tak nieubłaganie popycha nas do
przodu, niedawno była Wigilia a już mamy prawie 1/12 roku za nami. Zarówno
przemijalność czasu jak i jego ograniczenie są najbardziej odczuwalne,
namacalne, i docierają do naszej świadomości, gdy odchodzą nasi bliscy i
znajomi. W ciągu ostatnich miesięcy to jakaś epidemia jakby się poumawiali,
zarówno rodzina jak i znajomi.
Niestety czasu nie zatrzymamy, cztery
wymiary czasoprzestrzeni nie pozostawiają złudzeń, ale mamy jednak możliwość
zarejestrowania , uchwycenia milisekundy , poniżej portret mojego pradziadka – Pawła,
fotografia zrobiona ponad 100 lat temu ,
Polski wtedy nie było a pradziadek ma mundur armii austro-węgierskiej.
Pradziadka i Franciszka Józefa już nie ma, Austro-Węgry się dawno temu
rozleciały ale za to jest Polska J.
A to ja,
sportretowany, wstyd się przyznać,
ale prawie pół wieku temu podczas zmagań ze ‘’świnką ‘’.
Z tego okresu pochodzą moje pierwsze
wspomnienia Cieszyna, miasta rodzinnego pradziadka i rodziny ze strony taty. To jedno z niewielu miejsc z którego mam wyłącznie
pozytywne i miłe wspomnienia , do Cieszyna przyjeżdżałem
na wakacje a czasami na Święta Wielkanocne. Pozytywne wspomnienia są związane przede wszystkim: z atmosferą, z tym że otoczony byłem opieką dziadków, wujków i cioć, z kuzynostwem nigdy
się nie nudziliśmy, do tego bliskość natury, wszystko było egzotyczne, przeciwieństwo
warszawskiego blokowiska.
Już tyle razy odkładałem przyjazd do
Cieszyna, ostatni raz byłem tam 11 lat temu, ale jak człowiek tylko chce to
raczej g…. z tego wychodzi, tym razem
postanowiłem ze jadę no i pojechałem.
Odwiedzić miejsce w którym się dawno nie
było, to taka podróż w czasie. Przez jedenaście lat kuzyni stali się
dziadkami , a ciocie i wujkowie pradziadkami.
W czasach mojego dzieciństwa ,centrum ”dowodzenia” mieściło się w kamienicy na ul. Błogockiej. (właścicielem jest
rodzina Zuberków, ich potomkowie nadal mieszkają w domu obok).
Każde piętro zamieszkane było przez
wielopokoleniowe rodziny , dziadkowie , rodzice , dzieci , wnuki i psy. To był dom tętniący
życiem , płacz, śmiech , krzyki , szczekanie psów, wszystko mieszało się z
wonią wypieków ,ciast, jedzenia , kompotów , przetworów.
Górne piętro zajmowała rodzina D.
Stary D. był chudy jak patyk, mówił
a właściwie charczał chrypiąco –
skrzeczącym głosem, a my jak to dzieciaki, śmialiśmy się z niego i często go przedrzeźnialiśmy, co oczywiście
przynosiło zamierzony efekt bo się denerwował i potem to już tylko charczał. Jego żona z kolei miała posturę małego czołgu
, ciekawe jak to ludzie się dobierają i uzupełniają, chociaż posturę D. uszczupliła choroba krtani. Jedno wspomnienie związane z D. utkwiło mi w pamięci, po podwórku kicał szczur, całą zgrają dzieciaków żeśmy za
nim ganiali, w końcu udało nam się go dorwać i ogłuszyć, nie chcieliśmy go
zabijać, ale jak D. zobaczył ze go mamy to wpadł na pomysł zademonstrowania jak należy unicestwić gryzonia. Na wpół martwemu szczurowi, do ogona
przywiązał sznurek i zaczął nim kręcić kołowrotki, jak zwierzę nabrało
odpowiedniej prędkości , chlasnął nim o ścianę garażu że aż je ‘’rozpuczył ‘’ jak to mawiają w Cieszynie , no i było po ‘’ptokach’’ ,
dzieciarnia zszokowana z otwartymi buźkami stała wpatrzona w czerwoną mokrą
plamę i rozpłaszczonego szczura.
Wujek i pan R. z dołu hodowali
zwierzęta w takich mini zagrodach na tyłach domu. Wujek miał kury , króliki i
nutrie , a R. kury i króliki. R. zawsze coś nie pasowało i
przeszkadzało , w ich przypadku sprawdziło się powiedzenie:.. że małe to
złośliwe, bo R. były słusznej malej postury, już nie pamiętam kto był
gorszy , on? , czy ona ? , w każdym razie zawsze mieli z czymś problem, o
wszystko się czepiali i ciągle przychodzili na skargę : a to że biegamy dokoła domu i krzyczymy , a
to znowu że nie biegamy i nie krzyczymy.
Już nie pamiętam kto wpadł na ten pomysł ? , ja ? czy kuzyn ? , i nie
wiem czy to była jakaś akcja w ramach zemsty za donosicielstwo ?, czy tylko
fantazja wywołana chwilowym brakiem zajęć ? , najciekawsze to chyba to, że byliśmy święcie
przekonani o niewykrywalności naszego postępku. Udało nam się rozpętać prawdziwą
wojnę z Raszkami , pomalowaliśmy ich kury na zielono , zażądali naszego
ukrzyżowania i ukamieniowania. Nie wiem jak ich się udało udobruchać?, i jakie
konsekwencje nas spotkały bo to tez mi wyleciało z pamięci, ale za to wszyscy
pamiętają jak drobiowi R.urządziliśmy lakiernię J.
Zarówno R. jak i jego kur już nie ma , mieszkanie
R. stoi puste i czeka na nowych lokatorów, a w całym domu mieszkają tylko
dwie osoby.
Cieszyn zawsze będzie mi się kojarzył z
bliskością natury i ze zwierzętami, dom na Błogockiej graniczy z ‘’Laskiem
miejskim nad Puńcówką ‘’ , park ze starodrzewiem opada ostro w kierunku
Puńcówki
która leniwie wije się u jego podnóża, było to jedno z wielu miejsc naszych zabaw. Jak
teraz byłem odwiedzić rodzinę to z lasku
do ogrodu Z. weszły trzy sarny,
zdzierając racicami świeży śnieg, urządziły sobie legowiska.
Ja i kuzyn mieliśmy tez obowiązki , jednym z nich było karmienie
zwierząt, ale najpierw musieliśmy iść uzbierać trawy do starego wózka
dziecinnego, szliśmy na łąkę gdzie stał osamotniony bunkier , teraz to miejsce jest nie do poznania wyrósł las
domków jednorodzinnych.
Jak już dotarliśmy na łąkę to zbieranie
Mlecza miało najniższy priorytet, kończyło
się to tym ze po inspekcji wujka musieliśmy jeszcze raz iść po zielsko.
Ciąg dalszy wędrówki po Cieszynie wkrótce.
I pamiętajcie !!! wierzę w Was , dacie rade
się i trzymam kciuki J