czy odkrywając nowe zakątki zawsze jest jakieś
miejsce o którym wszyscy mówią, i które ‘’koniecznie’’ trzeba zobaczyć, jestem raczej
sceptyczny do takich propozycji , bo przerażają mnie tłumy pielgrzymów które
degradują cały blask i czar.
Zdecydowałem
się jednak odwiedzić Phi Phi , i nie wiem czy to zdjęcia ? , ustne przekazy ?
czy nazwa ? pomogła mi w decyzji, w każdym razie nie żałuję decyzji. Dwie
godziny statkiem
z Phuket Town i jest się w ‘’Raju’’ ? ,
no może nie w Raju ale w przedsionku, chociaż już sam nie wiem, bo jak wygląda
Raj ? ,
w każdym razie miejsce cudowne, dwie wysepki
pokryte zielenią lasów rozdzierają błękit morza, łączy je wąski przesmyk z
plażami po obu stronach które w ochronnym ‘’objęciu’’ trzymają wzniesienia otaczających wysp i nawet jeżeli morze szaleje
dookoła wysepek to w zatokach się tego nie odczuwa.
Jedna
część tego cudu natury jest mało dostępna i dzika , druga ma mnóstwo zatoczek z
przyklejonymi do plaż kompleksami bungalowów
i hoteli.
Goście
przybyli z lądu przedostają się do swoich miejsc pobytu lokalnymi taksówkami.
Zdziwiły
mnie hordy farangi (jak określają lokalsi jasnoskórych przybyszów)
i mimo
niskiego sezonu co chwila podpływały promy wypełnione turystami, nie wyobrażam sobie
jak tutaj wygląda w sezonie.
Phi
Phi warto nanieść na mapę miejsc godnych
polecenia.
Zresztą
możecie ocenić sami.