w drodze do Cieszyna na obchody 80-ej rocznicy urodzin siostry mojego Taty. Pogoda nieciekawa, całą drogę z trójmiasta na południe towarzyszyła mi struga deszczu, niedaleko Cieszyna zobaczyłem drogowskaz ‘’Szczyrk’’, do urodzin zostało jeszcze parę dni, długo się nie wahałem jeszcze nigdy mnie tam nie było 😊.

Jednak ta technika ma swoje plusy czasami, zatrzymałem się na stacji w ciągu 5 min znalazłem i zabukowałem –  Ośrodek Zagroń. Taka rewitalizowana ”komuna” 🙂

Niedaleko Centrum, pływalnia , śniadanie w cenie, pokój z widokiem na góry  ( przynajmniej tak było napisane w ofercie), do tego cena o połowę niższa niż w sezonie.

Jak dojechałem do Szczyrku deszcz przestał padać, gramoląc się z manelami po schodach, mało brakowało a bym wlazł w takiego stworka,

zauważyłem go w ostatnim momencie. Pierwszy raz zobaczyłem Salamandrę na własne oczy, okazało się że było ich na schodach więcej, urządziły sobie schadzkę.

Jak opowiedziałem o tym pani w recepcji to stwierdziła że musiało się zmniejszyć zanieczyszczenie środowiska, bo ich dawno nie było.

Od rana wypatrywałem gór, ale moim oczom ukazał się taki oto widok,

po śniadaniu zaczęło się przejaśniać, chmurek ubywało, a przybywało pagórków w jesiennej szacie, może to nie Alpy ale w każdym razie miłe dla oka.

Szczyrk to mała mieścina z jedną główną ulicą, króluje zabudowa ośrodków, i hoteli które chyba zaprojektował ten sam architekt przemieszana z restauracjami w stylu pseudo zakopiańskim.

Postanowiłem wjechać na najwyższy szczyt – ‘’Skrzyczne’’ 1257 m. 

Wjazd jest dwuetapowy z przesiadką w Jaworzynie, znowu nadciągnęły chmury i cały wjazd odbywał się we mgle, było to ciekawe przeżycie z pewnym dreszczykiem emocji ,

szczególnie ze zabezpieczenie na drugim wyciągu nie działało i można było spokojnie ześliznąć się z kanapy a do ziemi jakieś kilkanaście metrów.

Ze Skrzycznego poturlałem się przez Zbójnicką Kopę

do Małego Skrzycznego, a dalej przez Halę Skrzyczeńską

 na sam dół do punktu wyjścia.

Na Skrzycznem widoczność była do paru metrów, tak ze zdjęć słodkich widoczków nie zobaczycie, na szczęście z każdym krokiem mgła się przerzedzała ukazując piękno jesiennego Beskidu Śląskiego.

Wiem że nie odkryłem ‘’Atlantydy’’,  ale takie wypady poza sezonem to najlepszy okres na odpoczynek, wszystko funkcjonuje i jest otwarte, żadnych kolejek, a przede wszystkim nie ma turystów z ich rozwrzeszczanymi ‘’małpiatkami’’ , nie ma rzeki turystów płynącej  pod- albo z góry. 

Jest tu parę wyciągów i stoków z których można pozjeżdżać,wielbiciele białego szaleństwa na pewno się nie zawiodą.

Poza sezonem tez warto przyjechać, wtedy warunki do naładowania baterii i regeneracji są bardziej sprzyjające 🙂

a poniżej link do relacji fotograficznej.

https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/e166e7dd-7800-49f0-a4c3-8f3b92df0f72