejsca i to nie tylko z powodu wypitych trunków , jesteśmy bardziej
wyluzowani na wakacjach i ta pewnego rodzaju anonimowość powoduje ze pozwalamy
sobie na więcej a ‘’lokalsi’’ są po to żeby nam uprzyjemnić pobyt.
Na szczęście wrzesień już za parę
miesięcy , a do tego czasu trzeba sobie jakoś radzić, są dwie podstawowe metody
postepowania : pierwsza to wyjazd na jakieś
bezludzie, druga to – zamieniamy się w ‘’ stonkę’’ i wyjeżdżamy dręczyć innych
, bo to zawsze przyjemniej dręczyć niż być dręczonym, a wszystkie zachowania które
odczuwamy jako negatywne, niepoprawne i ingerujące w nasze życie codzienne, nagle
w ogóle nam nie przeszkadzają – przepoczwarzyliśmy się w stonkę – original.
Nie chcąc być gołosłownym i chociaż na trochę odpocząć od Leptinotarsa ,
wyp…!m!!!. ,
kierunek Neapol
Zobaczyć Neapol i umrzeć ….
c.d. wkrótce
Droga i wierna czytelniczko Grażynko !, tak
jak obiecałem i na Twoją prośbę,( … aby czasami zasygnalizować że żyję jeżeli nawet opuściła mnie wena twórcza
) odmeldowuję się i informuje że żyję , dziękuję
Tobie i wszystkim znajomym i przyjaciołom za mile spotkanie.
Dziękuję również Tadeuszowi za wspaniały
prezent w postaci butelki wina
Sześćdziesiąte urodziny już niedługo, to będzie
okazja żeby je zdegustować.
Na zakończenie tego krótkiego wpisu , chciałbym
wszystkim którzy wierzą w miłość przekazać tajemnice miłości
Muszę przyznać że trochę mnie
ci Francuzi zaskoczyli. Francja kojarzyła mi się z wieżą Eiffela,
winem i jedzeniem,
wydawałoby się że są bardzo dumni ze
swojej kuchni i że ją wielbią ponad wszystko, a tu szok, bo zakochani są w
żurku, od rana tylko bon żur, i bon żur, ja też lubię żurek i wiem że jest
dobry, ale bez przesady, i tak od rana?!,
może byli w łódzkim barze mlecznym
‘’APIS’’? o którym wspomina komentator Rys i zauroczeni klimatem uzależnili się
od żuru?
Wybór hotelu w miejscu w
którym nigdy nie byliśmy to zawsze wielka niewiadoma, nawet jeżeli znalezienie
i zabukowanie pokoju jest w dzisiejszych czasach Internetu niezmiernie
uproszczone i wygodne, to i tak zdjęcia
i opinie jedynie przybliżą nam rzeczywistość , do tego jeżeli hotel nie budzi
zastrzeżeń to samo umiejscowienie i okolice mogą nas pozytywnie lub negatywnie
zaskoczyć, ale to również kwintesencja odkrywania i zwiedzania nowych
destynacji.
Szukałem hotelu położonego w miarę blisko od miejsca startu półmaratonu, ale również nie za daleko
od centrum. Zakotwiczyłem w okolicy stacji metra – Port de Montreuil (9-a linia metra) . Hotel leżał przy samej
obwodnicy ( zresztą zakorkowanej o każdej porze dnia ) na granicy pomiędzy 20-ą
dzielnicą a Montreuil.
Nawet jeżeli dzielnice
zdominowane przez mniejszości etniczne nie są czymś wyjątkowym w Europie,
to wędrówka
od stacji metra do hotelu wprowadziła w
stan skonfundowania – gdzie ja k…. jestem ?!!!
, ten natłok mieszkańców pochodzących z dawnych kolonii francuskich, ta mieszanka narodów wywodzących się z serca i
północnej Afryki i specyficzny klimat i koloryt są przytłaczające, odczucia są dodatkowo spotęgowane gdy sobie
uświadomimy ze jesteśmy w Paryżu, jakby nie było stolicy państwa europejskiego.
Za każdym razem jak
wychodziłem albo wracałem do hotelu, zastanawiałem się -co myślą ludzie ?, którzy nie będąc Polakami , po raz pierwszy w życiu
odwiedzając USA znajda się w Jackowie , gdzie przekupki rodem
z bazaru Różyckiego – wykrzykują – pyzy gorące ! , gdzie nawet murzyn pracujący
w McDonaldzie musi(podobno) władać językiem polskim.
Trend typu: czym droższa fura tym bardziej fantazyjne parkowanie, to nie wymysł polski , to zjawisko globalne , ale jak to mawiają – kto bogatemu zabroni ?
Zwiedzanie Paryża to raczej
skomplikowane przedsięwzięcie, po pierwsze tyle tych atrakcji, że nie wiadomo
co wybrać,
zwiedzenie wszystkiego w krótkim czasie graniczy z niemożliwością,
najlepiej to chyba zwiedzać w etapach i przylatywać co jakiś czas. Odległości są
raczej przekleństwem dla tych którzy lubią szybkie tempo zwiedzania, ale za to
miłym urozmaiceniem dla tych którzy lubią spacerować. Wieża Eiffela to olbrzymi atut Paryża,
jak jest pogoda to
wszędzie można sobie zrobić selfie z wieżą w tle.
Ja wybrałem metro, które działa w miarę sprawnie i
nie jest zatłoczone, oczywiście to
moje subiektywne odczucia, możliwe ze tylko miałem szczęście , odniosłem wrażenie
że Francuzi podobnie do Polaków wolą się kisić godzinami w korkach, we własnych samochodach,
niż korzystać z komunikacji. Metro nie robi wrażenia i d… nie urywa,jest raczej zimne i
lepkie,
zarówno perony jak i wąziutkie korytarzyki je łączące mają ściany wyłożone
białymi kafelkami, z łaźni przechodzi się na sale operacyjną .
Oprócz zwiedzania Paryża, w
planach był tez udział w półmaratonie , cos dla ducha i cos dla ciała. To
największa impreza biegowa w jakiej uczestniczyłem, biegałem już w
półmaratonach gdzie maksymalnie biegło kilkuset uczestników, w Paryżu – ca 35
tysięcy, to już nie żarty, było czuć moc !!!
I wszystko by było pięknie
gdyby nie pogoda , temperatura w
okolicach paru stopni , kapuśniaczek i wiaterek , po 10 kilometrach miałem serdecznie
dosyć i zacząłem prowadzić wewnętrzny dialog – przerwać czy nie ? , za i
przeciw , po co to bieganie ? , po co się męczyć ? , pierwszy raz miałem tak
mocne zwątpienie, na 15 km chciałem się poddać, totalnie przemarznięty i zero
woli walki, nie miałem siły, dodatkowo te parę kg które przytyłem !!! teraz poczułem
jakie to ma znaczenie.
Jakieś 3 km przed metą , grupa
ratowników reanimowała gościa, obsługa
odgradzała delikwenta od uczestników, mijając go pomyślałem , temu to
dobrze już nie musi biec.
Już przebiegłem ponad 10
półmaratonów, ale ten był chyba najbardziej wycieńczającym zarówno pod względem psychicznym jak i fizycznym, ale
udało się – Dobiegłem !!! super uczucie,
i te endorfiny, to że się człowiek nie poddał i że się dało radę, z jednej strony totalnie wycieńczony z
drugiej uczucie takiej siły i mocy, wszystko można przezwyciężyć.
Wynik zdecydowanie najgorszy,
ale pod wieloma względami to mój najlepszy bieg.
Kochani – pamiętajcie , jeżeli
ja dałem radę, to Wy też dacie radę ,
wierzę w Was i trzymam kciuki.
a poniżej link do paru fotek z Paryża