wstępie chciałbym pogratulować czytelnikowi Ryszardowi O. , tak zgadza się to jest pomnik Jarka K. z kotem , jeszcze raz gratuluję , rozpatrzyłem również pozytywnie prośbę p. Ryszarda O. dotyczącą sprawozdania z wycieczki rowerowej po ziemi ciechocińskiej i okolicach.
Najpierw jednak mam pytanie , ja wiem że teraz ludzie mają ważniejsze sprawy na głowie , wybory i tak dalej , ale odkąd zobaczyłem film ,,Edward Nożycoręki ‘’ z Johnym Deppem w roli głównej,
nurtowało mnie zawsze … , jak on się podcierał ??? , o innych sprawach nie mówiąc, coś ?, ktoś ?.
Zanim zrelacjonuję wycieczkę rowerową , to muszę wam powiedzieć – nie lubię rowerowania , ostatni raz jeździłem na rowerze parę lat temu na Mazurach , a tak to przez 40 lat nie wsiadałem na rower, jest to związane z traumą jaką przeszedłem w latach młodzieńczych.
W tamtych czasach marzeniem każdego nastolatka był ‘’ składak ‘’, ale nie dość że był drogi to zakup oficjalnymi kanałami graniczył z niewykonalnością.
W moim bloku na 6-ym piętrze mieszkali niejacy bracia Ślipiarscy , jeden był o rok starszy, drugi o rok młodszy ode mnie. Teraz tak sobie uzmysłowiłem że tych par braciszkowych mieszkało więcej w tym cudzie socrealistycznej architektury : a.) Grzeszczykowie z pierwszego pietra ,b.) Sataly z 8-go , a w tym samym pionie nad Satałami c.)Baranowscy.
Starszy Satala zginął wylatując przez przednia szybę Fiata 126p, po zderzeniu z latarnią. Parę lat później zginął młodszy Baranowski , również w ‘’maluchu’’, został zmiażdżony przez TIR-a na norweskich serpentynach.
No ale wracajmy do Ślipiarskich i mojej traumy ‘’rowerowej’’, otóż byli oni właścicielami składaka z najwyższej półki , był to piękny ,,Sokół – Lux’’ w kolorze bordo- metalic z trzema przerzutkami.
W tamtych czasach była modna guma balonówa -,,Donald Duck’’ , do której była zawsze dołączona historyjka obrazkowa, te historyjki miały dla nas ogromną wartość i były pewnego rodzaju ,,walutą’’ , udało mi się zamienić 99 ,,historyjek’’ na 99 ,,okrążeń ‘’
Wyglądało to tak, że jeździłem na rowerze po chodniku ułożonym w kształcie trójkąta wokół trawnika przed blokiem, jedno okrążenie to jakieś 30 m, za każdym razem jak się spotykaliśmy to robiłem jakieś 5 do 10 ‘’okrążeń’’ , udało mi się zrobić w sumie 60 , zostało mi jeszcze 39 L., jak kiedyś spotkam Ślipiarskich to wyegzekwuje te pozostałe.
Oczywiście marzeń o własnym rowerze nie zaniechałem, rodzice się zgodzili na kupno, tylko po warunkiem że będę sam sprawdzał dostawy, do moich zadań należało wyczaić kiedy ‘’rzucą’’ składaki. Jeździłem codziennie na drugi koniec Warszawy na ulicę Nowowiejską , mieścił się tam jedyny ze znanych mi sklepów prowadzący sprzedaż rowerów , może było ich więcej ja pamiętam tylko ten , ‘’ Romet’’ z Bydgoszczy w każdym razie dostarczał na Nowowiejską swoje wyroby. W końcu się udało !!!, była dostawa a ja zdążyłem poinformować tatę , i w taki oto sposób stałem się posiadaczem dwukołowca. Stał w moim pokoju koło łóżka , zasypiałem z nim i się budziłem , nie przeszkadzał mi nawet smród gumowych opon.
Rower dostałem w końcu zimy, nie mogłem się doczekać kiedy dosiądę swojego ‘’rumaka’’. Gdy na koniec marca trochę się ociepliło i śnieg już zszedł, postanowiłem ze udam się na inauguracyjną przejażdżkę. No cóż ja mogę Wam powiedzieć ? , rodzice są od tego żeby ich nie słuchać, bo my i tak wszystko wiemy lepiej, mimo protestów Mamy, ze to jeszcze za wcześnie, i ze nikt normalny o tej porze roku nie jeździ na rowerze udałem się na Plac Komuny Paryskiej ( dzisiaj Plac Wilsona ) .
Z lewej strony wejścia do kina ,,Wisła ‘’
mieścił się sklep cukierniczy w którym sprzedawano różnokolorowe ‘’trujące’’ pastylki o jednakowym smaku. Oprócz oranżady z torebek, stanowiły one jeden z ulubionych ‘’przysmaków’’. Tę pierwszą przejażdżkę postanowiłem uczcić pastylkami, postawiłem rower przed cukiernią , jak wróciłem to już go nie było, ktoś go bardziej potrzebował, wróciłem z płaczem do domu i jeszcze musiałem wysłuchać ze sto razy powtarzane :,, … a nie mówiłam ? !, a nie miałam racji ?! ‘’, co oczywiście bardzo mnie pocieszyło.
I te oto właśnie traumatyczne zdarzenia spowodowały że prze wiele dekad nie wsiadałem na rower.
W Ciechocinku coś we mnie pękło, powiedziałem sobie ze się nie poddam, wypożyczyłem hotelową damkę z koszykiem na bagietki i ustawiłem azymut na Nieszawę , miasto nad Wisłą jakieś 10 km od Ciechocinka. Trasa rowerowa prowadzi do samej Nieszawy , pedałowałem sobie ciesząc się wolnością , wiatr smagał moja czuprynę, po paru kilometrach ledwo dyszałem, byłem zlany potem , ale się zawziąłem i sobie postanowiłem ze dojadę do celu. Dobry samarytanin który mi towarzyszył zapytał z troską czy używam przerzutek ? , jak na mnie spojrzał , okazało się ze rower ma przerzutki !!! i cale szczęście, bo bym chyba nie dojechał , tylko gnił teraz w przydrożnym rowie.
Na miejscu udałem się do Kościoła św. Jadwigi ,
żeby podziękować ze szczęśliwe dotarcie i pomodlić się za Nieszawę bo mnie zasmuciła.
Cd. W następnym poście.