To niesamowite że człowiek podróżuje
na drugi kraniec świata po to żeby zjeść polską kaszankę , ale po kolei.
Najwyższym szczytem na Reunion jest Piton des Neiges – 3070 m n.p.m.
Żeby wejść na Piton des Neiges czyli śnieżny szczyt (jak się później okazało wcale nie był śnieżny) , należy dojechać domiasteczka Cilaos .
Route de Cilaos albo droga 400-u zakrętów, bo też tak jest nazywana , wije się jak wąż , jest bardzo wąska ,często mieści się tylko jeden pojazd , przed każdym zakrętem trzeba trąbić bo może dojść nieciekawych sytuacji. W wielu miejscach została poprowadzona nad przepaściami od których dzielą
rachityczne murki. Może nie należę do jakichś najbardziej bojaźliwych osób, ale były sytuacje w których adrenalina mi skoczyła ,
w paru miejscach widziałem wraki samochodów których barierki nie zatrzymały ,
i tak sobie leżąc na dnie wąwozów
wyglądały jak pogniecione ‘’żelaźniaki’’.
Przejazd tunelami z pewnością nie będzie przyjemny dla osób cierpiących na
klaustrofobię , jest tak wąsko że bez
problemu można dotknąć ścian zarówno od strony kierowcy jak i pasażera.
Cilaos leży kilkanaście km w linii prostej od wybrzeża , ale droga jest wyczerpująca, po dotarciu na
miejsce ma się wrażenie że dojechało się na koniec świata , odczucie spotęgowane
jest przez koronę gór i szczytów które otaczają miasteczko , jest to zarazem piękny
jak i przytłaczający widok.
Jak dojechałem do Cilaos to cała okolica była ukryta w chmurach ,
powoli rozpoczął się niesamowity spektakl, chmury zaczęły się przerzedzać
, i podnoszącą się biała kurtyna powoli odsłaniała piękno otaczających gór.
Izolacja sprawiła że miasteczko różni
się od tych leżących wzdłuż wybrzeża ,
rządzi
się też swoimi prawami, w pewnym sensie przypomina osadę góralską
gdzie życie toczy się innym tempem i nie brakuje
lokalnych osobliwości .
Pomyślałem że jak zdobędę szczyt to dobrze by było zamieścić tam polską flagę
, w miejscowych sklepikach zacząłem szukać francuskiej aby ją przerobić na naszą.
Sklepy w których można dostać praktycznie wszystko ,
zawsze są prowadzone przez
Chińczyków którzy setne urodziny świętowali dawno temu , przed sklepami przesiadywały jakieś lokalne oryginały
a magnesem był bar na tyłach sklepu, ze sklepu wchodziło się prosto do mordowni
gdzie zakapiory raczyły się burboniakiem.
W sklepie było wszystko oprócz flagi francuskiej , musiałem zaimprowizować,
kupiłem zeszyt z czerwona okładką i tak powstało coś na ”kształt” polskiej flagi .
?
Przygotowując się do wspinaczki na
Piton des Neiges zebrałem trochę informacji, wszyscy byli zgodni, wspinaczkę rozłożyć należy na
dwa etapy po drodze nocując w schronisku
które jest usytuowane na wysokości 2500 m ,
pojawił się jednak mały problem, wolne miejsca dopiero pod koniec
sierpnia , pozostało tylko wejście i zejście w ciągu jednego dnia.
Taki wysiłek wymagał przygotowania, porządny posiłek jak najbardziej wskazany.
W Cilaos jest parę restauracji i wszystkie na wysokim poziomie, są otwierane jednocześnie o godz. 19.30, do tego wymagana jest rezerwacja ???!!!
Chciałem wcześniej pójść spać bo pobudkę zaplanowałem na 4-ą , ale trudno ,co
kraj to obyczaj. Wybór padł na ‘’ Chez Noe ‘’ ,
jedzenie było wyśmienite
, ale prawdziwy szok przeżyłem po otrzymaniu sałatki ozdobionej plastrami
kaszanki ???, pokierowany ciekawością spytałem
skąd u nich kaszanka ?, w mieścinie gdzieś
na końcu świata ? , a sprowadzają jak większość rzeczy, a kaszanka jak mi wyjaśnił
właściciel pochodzi z masarni spod Białegostoku.
Po zjedzeniu polskiej kaszanki już żaden szczyt mi się nie oprze.
A jak zdobywałem Piton des Neiges w następnej relacji.
Poniżej link do fotek z Cilaos.