Stöde










Viskan




















Opis i cd. w produkcji.
Cale nasze życie to jedna wielka podróż z punktu A do punktu B i dla wszystkich te punkty są identyczne, rożni nas tylko droga z A do B, czasem nasze podróże się łączą i podróżujemy z kimś razem, a czasem tylko przecinają.
Podróż, to też: książka, cisza , obraz, trzymanie ukochanej osoby za rękę, to spotkania i rozstania,to płacz, śmiech, radość i smutek.
Piszę o swoich ´´podróżach``,piszę jak umiem, a moje przemyślenia i wynurzenia są subiektywne. W młodości chciałem zostać pisarzem, ale byliśmy ubodzy i nie stać nas było na maszynę do pisania :) i czytając o moich podróżach pamiętajcie .... nieszczęściem ludzkości jest szczelność czaszki ludzkiej.
Nie wiem jak długo i jak często będę pisał. Wiem jedno , ja zraniłem wiele osób i mnie zraniono, popełniłem wiele błędów, niestety czasu nie cofnę , ale wiem że czeka mnie nowa podróż i w dużym stopniu zależy ode mnie jaka ona będzie.
Nie mam konkretnego celu pisząc bloga, to po prostu kolejna podróż, ale jeżeli chociaż jedna osoba poczułaby się lepiej, i zmotywowałoby ją to do pozytywnych zmian i działania,to znaczy że było warto.
Dziękuję za wszystkie komentarze:)
kontakt:
otto@podrozemaleiduze.eu
Pozdrawiam wszystkich znanych mi i nieznanych czytelników.
Have a nice life :)
I oczywiście wszystkie osoby i postacie o których pisze są fikcyjne a jakakolwiek zbieżność z kimkolwiek jest przypadkowa.
Galeria zdjęć
Galleries pictures
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collections
Filmy short clips on Youtube
https://www.youtube.com/playlist?list=PLtI6MRVYbuM-h2VRctZ0pYsq4X6J09mDC
Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie zdjęćbez zgody autora zabronione.
Distribution and copy of films and photographs without permission prohibited.
All rights reserved.
Stöde
Viskan
Opis i cd. w produkcji.
”Po ciekawe i niezwykłe historie nie trzeba jechać na drugi koniec świata. Nie znajdziesz ich też wyłącznie w telewizji. Są znacznie bliżej, niż może ci się wydawać” – cytat z książki Przemysława Kossakowskiego, byłego już męża Martynki W.
Latem miałem możliwość spędzenia trochę czasu w takim nieodkrytym dla mnie zakątku Polski jakim są Mazury. Po krótkim postoju w Nidzicy,
pierwszy dłuższy przystanek w Szczytnie.
Szczytno rozwinęło się ok. 1360 z osiedla funkcjonującego jako przedzamcze. Zamek krzyżacki zbudowany został w połowie XIV w., w miejscu wcześniejszej drewnianej strażnicy z 1266. W 1370 Kejstut spalił krzyżacki drewniany zamek i w tym miejscu postawił kamienną warownię, która w 1410 i 1454 była przejściowo zajmowana przez wojsko polskie. Zamek, a właściwie ruiny,
są zlokalizowane pomiędzy jeziorami: Długim
a Domowym Małym.
Ciekawostką architektoniczną jest maszkaron lub makabrylła która powstała nad j. Długim w samym centrum. Inwestor kupił od miasta zabytkową wieżę ciśnień z 1908 r., wpisaną do rejestru zabytków za przysłowiową ”złotówkę”, miał ją wyremontować a na zewnątrz miała być dobudowana oszklona winda. Jako prawdziwy biznesmen, inwestor zrobił kosztorys po kupnie wieży i doszedł do wniosku ze mu się to nie opłaca, za to wpadł na pomysł ze doklei apartamentowiec do wieży, no i tak to wygląda po 20-u latach od rozpoczęcia inwestycji.
W Szczytnie zdziwiła mnie jedna rzecz, w mieście jest słynna szkoła policyjna, a ja podczas mojego wielogodzinnego pobytu nie widziałem ani jednego policjanta ?!!, chyba zostali oddelegowani w ramach szkolenia do ochrony twierdzy na Żoliborzu ?.
Kolejny przystanek Spychowo, nie wiem dlaczego Spychowo ? czy to przez Juranda ?, tak po prostu wyszło, znalazłem jakiś ośrodek i ruszyłem. Wybrałem drogę przez Świętajno.
Świętajno przywitało takimi hasłami
Wzruszyłem się,
to cudowne ze mamy takich patriotów, TU JEST POLSKA !!!
Stanica Wodna Spychowo to ośrodek rodem z PRL-u, trochę się wystraszyłem jak zobaczyłem swój domek, górny próg był na wysokości mojego czoła, no normalnie chatka dla Hobbitów albo kaczorów , musiałem przywalić głową ze 20-a razy zanim zapamiętałem że muszę się schylać, ale ogólnie nie było źle czysta pościel i co najważniejsze nie było czuć stęchlizny ani wilgoci.
Stanica leży nad przesmykiem łączącym j. Zyzdrój Wielki z j. Spychowskim.
Księżyc nad Spychowem.
Zaskoczyła mnie duża ilość dzieci ? , dopiero rano zorientowałem się ze to istny raj dla rodzin z …,
Dla najmniejszych jest jakiś kompleks gdzie te najmniejsze biegają skaczą i się czołgają drąc się w wniebogłosy, zachwycone mamuśki okopują pobliskie stoliki,
mój domek stal najbliżej tego przybytku, siedząc sobie przed domkiem, zostałem powalony wrzaskami docierającymi gdzieś z wierzchołków drzew ?, na terenie ośrodka jest tez park linowy
są tu również koniki 🙂
W okolicznościach tak pięknej przyrody
postawiłem na aktywny odpoczynek i wybrałem się kajakiem w kierunku j. Zyzdrój Wielki,
Po tej kolorowej wycieczce zgłodniałem i popłynąłem do Spychowa.
W Spychowie odbywała się akurat XIII edycja Święta Mazurskiej Dłubanki. To jedyne tego typu warsztaty wykonywania tradycyjnych łodzi jednopiennych w Polsce. Wydarzenie cieszy się dużą popularnością i sławą wśród instytucji i pasjonatów zajmujących się dawnym szkutnictwem czy rekonstrukcją historyczną.
Z jeziora Spychowskiego można popłynąć Krutynią do j. Kierwik albo jeszcze dalej do j. Zdróżno, ale to następnym razem.
No i to by było na tyle tym razem.
Wierzę w Was, dacię radę i trzymam kciuki 🙂
To ostatni etap przygody albańskiej, łodzie dowożą turystów do ujścia rzeki, no i jest parę godzin na zajęcia w podgrupach.
Rzeka tworzy rozlewisko z kamienistymi wysepkami połączonymi kładkami i mostkami.
Jest tu także parę restauracji i hoteli dla tych którzy chcieliby zostać dłużej.
Woda jest bardzo zimna, ale przy tych upałach naprawdę orzeźwia. Poniżej krótka relacja filmowa ze spływu.
Podsumowując te dwa tygodnie to bylem mile zaskoczony, było bezpiecznie a ceny przystępne, nigdzie tez nie próbowano mnie oszukać czy orżnąć. Jeszcze zostało dużo do zwiedzania, chociażby Alpy albańskie z najwyższym szczytem 2764 m. n.p.m. ale to już na pewno nie w lipcu.
No i to by było na tyle.
Nie jestem zwolennikiem organizowanych wycieczek ale zdecydowałem się wziąć udział w takiej. Pierwszy etap to podróż busikiem z Szkodry do przystani promowej nad j. Koman.
Kolejny etap to prawie godzinna podróż łodzią po jeziorze do ujścia rzeki Shala.
Jezioro Koman ( Liqeni Komanit ) to sztuczny zbiornik w północnej Albanii który powstał w latach 1979-1988, jest zasilany przez rzekę Drin, Shala i Valbona. Jezioro Koman otoczone jest gęsto zalesionymi wzgórzami, stromymi zboczami, głębokimi wąwozami i wąską doliną. Jezioro rozciąga się na 34 km, przy szerokości 400 m. Najwęższy wąwóz ma ponad 50 m szerokości. Busik dowozi do parkingu u podnóża góry, krótka wędrówka tunelem
i docieramy do przystani promowej, skąd wypływają lodzie na wypady jednodniowe jak i prom samochodowy do Fierzy.
Poniżej filmik z wycieczki po j. Koman.
No i wszystko by było pięknie gdyby nie takie widoki.
No i dotarliśmy do ujścia rzeki Shala.
Relacja z tej części wycieczki w następnym odcinku:).
Przyszła kolej na zwiedzanie lokalnych atrakcji, ale najpierw udałem się do lokalnego punktu ksero żeby wydrukować bilet a za mną weszła dziewczynka, może tez chciała coś wydrukować ?
Jako pierwszy punkt zwiedzania wybrałem most Mesi, który leży parę kilometrów od centrum.
Kamienny most w miejscowości Mes to stara, turecka przeprawa przez rzekę Kir. Jest to jeden z najlepiej zachowanych na całych Bałkanach obiekt inżynieryjnej architektury osmańskiej. Trochę przypomina Stary Most z Mostaru który został zbombardowany podczas wojny w byłej Jugosławii. Most wybudowano w XVIII wieku na polecenie lokalnego paszy, Kara Mahmuda Bushati. Był przeprawą na ważnym szlaku handlowym do Prisztiny, miał trochę więcej szczęścia niż starszy brat z Mostaru, bo przetrwał wszystkie wojny, okupacje i najazdy.
Obok wybudowano most który nosi dumną nazwę – ”The New Bridge” a wyglądał tak jakby za chwile miał się rozpaść 🙂
Bylem lekko zdziwiony jak dotarłem do mostu, bo spodziewałem się takich widoczków
a tu dupa ?!! rzeka wyparowała 🙂
W Albanii widziałem w wielu miejscach tory kolejowe, ale ani jednego pociągu ?
Jeszcze selfie albo samojebka jak kto woli z Matką Teresą i
można ruszać na eksploracje jeziora Szkoderskiego, ale o tym w następnym odcinku.
Berat położone jest na stokach wzgórza, nad rzeką Osum, zwane miastem tysiąca okien. Nazwa ta wzięła się od charakterystycznie usytuowanych na stoku białych domów z rzędami drewnianych okien. ( mam nadzieje czytelniku GF, ze to wystarczy jako wyjaśnienie genezy tej nazwy 🙂
Pierwsza osada na tym terenie została założona już w II w. p. n. e. Berat jest bogaty w wiele interesujących zabytków, zwłaszcza zabudowań sakralnych. Założone w głębokiej starożytności i zamieszkane przez Ilirów miasto, w II w. p.n.e. zostało zdobyte przez Rzymian i nazwane Antipatrea. W okresie panowania bizantyjskiego miasto nosiło nazwę Pulcheriopolis i było siedzibą biskupa. W IX w. zostało zdobyte przez wojska bułgarskie, wtedy także zmieniono nazwę miasta na Beligrad (‘Białe Miasto’), z czego drogą późniejszych zmian fonetycznych powstała nazwa współczesna.
a po lewej hotel Ajka w którym się zatrzymałem
Na barierce po lewej stronie jest bukiet kwiatów, zapytałem właściciela knajpki o co chodzi ?, tydzień wcześniej matka która jechała z małym dzieckiem, przebiła barierkę i samochód wpadł do rzeki, obie zginęły.
Nad Berat góruje zamek. Twierdzę okalają potężne mury, na których mieszczą się dwadzieścia cztery wieże. Do środka zamku wchodzi się przez masywną bramę.
Jest to jeden z największych zamieszkałych zamków, całość jest w praktyce obwarowaną dzielnicą z kilkoma domami mieszkalnymi, sklepikami i restauracjami. Na terenie zamkowym znajduje się kilka cerkwi.
Zamek jest częścią legendy o dwóch braciach Tomora i Shpiraga. Zakochali się oni oboje w pięknej wróżce. Walcząc o jej względy, ranili się nawzajem codziennie. Bóg nie mogąc patrzeć na krwawą walkę braci zamienił ich w góry. Tomor to góra którą widać na horyzoncie,wierzchołki są zasypane śniegiem (2416 m.n.p.m.),
a Shpiraga (1218 m.n.p.m.) to ta pofałdowana.
Na zboczach góry został wyryty NEVER. Litery mają 150 metrów wysokości i ok. 50 metrów szerokości. Ten rnapis powstał w 1968 roku na cześć dyktatora Albanii Envera Hodży. Po obaleniu komunistycznych rządów politycy zaczęli domagać się usunięcia wyrazu powstałego na część dyktatora. Napotkano jednak niezwykłe problemy ze zniszczeniem liter – nie pomagały nawet materiały wybuchowe i napalm zrzucany przez lotnictwo. Dopiero w lipcu 2012 r. imię dyktatora zmieniło się w słowo NEVER. Za zmianą kolejności liter stanęła ta sama osoba, która pracowała przy ich powstawaniu. Z pomocą kilku mężczyzn i sprzętu do rozpylania farby zmieniła ona negatywne wspomnienia związane z dyktaturą, na manifest nawołujący do tego, by już nigdy nie dopuścić do powrotu tamtych czasów.
I to by było na tyle tym razem.
Po Sarandzie postanowiłem odwiedzić Berat – tzw. miasto tysiąca okien. Jeszcze fotka z garażu pensjonatu w którym mieszkałem.
i można ruszać przed siebie
Jak widać na poniższej mapce, droga do Berat nie powinna mi zająć więcej niż 3 godziny, postanowiłem wybrać skrót, który wydłużył czas jazdy o parę godzin :), ale po kolei.
przystanek na posiłek,
to bylo jedno z bardziej smakowitych lokalnych dan, coś w papryczkach ale co to nie wiem
jeszcze pożegnanie z pieskiem który pilnował samochodu i można jechać dalej
a tu jeszcze jeden bunkier Enwera
spotkanie z owieczkami
i krówkami
po drodze udało mi się uratować żółwika który przechodził drogę, a on z wdzięczności się zmoczył
W końcu dotarłem do miasteczka a właściwie wioski Balaban, i tu zaczęły się schody a tak na prawdę skończył asfalt
pomyślałem ze jak się skończył to i gdzieś się zacznie
niestety było coraz gorzej, miałem szczęście ze spotkałem Albańczyków którzy jechali terenówką i powiedzieli mi żebym zawracał bo do Berat nie dojadę, zawróciłem i zatrzymałem się w Balaban
wszedłem do knajpki którą widać na fotce powyżej, w knajpce siedziało tylko czterech gości przy jednym stoliku, zaprosili mnie i zaczęliśmy się bratać, okazało się ze jeden z nich pracował dwa lata z Polakami w Grecji tak ze dosyć dobrze władał polskimi przekleństwami, zadzwonił po swojego syna który zna angielski i rozmowy nabrały tempa, co tu dużo gadać, przemiłe chłopaki, dawno się nie spotkałem z taką bezinteresowną serdecznością, nie dość ze nie pozwolili mi za nic zapłacić to ten który pracował z Polakami powiedział coś do syna który wyszedł i za chwile wrócił z butelka lokalnego przysmaku Raki który dostałem w prezencie
po wypiciu paru piwek, panowie rozjechali się, a ja ruszyłem do celu
i na wieczór dotarłem do Berat
I to by było na tyle tym razem.
to lokalna atrakcja którą postanowiłem odwiedzić po ucieczce z plaży Augusto. Skierowałem się na południe podziwiając okoliczności przyrody.
To już niedaleko granicy z Grecją , ruch turystyczny raczej znikomy. Dojechałem do przeprawy promowej w Parku Narodowym Butrint. To chyba jedyny przypadek podczas mojej albańskiej przygody kiedy poczułem się oszukany. Przeprawa trwała parę minut, ani przed ani na promie nie było żadnej informacji ze trzeba płacić, jak prom ruszył nagle zjawił się ”ferry man” i zażądał kasy ?, i to całkiem sporej. W porównaniu z innymi państwami to i tak Albania wypada najlepiej po względem oszukiwania i naciągania turystów, ciekawe jak długo to potrwa ?:)
krótka przerwa na posiłek na odludziu, to oaza spokoju w porównaniu z plażą w Augusto 🙂
Syri i Kaltër to źródło które wypływa u podnóża góry widocznej na zdjęciu.
Syri i Kaltër, czyli Błękitne Oko, to znajdujące się w łańcuchu górskim Mali i Gjerë źródło wody. Nazwa ta nie jest przypadkowa, gdy spojrzymy na nie od góry, przypomina tęczówkę oka. Przy brzegu, gdzie zbiornik jest płytki, woda jest błękitna. Im bliżej środka źródła, tym osiąga ciemniejszy, niemal granatowy kolor. Wszystko to oczywiście związane jest z głębokością
Wywierzysko (czyli miejsce, z którego naturalnie wypływa woda) wyrzuca ogromne ilości wody pod dużym ciśnieniem. Ilość wody wypływającej z Błękitnego Oka zmienia się w czasie. W 1980 roku było to 3,8 metra sześciennego na sekundę, w 2002 tylko 1,4, a w 2015 aż 7,5 metra. Syri i Kalter przez ilość wyrzucanej wody dają początek liczącej 25 kilometrów rzece Bistricë (Bystrzyca), która wpada do Morza Jońskiego. Błękitne Oko stało się miejscem uwielbianym przez miłośników skoków do wody. Oficjalnie skoki są zakazane, nie brakuje jednak chętnych do złamania zakazu, a do umożliwiającego skok do wody podestu ustawia się zazwyczaj kolejka chętnych. Wszyscy przed skokiem muszą zanurzyć się w bardzo zimnej wodzie (ok. 10 stopni). Nie jest to łatwe, biorąc pod uwagę, że w Albanii w okresie letnim panują temperatury rzędu 40 stopni w cieniu – amplituda jest więc ogromna. Ci, którzy nie chcą skakać, często wrzucają do źródła kamyk i patrzą jak po chwili wypływa. Do niedawna było to również miejsce bardzo interesujące dla nurków, od kilku lat nurkowanie jest jednak zakazane. Ze względu na duże ciśnienie, było dość niebezpieczne, jego eksploracja mogła odbywać się tylko z użyciem lin, było więc przeznaczone dla bardzo doświadczonych nurków. Nurkom udało się zejść na głębokość 52 metrów, gdzie znajdowało się przewężenie i zbyt duże ciśnienie wody nie pozwalało na przejście go.
Co ciekawe Syri i Kalter do niedawna nie było dostępne dla zwykłych Albańczyków. W przeszłości miejsce to było traktowane jako prywatna własność przywódcy Envera Hodży (1945-1985), więc zobaczyć ten cud natury miały szanse jedynie komunistyczne elity i przyjaciele przywódcy. ( źródło : RoadTripBus)
To zdjęcie z przeszklonego podestu umiejscowionego bezpośrednio na źródłem, aż trudno uwierzyć ze jego głębokość przekracza 50 m.
Mimo zakazu, nie mogłem się oprzeć pokusie, to był niezły wstrząs, temp. powietrza w granicach 40 +a wody kolo 12 +.
I to by było na tyle tym razem.
No i nadszedł najwyższy czas żeby ruszyć dalej, cel Saranda. Jeszcze jedna fotka z Wlory i można ruszać
no może jeszcze jedna
Podobno droga Z Wlory do Sarandy do jedna z ładniejszych dróg w Albanii, to jakieś 120km, najpierw wspinaczka, niestety w wielu miejscach remonty . filmik poniżej.
po drodze kawka w cipie
No i w końcu zjazd wzdłuż wybrzeża.
i krótka relacja filmowa, niestety nie oddaje to pięknych okoliczności przyrody, bo prowadzenie i filmowanie nie idzie w parze, ale zawsze coś 🙂
krotka przerwa na posiłek w miasteczku ?
no i można ruszać dalej
Mijamy dawna bazę sowiecką.
I Porto Palermo, to niezwykle malownicza i pięknie położona zatoka w południowej Albanii, położona w pobliżu miasta Himary. Oprócz ciepłej i krystalicznej czystej wody tym co przyciąga tu wielu turystów jest usytuowana na niewielkim zalesionym półwyspie okazała twierdza zwana także częstą zamkiem Alego Paszy. Historia warowni sięga czasów średniowiecznych, kiedy to powstały tu pierwsze umocnienia. Na przełomie XVIII i XIX wieku ówczesny możnowładca osmański Ali Pasza rozkazał przebudować dawny zamek w potężną cytadelę, zatrudniając do tego celu wybitnych francuskich inżynierów. Powstała wówczas okazała trójkątna forteca z bastejami na rogach. Wieść niesie, że Ali Pasza z murów warowni ukradkiem obserwował swoją żonę kąpiącą się nago w wodach zatoki. Twierdza wykorzystywana była przez dwa kolejne stulecia. W czasach Hodży znajdował się tu punkt internowania rodzin chłopskich, które naraziły się ówczesnym władzom. Obecnie w pełni odrestaurowana budowla udostępniona jest dla zwiedzających. ( źródło – navtur.pl)
No i po kilku godzinach jazdy lądujemy w Sarandzie 🙂
Poniżej trasa którą zrobiłem dotychczas.
Postanowiłem zrobić sobie dzień relaksu, znaleźć jakąś zaciszną plażę i po prostu odpoczywać.
To relacja z trasy.
filmik poniżej
I dotarłem tu
a dokladnie do plazy obok Hotelu Alba i restauracji Peshku.
gdzie można sobie wybrać żywą rybkę którą usmażą na miejscu,
W końcu zasłużona kąpiel 🙂
I wszystko by było – ” frid och fröjd” jak to mawiają Szwedzi gdyby nie dzieciaczek który ciągle darł mordę, rodzice nie byli w stanie nad nim zapanować, dostał zabawkę wydzierał się, nie dostał wydzierał się, gówniak rzucał kamieniami i piachem w rodziców, trwało to parę godzin, mi się już nie chciało zmieniać miejsca no i cierpiałem.
a to już relacja z drogi powrotnej
i piesio
Wlora prócz plaż i promenad ma tez inne atrakcje. W centrum znajduje się Meczet Murada zbudowany w 1542 r., a zaprojektowany przez jednego z najbardziej znanych architektów osmańskich Mimara Sinanwe.
Kilkanaście kilometrów od Wlory na niewielkiej wyspie stoi XIII-wieczny klasztor Zvernec – klasztora Marii Panny. Prowadzi do niego 200-metrowy drewniany most.
Obiekt ma bogata przeszłość – tutaj przywożono chorych psychicznie, by doznawali łaski wyzdrowienia, a w czasach komunistycznych wyspa była miejscem zesłana więźniów politycznych.
W drodze powrotnej, zatrzymałem się w przydrożnej knajpce.
Panowie za mną to jakaś ekipa raczej z państwowej firmy, siedzieli sobie zapijając lokalną wódeczkę Raki piwkiem, po skończonej degustacji zapakowali się do półciężarówki i odjechali.
Skojarzyło mi się to z klasyczną sceną z Misia Barei – : …śniadanie kończymy i już robimy.
Zakopanem bylem ostatni raz kilkanaście lat temu, przyszedł czas żeby ponownie odwiedzić to miejsce które zarazem przyciąga jak ”odstrasza”.
Zameldowałem się niedaleko Krupówek, Krupówki to taki góralski ”monciak” z tym ze na Krupówkach w każdej knajpie gra góralska kapela, to rzępolenie na skrzypeczkach doprowadza do szalu i jedyne wyjście to ”znieczulenie” Niektórzy nie wytrzymują ciśnienia, mieszanka świeżego powietrza i okowity doprowadza ich do ekstazy.
Wiedziony melancholią zacząłem szukać kultowej kawiarni ”Europejska”, kilkanaście lat temu bylem tam i miejsce było niesamowite. Niestety dawnej Europejskiej już nie ma, zastąpiła je nowoczesna klubo – kawiarnia.
Byle to miejsce w którym można było poczuć się jak w Misiu, taka PRL-owska knajpa gdzie walczą o złotą patelnię. Najwazniejszy byl Ryszard Wadowski – ”Ricardo”. Publiczność zabawiał nie tylko samym głosem, ale i niesamowitą charyzmą sceniczną. Podczas recitali kilkukrotnie się przebierał. Gdy śpiewał „Parostatek” był kapitanem a gdy wykonywał utwór „Czarny Alibaba” zakładał na głowę turban. Zakopiańczycy i setki tysięcy turystów znało go jednak jako główną gwiazdę kawiarni „Europejska’ na zakopiańskich Krupówkach. To tu niemal co wieczór śpiewał i zabawiał gości. W sezonie podczas jego show dostać się do restauracji nie było wcale prosto. Takie tłumy przyciągał. Śpiewał szlagiery lat 70 i 80. zarówno po polsku jak i po angielsku. Przyjaźnił się m.in. z Marylą Rodowicz, która osobiście odwiedzała go w Europejskiej podczas występów. ( źródło – Gazeta Krakowska)
Większość turystów odwiedzających Zakopane nie zdaje sobie sprawy z tego ze w jednej z kamienic przy ulicy Kościuszki – około 70 metrów od Krupówek mieści się pensjonat prowadzony przez braci morderców.
To dwójka braci bliźniaków, którzy budynek odziedziczyli wspólnie z siostrą Agatą po dziadkach, o tej makabrycznej historii mozecie przeczytać klikając na poniższy link:
https://gazetakrakowska.pl/zakopane-burza-w-sieci-po-odkryciu-pensjonatu-u-mordercow/ar/c1-14727612
Zakopane to nie tylko Krupówki, to Kasprowy, Morskie Oko, Gubałówka i wiele innych miejsc. Wybrałem się na spacer do Morskiego Oka. Dojście do Morskiego to bagatela dziewięcio-kilometrowa wędrówka pod górkę, no chyba ze chce się jechać zaprzęgiem.
W każdym razie warto było, bo to magiczne miejsce.
Niestety nie udało mi się wjechać na Kasprowy bo kolejka była w remoncie, ale za to wjechałem na Gubałówkę. Dotarcie na Gubałówkę jest dosyć proste, turlamy się Krupówkami w dól, przechodzimy ulicę, mijamy targowisko i jesteśmy przy kolejce na G. Pamiętam jak kilkanaście lat temu na targowisku kupiłem deseczkę do krojenia chleba i tym p. W swojej naiwności wyobraziłem sobie ze jest to autentyczne rękodzieło, a wystrugał ją trzymając kozik w swoich sękowatych paluchach jakiś baca czy juhas wypasający owce. Po pierwszym użyciu rozpadła się na kawałki, w folii w którą była owinięta znalazłem maciupeńka etykietę na której był napis – MADE IN CHINA !!! , no k…..!!!! wystrugał ją jakiś chiński góral.🤣
I tyle w temacie, a poniżej link do fotek z mojej wyprawy.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/d1f13063-5088-43b1-9ebf-b00abeec959d
do tego wpisu był kolega GF, bez niego by porostu nie powstał. Zainteresowała go możliwość noclegu w Zamku w Dzięgielowie, położonego niedaleko od Cieszyna.
Okazja do ‘’zbadania’’ terenu pojawiła się podczas mojej wizyty w Cieszynie związanej z 80-tymi urodzinami siostry mojego Taty. Obchody były huczne, ciocia ‘’dorobiła’’ się dwójki dzieci, czwórki wnucząt i piątki prawnucząt. Ponizej prawnuczek – Franio, nie dajcie się zwieźć tej pozornej nieśmiałości.
Impreza została zainicjowana w ‘’ Dworku Cieszyńskimi’’
, narodu było co niemiara, nawet góralska kapela.
Rozgrzane towarzystwo przeniosło się do domu Cioci, to stary dom zbudowany na początku zeszłego wieku, kiedyś każde piętro było zajęte przez jedną rodzinę.
Jeden z pokoi został szczególnie przygotowany dla ‘’młodzieży’’ , to było siedmioro rozbrykanych dzieciaków w wieku od 2 do 8 lat, no po prostu tajfun, nad całością czuwali rodzice przeważnie parami, zmieniając się co pewien czas, mimo to ten ‘’tajfun’’ wydostawał się z pokoiku i przetaczał się po kolejnych pomieszczeniach.
W pewnym momencie na imprezie zjawił się 10-12 letni chłopaczek z pretensjami, wyjechał z tekstem : … co tu się ‘’odjaniepawla’’ !!!??? , pierwszy raz usłyszałem takie określenie – ‘’odjaniepawla’’ czyli tłumacząc na język potoczny : odp….dala😊)), synek lamentował że mu się zaraz sufit na głowę zwali, okazało się że to dzieciak sąsiadów którzy się właśnie wprowadzili, a jego pokój znajduje się pod pokojem w którym urzędowali milusińscy.
W poniedziałek po dwudniowej imprezie ( w niedzielę była prolongata urodzin, zjawili się goście którzy nie mogli w sobotę, ale i tak by się nie pomieścili), spakowaliśmy się z ciocią do samochodu i ruszyliśmy na podbój Zamku w Dzięgielowie.
Cieszyn odwiedzam już od pól wieku, tych wizyt było naprawdę wiele, dłuższych i krótszych, o Dzięgielowie słyszałem, ale nigdy o Zamku.
Zamek w Dzięgielowie –to renesansowy dwór obronny lub inaczej zamek rycerski. Leży we wschodniej części wsi, nad potokiem Dzięgielówką.
Pierwotny zamek, jako czworoboczny dwór obronny z wieżą, został wzniesiony przez dworzanina księcia cieszyńskiego – Jana Czelo z Czechowic pod koniec XV wieku. Budynek jak i cała wieś był wówczas w posiadaniu rodziny Czelów aż do 1719 roku. Po zniszczeniach wojny trzydziestoletniej odbudowany został w połowie XVII w. przez nowego właściciela – Jana Goczałkowskiego. W wyniku przeprowadzonych prac zamek otrzymał kształt nieregularnego czworoboku z wewnętrznym dziedzińcem. Ponownie przebudowany w latach 60. XVIII w. staraniem Antoniego Goczałkowskiego i jego żony, hrabianki Prażma. Dodano wówczas piąte skrzydło od północy, dziś mieszczące część hotelową. Ostatni szlachecki właściciel Dzięgielowa baron Józef Beess von Chrostin w 1793 roku sprzedał posiadłość Komorze Cieszyńskiej, która zamieniła go w budynek mieszkalny zarządcy i służby folwarcznej. W 1870 roku w mieszczącej się we wschodnim skrzydle gorzelni wybuchł pożar, który strawił prawie cały zamek. Spłonęła wówczas także drewniana wieża i młyn. Rezydencja została szybko odbudowana, jednak bez troski o przywrócenie stanu pierwotnego, stąd też pojawiły się neogotyckie szczyty. Po I wojnie światowej dwór upaństwowiono. Od tego czasu pełnił różne funkcje; był tam browar i mieszkania dla pracowników służb leśnych.
W roku 1932 odkupił go ks. Karol Kulisz. Nowy właściciel miał dalekosiężne plany. Zamierzał zorganizować w zamku dom starców, uniwersytet ludowy i miejsce wypoczynku młodzieży ze Śląska. Jednak II wojna światowa przekreśliła wszelkie plany. Ks. Karol Kulisz zginął w 1940 roku w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. W 1945 roku zamek znów przejął Skarb Państwa. Po reformie administracyjnej przekazano go gminie Goleszów. Nie przeprowadzono jednak żadnego remontu, a dwór zaczął niszczeć. W latach 60-70 XX w. gmina umieściła tu świetlicę Związku Młodzieży Wiejskiej. W 1993 roku przeszedł w ręce prywatne i od tego czasu, dzięki licznym remontom, przywrócono mu wygląd dawnego zamku rycerskiego, który funkcjonuje jako hotel i restauracja „Zamek w Dzięgielowie”. ( źródło Wikipedia )
To jest cześć prywatna.
a to skrzydło w którym są pokoje do wynajęcia
jest tez ładny ogród
I to by było na tyle.
w drodze do Cieszyna na obchody 80-ej rocznicy urodzin siostry mojego Taty. Pogoda nieciekawa, całą drogę z trójmiasta na południe towarzyszyła mi struga deszczu, niedaleko Cieszyna zobaczyłem drogowskaz ‘’Szczyrk’’, do urodzin zostało jeszcze parę dni, długo się nie wahałem jeszcze nigdy mnie tam nie było 😊.
Jednak ta technika ma swoje plusy czasami, zatrzymałem się na stacji w ciągu 5 min znalazłem i zabukowałem – Ośrodek Zagroń. Taka rewitalizowana ”komuna” 🙂
Niedaleko Centrum, pływalnia , śniadanie w cenie, pokój z widokiem na góry ( przynajmniej tak było napisane w ofercie), do tego cena o połowę niższa niż w sezonie.
Jak dojechałem do Szczyrku deszcz przestał padać, gramoląc się z manelami po schodach, mało brakowało a bym wlazł w takiego stworka,
zauważyłem go w ostatnim momencie. Pierwszy raz zobaczyłem Salamandrę na własne oczy, okazało się że było ich na schodach więcej, urządziły sobie schadzkę.
Jak opowiedziałem o tym pani w recepcji to stwierdziła że musiało się zmniejszyć zanieczyszczenie środowiska, bo ich dawno nie było.
Od rana wypatrywałem gór, ale moim oczom ukazał się taki oto widok,
po śniadaniu zaczęło się przejaśniać, chmurek ubywało, a przybywało pagórków w jesiennej szacie, może to nie Alpy ale w każdym razie miłe dla oka.
Szczyrk to mała mieścina z jedną główną ulicą, króluje zabudowa ośrodków, i hoteli które chyba zaprojektował ten sam architekt przemieszana z restauracjami w stylu pseudo zakopiańskim.
Postanowiłem wjechać na najwyższy szczyt – ‘’Skrzyczne’’ 1257 m.
Wjazd jest dwuetapowy z przesiadką w Jaworzynie, znowu nadciągnęły chmury i cały wjazd odbywał się we mgle, było to ciekawe przeżycie z pewnym dreszczykiem emocji ,
szczególnie ze zabezpieczenie na drugim wyciągu nie działało i można było spokojnie ześliznąć się z kanapy a do ziemi jakieś kilkanaście metrów.
Ze Skrzycznego poturlałem się przez Zbójnicką Kopę
do Małego Skrzycznego, a dalej przez Halę Skrzyczeńską
na sam dół do punktu wyjścia.
Na Skrzycznem widoczność była do paru metrów, tak ze zdjęć słodkich widoczków nie zobaczycie, na szczęście z każdym krokiem mgła się przerzedzała ukazując piękno jesiennego Beskidu Śląskiego.
Wiem że nie odkryłem ‘’Atlantydy’’, ale takie wypady poza sezonem to najlepszy okres na odpoczynek, wszystko funkcjonuje i jest otwarte, żadnych kolejek, a przede wszystkim nie ma turystów z ich rozwrzeszczanymi ‘’małpiatkami’’ , nie ma rzeki turystów płynącej pod- albo z góry.
Jest tu parę wyciągów i stoków z których można pozjeżdżać,wielbiciele białego szaleństwa na pewno się nie zawiodą.
Poza sezonem tez warto przyjechać, wtedy warunki do naładowania baterii i regeneracji są bardziej sprzyjające 🙂
a poniżej link do relacji fotograficznej.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/e166e7dd-7800-49f0-a4c3-8f3b92df0f72
W życiu nigdy nie jest tak jak sobie zaplanujemy czy wymyślimy , cos ulega zmianie, modyfikacji czy ulatnia się bezpowrotnie. Tak samo ma się sytuacja z moimi podróżami, plany były dalekosiężne, bilety zakupione, a tu dupa, Covid wszystko wywrócił do góry nogami , ostały się tylko vouchery które mam nadzieję że uda mi się wykorzystać.
W każdym razie udało mi się zrobić parę wypadów, Pierwszy to Łotwa- Ryga , milo się zaskoczyłem stare miasto przepiękne, mieli szczęście bo im nie zniszczyli.
Wiele razy słyszałem o Jurmali, zawiodłem się może nie ten dzień , może nie ci ludzie.
Ciekawe ze w każdej restauracji , knajpie , wymagali certfikatu o szczepieniu.
Jak wracałem musiałem się gnieździć z ludźmi przez godzinę do odprawy, chociaż nie miałem bagażu ???, kazali wszystkim się odprawiać ???
Ostatnio słyszałem ze znowu Łotwa ma duże problemy z Covidem ?
No cóż , więcej przygód w następnym odcinku
Tu fotki
Z wycieczki
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/1bfe4f54-1d87-4396-97c3-63bc8e78443f
w biblioteczce filmowej odkryłem mam krótką relację z drogi powrotnej z Mahajangi do Antananrywy. Po cyklonie główna i jedyna droga łącząca te miasta była nieprzejezdna, dopiero po paru dniach otworzono ruch dla osobówek.
Okazało się ze w połowie drogi ulewne deszcze spłukały mostek, ciężarówki utworzyły wielokilometrowe kolejki, jak przejeżdżaliśmy to ekipa akurat stawiali zastępczy mostek.
A tak to wyglądało.
rok temu zaczęła się ta pandemia, rok temu bylem w drodze na Madagaskar .
Minął rok, a tu d.. a, przeżyłem Covida , ale mi odwołali wyjazdy, samoloty itd. dobrze że chociaż Voucher dostałem, może gdzieś sobie polecę ???, …
No ale od czego jest taaaa, jak jej tam reminiscencja ?:)))
Znalazłem filmik z jazdy ze stolicy Madagaskaru na lotnisko 🙂
to coś bardzo wyjątkowego, nasz kierowca który obwoził nas po Madagaskarze zamówił nam taxi,
takim czymś w życiu nie jechałem, samochód , hmmm jeżeli to można nazwać samochodem żył swoim życiem, może tego nie widać na filmie, ale to była koszmarna jazda, ale jak to w życiu, nigdy nie będzie jak sobie zaplanowałeś/a.
W każdym razie zapraszam na przejażdżkę :)))
W tym roku zbieranie na WOŚP z wiadomych względów będzie utrudnione, postanowiłem przeznaczyć medal na aukcję, otrzymałem go za udział w maratonie Lizbońskim, miało to miejsce 14 października 2018 roku, przebiegnięcie ponad 42 km zajęło mi 5 godzin i 45 minut. Tych którzy wrzucają złocisze co rok wolontariuszom zapraszam do licytacji.
Link do strony na której odbywa się aukcja poniżej.
i dopadła mnie ta franca , prawie 10 dni w gorączce do 40 stopni , do tego zapalenie płuc i najmniejszy wysiłek to jakby oddychać przez słomkę, do tego żadnej pomocy od szwedzkiej służby zdrowia , kontakt z lekarzem tylko przez telefon , jak mówię że mam gorączkę od tygodnia i jem Aspirynę i Alvedon taki lek bez recepty na zbicie gorączki, to mój lekarz powiedział że bardzo dobrze , bo jak jest gorączka tzn ze organizm się broni , żadnych antybiotyków czy rady żeby się zgłosić na pogotowie , dobrze że siostra miała jakieś medykamenty z Japonii i po 4 tabletkach gorączka wyparowała.
Kolega mówi że teraz mogę zarobić na sprzedawaniu osocza ?, dobra rada wuju, do tego mogę dodać że oprócz możliwości sprzedaży osocza są inne pozytywne ”niuanse” covid -19, mianowicie dostaje się koronę nie będąc królem czy królową, no i spadek wagi bez diety czy treningu 🙂
Wracając na Madagaskar, pierwszy hotel w Mahajanga nie był taki zły ale przygnębiający, wszędzie kraty.
Ciekawe czy ktoś by się domyślił co to jest ???:)
, zwróciłem uwagę obsłudze hotelu że brakuje telewizora, ale tylko po to żeby mnie nie obciążyli kosztami za jego brak, bo we wszystkich pokojach były a u mnie tylko uchwyt do telewizora :).
W trakcie popołudniowej sjesty wpadł gościu i wyjaśnił że będzie montował telewizor , próbowałem mu wytłumaczyć że nie chce , ale on się uparł i koniec , przyniósł nowy uchwyt do telewizora i zaczął borować, trzy razy próbował się wwiercić , w końcu skończyły mu się kolki i przepadł.
Pogoda nie rozpieszczała na początku i żeby nie popaść w depresję,
przeprowadziliśmy się do hotelu gdzie jako tako wszystko funkcjonowało, taka oaza normalności w tym kotle Mahajangi.
Mahajanga to miasto portowe ,ma około 170 tys mieszkańców leży nad ujściem rzeki Betsibooka
(o której wcześniej pisałem )która u ujścia osiąga szerokość kilkunastu km.
Ma dwie promenady,
które wieczorem ożywają , dużo tu takich mini barów i restauracyjek.
Tak wygląda podstawowy zestaw obowiązkowy , czyli extra mini szaszłyczki , maniok i mini sałatka , no i oczywiście ryz.
W wielu miejscach są ślady dawnych ‘’okupantów’’ w postaci, budynków postkolonialnych, ale wszystko to jest zniszczone i się rozpada.
Najtańszym środkiem transportu zarówno dla ludzi jak i towarów są wszechobecne ryksze, nawet się dogadałem z chłopakami ze mogę czasami wziąć jakąś zmianę jak bym się nie mógł wydostać z miasta.
Cos co jest wszechobecne na Madagaskarze, to węgiel drzewny, to podstawowe źródło energii niezbędnej do przygotowania posiłku, co chwila są punkty sprzedaży, właściwie nie wiem z czego oni go wypalają bo drzewa są rzadkością.
Tak jak każde szanujące się miasto, również Mahajanga ma pomniki, jeden to najszerszy Baobab który już widzieliście wcześniej,
A inny bardzo ciekawy pomnik to AN-2, dwupłatowiec radzieckiej produkcji , na pewno jesteście ciekawi dlaczego akurat ten samolot został wyróżniony ?
Otóż jest to pierwszy samolot wolnego Madagaskaru, a wg kierowcy a okolice tego zacnego pomnika pełnią tez funkcję miejsca schadzek starych europejskich gejów z młodymi lokalnymi chłopaczkami.
Poniżej przykład frywolności lokalnych służb drogowych , miały być pasy no to są , może w trochę złym miejscu ale liczba przejść się zgadza w każdym razie, Unia dala kasę na drogę przy promenadzie i pasy maja być.
No i to by było na tyle tym razem,
poniżej link do fotek
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/5f9b774f-135d-4776-a692-954199bf3c8c
Kochani, trzymajcie się i nie dajcie się tej podstępnej francy.
już nadmieniłem wcześniej, organizacją party na plaży zajął się nasz przewodnik z Cirque Rouge. Na zdjęciu po lewej 🙂
Oczekiwania nie były zbyt wysokie , szczególnie że padało już od paru dni, a jak byliśmy ostatni raz na plaży to parasol i kurtka przeciwdeszczowa były jak najbardziej wskazane. W końcu jednak przestało lać, słońce się pokazało i wszystko nabrało kolorów.
Jedzonko było skromne ale w pięknych okolicznościach przyrody Madagaskaru i plaży nad kanałem Mozambickim smakowało przewybornie.
Jeżeli chodzi o pożywienie to dosyć szybko można odczuć jak jesteśmy rozpieszczeni, tutaj wielu ludzi pracuje dosłownie za miskę ryżu, nigdy nikt nie zostawia resztek, pamiętam jak nie dojadłem zupy, kierowca się spytał czy na pewno nie będę kontynuował ?, po czym bez żadnego zażenowania dokończył. Obiady przeważnie jedliśmy razem z ”driverem”, bylem pełen podziwu dla jego możliwości, bo zjadał dwa razy więcej niż ja, tu chyba jest tak że jak jest możliwość jedzenia to się je, dopiero w takich sytuacjach można sobie uświadomić ile jedzenia marnujemy w Europie . Podczas całego pobytu na naszej niedoszłej kolonii nie widziałem grubych Malagaszy, co tam grubych ? , nawet otyłych nie zauważyłem. Doszedłem do wniosku że nie tylko bylem najstarszy na tej wyspie, nie tylko najwyższy, ale również najgrubszy :))).
Wszechobecne pieski wyglądają jakby je wypuszczono z jakiegoś obozu dla zwierząt.
Party okazało się również świetną okazją do socjalizacji z lokalną młodzieżą,
i interakcją społeczną , taka to zdobycz po połowach, to narybek rekina ” Młota”, to niezbyt wielka zdobycz dla całej rodziny.
Wiele kobiet, zarówno na Reunion jak i Madagaskarze chodzi z taką papką (maseczką ) na twarzy , podobno ta tradycja wywodzi się z Komorów , ale nie wiem czy to jest w celach upiększających czy jakichś kulturowych, może ktoś z czytelników ma jakaś propozycję lub sugestię ?
Nie widziałem żeby lokalne kobiety czy dziewczyny się garbiły, bylem pełen podziwu do stylu ich poruszania ,zawsze chodzą wyprostowane i z godnością, chyba wiem dlaczego ?, od małego noszą coś na głowie ale to moja subiektywna opinia 🙂
a poniżej link do relacji fotograficznej z imprezki na plaży 🙂
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/2b82eb1a-b34e-49ce-b914-2b3aaf171b38
to jedna z atrakcji Mahajangi. Cyklon się trochę uspokoił, deszcz osłabł, postanowiliśmy odwiedzić CR, ale jak to bywa na Madagaskarze dojazd był utrudniony, nie ma żadnych znaków, drogowskazów czy czegokolwiek co by zdradziło jak dojechać do CR, i bez kogoś kto nie zna drogi dotarcie do celu jest zadaniem prawie niewykonalnym bo dodatkowo GPS ma tez swoje nastroje na Czerwonej Wyspie. W pewnym momencie pomyślałem ze kierowca się pogubił, bo droga przypominała bardziej trasę Paryż – Dakar.
Przed CR jest plaża która podobno w sezonie cieszy się powodzeniem wśród bardziej zamożnych Malagaszy.
W okolicy jest wiele pensjonatów i hoteli , przypominających bardziej twierdze lub więzienia , otoczone wysokimi murami których grzbiety obsypane są tłuczonym szkłem i zwieńczone zwojami drutu kolczastego.
Dojazdu na teren CR strzegł szlaban w postaci solidnego konaru, dołączyło do nas dwóch ( raczej samozwańczych przewodników) których musieliśmy opłacić, jeden z nich Steven okazał się bardzo symptomatyczny i nawet później zorganizował nam grilla na plaży, ale o tym w następnych odcinkach :). Było w każdym razie wesoło.
Cirque Rouge to bardzo egzotyczne i niespotykane miejsce, wszystko by było pięknie gdyby nie fakt ze powstało pośrednio w skutek dewastacyjnej działalności człowieka, wycinka i wypalanie puszczy i lasów doprowadziło do erozji, wraz ze zniknięciem puszczy zniknęły tez zwierzęta, coś co jest bardzo ładne dla oka w gruncie rzeczy jest smutnym pomnikiem działalności ludzi. Nasz przewodnik Steven jak opowiadał o tym miejscu sam był zły na swoich rodziców i pradziadów, bo pamiętał czasy jak jeszcze był las pełen zwierząt i to całkiem niedawno.
Poniżej link do fotek z CR
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/e425d6a7-d0ff-423f-8c46-e63330fd4fe1
z Parku okazał się dobrą decyzją, najbliższe parę dni lało praktycznie bez przerwy, mieliśmy szczęście że nam się udało wydostać, dosłownie przestało padać na parę godzin i przeprawiliśmy się w ostatnim momencie. Po tym jak ruszyliśmy śladem autobusów, czekała nas jeszcze jedna niespodzianka, niestety nie udało mi się tego nagrać. Lewa strona była zblokowana przez ciężarówki, a w poprzek naszej leżała gałąź sporych rozmiarów a przy jej obu końcach stały sobie uśmiechnięte nygusy.
Kierowca się zatrzymał jakieś 50 m od przeszkody, nagle zostaliśmy otoczeni prze zgraję kilkudziesięciu nygusów, pojawili się nie wiadomo skąd, wszyscy cos krzyczeli do kierowcy, w końcu Steve wyciągnął banknot i wręczył nygusowi trzymającemu kasę – 10 000 Ariarów ( równowartość 10 złotych) a nygusy od gałęzi z uśmiechem usunęły przeszkodę i mogliśmy kontynuować.
Widać ze chłopaki nie były na szkoleniu u największego polskiego nygusa Dr. K. , on na drodze z Konina do Poznania ustawił trzy punkty poboru opłat.???
No i… zaczęło padać , z każdym kilometrem coraz więcej, centralne ulice Mahajangi zamieniły się w rwące rzeki,
byłem pełen podziwu dla tuk- tuków i ich kierowców, w niektórych miejscach wody było powyżej pół metra, jechaliśmy za karawaną ‘’żółtków’’, jak dojechały do skrzyżowania wszystkie naraz straciły przyczepność i odpłynęły porwane boczną rzeką, wyglądało to komicznie, niektóre zatrzymały się na fasadach domu inne odpłynęły jak ‘’Kawiarenki’’ Jarockiej i chyba wylądowały w delcie Betsibkoka.
Ulewa i cyklon spowodowały ze nasz pobyt w Mahajandze się wydłużył, po prostu spłukało mosty, trzeba było sobie jakoś zorganizować czas na miejscu. W mieście jest prywatny park , gdzie przyjmują zwierzęta które w jakiś sposób ucierpiały i potrzebują opieki,
jeżeli dojdą do zdrowia i są w stanie dać sobie radę na wolności to je wypuszczają. Dlatego Reniala Eco Park jest dosyć wyjątkowy, bo część zwierząt jest w klatkach, a część porusza się swobodnie po parku, czasami znikają na parę dni ale zawsze wracają bo czują się tam bezpieczne.
Na terenie parku jest tez wiele różnych drzew, największy to Baobab który stoi majestatycznie nad skarpą, dopiero z bliska można zobaczyć ze w jego cieniu stoi młody mężczyzna, jak się okazało, i to jest chyba najsmutniejsze ze ten człowiek to ochroniarz Baobaba. – No comments.
Poniżej krótka relacja z Parku Reniala.
A tu link do fotek.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/213f2b6a-53e1-4c3d-8310-9c2894447cc9
Madagaskaru ma ca 25 milionów mieszkańców i powierzchnię prawie dwa razy większą od Polski 587 041 km2.
Planowanie takiej wyprawy jest dosyć złożone, bo ciężko cokolwiek zaplanować? , szczególnie jak się jest tu po raz pierwszy, jesteśmy przyzwyczajeni do płacenia kartą, bankomatów i Internetu, to oczywiście jest na Madagaskarze ale ???, czasami nie ma prądu albo Internetu , płacenie kartą tylko w dużych miasta i to sporadycznie, na stacjach można płacić kartą ale nie za paliwo ???! , najlepiej zapomnieć o oczywistych oczywistościach do których jesteśmy przyzwyczajeni, przygotować wszystko wcześnie nie odkładać na później, bo nie wiadomo kiedy się dotrze do jakiegoś cywilizowanego miejsca, czasami przejechanie 100 km zajmuje godzinę, czasami parę godzin, a czasami w ogóle można nie dojechać, na szczęście kierowca okazał się również bankomatem. ?
Park Ankarafantsika leży jakieś 450 km od stolicy, sam wyjazd z tego kitla zajął dwie godziny, chmurzyło się i siąpił deszczyk, to była zapowiedz tego co miało nastąpić.
Droga ogólnie dobra ale z niespodziankami, nagle pojawiała się wyrwa o długości i głębokości paru metrów sięgającą do polowy jezdni.
Pierwszy postój na posiłek po jakichś 100 km,
zamówiłem zupkę,
na cale szczęście poszedłem do ubikacji po konsumpcji, bo bym chyba zupki nie przełknął, zobaczyłem kuchnię od kuchni.
a miedzy kuchnia a kibelkami baraszkowały dzieciaczki …
Hmm , no cóż ja mogę Wam powiedzieć ???:) , teraz nie dziwota ze moje życie na Madagaskarze to życie na ‘’petardzie’’. J
Od Antany do Parku nie było żadnych lasów L , czasami jakieś samotne drzewka lub parę , w dolinach uprawy ryżu.
Na wsiach przeważały szałasy, a Zebu to podstawa jako zwierzę używane do zaprzęgu. Ponad 400 km jazdy i tylko ogołocone powierzchnie, najpierw prze okupantów, a teraz miejscowi dokończyli wypalając lasy po to żeby moc wypasać Zebu. Podobno są jakieś programy które maja na celu stworzenie takich korytarzy zieleni, żeby ocalić resztki flory i fauny, ale podczas całej drogi tylko raz widziałem ludzi którzy rzeczywiście sadzili drzewka.
Jak po paru godzinach dotarliśmy do mostu na rzece Betsiboka, krople deszczu już miał rozmiary dorodnych winogron. Rzeka ma ponad 500 km długości źródła w okolicach stolicy a z kanałem Mozambickim łączy się rozległą delta nad która jest położone miasto Mahajanga.
Most sprawiał wrażenie rachitycznego, oparty na wysmukłych podporach jak nogi żyrafy wysoko nad grzmiącą, kotłującą się rzeką. Czerwone zabarwienie to jeszcze jeden skutek dewastacyjnej działalności człowiek która doprowadza do erozji gleby i wypłukiwanie olbrzymich ilości sedymentu.
A tu krótka relacja z przeprawy przez Betsiboka, zarówno w drodze do Mahajangi jak i w drodze powrotnej.
Na wieczór dotarliśmy do Parku , Ankarafantsika przywitała nas ścianą deszczu, postanowiliśmy się zatrzymać i zobaczyć co przyniesie następny dzień.
A to jeden ze stałych gości pomieszczeń, te jaszczurki zawsze są w pokojach niezależnie od standardu.?
Poranek przywitał ulewą, krótka narada i po informacji ze ma jeszcze padać przez kilka dni, szybka decyzja ze Park odwiedzimy w drodze powrotnej.
Wyjazd z parku trwał krótko, wolny tylko lewy pas, prawy blokują ciężarówki, w końcu tez prawa strona zablokowana, okazało się ze ulewa zmyla drogę, dwie ciężarówki obok się zagrzebały się po osie, do tego busik które próbował je ominąć tez się zakopał.
Jakimś cudem wydobyli busa i odblokowali jedyny możliwy przejazd , ale jakbyśmy nie mieli terenówki i napędu na cztery koła to chyba trzeba by było zamieszkać w szałasiku.?
a tak to wyglądało w praktyce…
a poniżej link do fotek.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/477e1771-08e2-4cfe-9652-5a11c7a2f733
Ciąg dalszy wkrótce. ?
już prawie tydzień od powrotu z wyprawy, powoli dochodzę do siebie i stolec również 🙂 , brałem tabletki przed wyjazdem na Madagaskar i jak mi poradzono zjadłem lokalny jogurt, szczerze mówiąc nie wiem czy to coś pomogło bo nagłe, wybuchowe i niezapowiedziane wycieczki do kibelka były regułą a stolec zarówno kolorem jak konsystencją przypominał wody kanału Mozambickiego, w którym zresztą się kąpałem? , ale o tym innym razem.
Szok kulturowy przy zderzeniu z Madagaskarem był przeolbrzymi, chociaż nie wiem czy większego wstrząsu nie przeżyłem po powrocie do rzeczywistości. Naładowany tymi wszystkimi doznaniami i ogólnie pozytywnym i przyjaznym nastawieniem uśmiechniętych Malgaszy, po zejściu do ,,Hadesu’’, jazda metrem wydawała mi się czymś upiornym. Wagon pełen, białych, czarnych, żółtych , Szwedów Polaków, Rosjan, Afrykanów itd. i… kompletna cisza, tylko te wykrzywione i wk…. ryjki, wpatrzone w ‘’ srajfony’’ albo w ścianę byle uniknąć kontaktu wzrokowego. Wagon widmo pełen martwych ludzi, jedyny uśmiechnięty osobnik to jakiś ‘’Mużaj’’ z reklamy.
Jak opowiedziałem znajomej o swoich odczuciach, to zwróciła mi uwagę że to nie prawda, Szwedzi również się uśmiechają, i rzeczywiście muszę jej przyznać rację, też o tym słyszałem i to nie są sporadyczne przypadki, czasami nawet wielu w jednym miejscu się ”uśmiecha” w…. kostnicy. ?
Ja w każdym razie jestem naładowany pozytywnie i mam nadzieję że tak będzie do czasu następnego wypadu, nawet złośliwy komentarz kolegi :,,… żebym się tak nie cieszył i że mi ten uśmieszek zniknie za niedługo z twarzy, nordyckie powietrze wyssie ze mnie calą radość, zostaną tylko zapadnięte policzki i ‘’kwaśna kapucha’’ , nie zrobił na mnie wrażenia.
W ogólnym rozrachunku to była najlepsza a właściwie najbardziej wartościową wyprawa jaką dotychczas zrobiłem, w pewnym sensie odmieniła moje spojrzenie na życie. Dubaje , Paryże , all inclusive , to wszystko wydaje się teraz bezsensowne, jeżeli nie byleś na Madagaskarze to w d…e byleś i g…o widziałeś ?
Mimo wielu różnych problemów, czasami nawet nieprzyjemnych sytuacji to już tęsknię za Madagaskarem, po prostu pokochałem ten kraj i tych ludzi 🙂
Przygoda rozpoczęła się w stolicy Madagaskaru – Antananarywie. Najpierw 24-godzinna podróż ze Sztokholmu przez Paryż do St. Denis na Reunion , a potem niecałe 2 godziny samolocikiem z Reunion na Madagaskar.
Nazwa miasta Antananarywa oznacza „Miasto Tysiąca”. Tak jak większość miast ma przynajmniej trzy różne nazwy, często ciężko się porozumieć bo oficjalna nazwa różni się diametralnie od tej której używają Malgasze, potocznie stolica jest nazywana Tana.
Położona na wzgórzach wokół pól ryżowych.
Ciężko się ją zwiedza bo jest zatłoczona i zakorkowana, a pasy zostały namalowane dla zabawy, trzeba się przemoc i nauczyć sprawnie przebiegać przez ulicę. Korki i tłok to zmora większości dużych miast , to co wyróżnia Tanę, to stężenie spalin, nie da się oddychać, po godzinnym spacerze moje 3-letnie niepalenie papierosów szlag trafił tyle się nawdychałem ciężkich metali.
Głównym powodem postoju w Tanie było spotkanie z kierowcą i ustalenie szczegółów wyprawy, są wypożyczalnie samochodów , ale samochodu bez kierowcy nie da się wynająć, wydaje się to trochę dziwne szczególnie przy dłuższej podróży, ale teraz ze scenariuszem w kieszeni mogę stwierdzić ze taki kierowca jest bezcenny, jazda samemu nie będąc lokalnym graniczy z samobójstwem, poza bezpieczeństwem kierowca znajdzie odpowiednie miejsce postoju lub hotel, Internet działa tylko w większych miastach i to tez różnie, tak ze wyszukiwanie noclegów przez Internet to bardziej teoria.
Ustaliliśmy ze Stevem ze pojedziemy na północ , pierwszy cel to miasto portowe Mahajanga na północnym-zachodzie, po drodze zahaczymy o park narodowy Ankarafantsika.
Jeszcze szybka wizyta w salonie fryzjerskim ciut większym od kartonu po telewizorze radzieckim Rubin.
Z taką fryzą można ruszać na podbój ‘’czerwonej wyspy’’ albo ósmego kontynentu jak również nazywają Madagaskar.
A poniżej link do fotek.
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/b0d7a541-1e30-4751-967b-7a39dd75e269
Kochani !!! , wybaczcie że nic nie napisałem dotychczas ( nawet telefonicznie dostałem zapytania dlaczego nic się nie odzywam ) , nie mam budżetu jak Martynka , nikt mi niczego nie ustawia i nie załatwia, sam walczę o wszystko, ( dziękuję sponsorom za te dwa złote w styczniu), podróż śladami Beniowskiego nie jest łatwa uwierzcie mi 🙂
Kochani obiecuje ze będę relacjonował jak tylko będę mógł, ale są problemy z Internetem , tzn, ” Interneta nie tu”
przesyłam zdjęcie z Mahajangi
to najszerszy Baobab ( podobno )
a tu link do filmiku z jednej z przepraw
i przygoda z Cyklonem
,,, no i wierzę w Was!!! itd. 🙂
o literaturze, i o podróżach w świecie książek które ostatnio odbyłem,
ale co sie odwlecze to nie… itd.
Czekaja nowe wyzwania , szczepionki przeciwko , krztuścowi , żółtaczce , febrze, tężcowi zaaplikowane , przeciwko cholerze i innym rozwolnieniom wypite.
Tabletki przeciwko malarii zakupione
dezaktywuje się , wy… , nie ma mnie , jak się odezwę, to się odezwę a na razie lecę Paaa..!!!! Wierze w Was ! itd:)))
jednej fotografii. W poprzednim wpisie opowiadałem o problemach jakie napotkałem próbując znaleźć kompetentnego krawca w Sopocie. Wybawieniem okazał się zakład p. Grzegorza przy zbiegu Alei Niepodległości i 23-go Marca.
Jeden z czytelników rozpoznał w tym lokalu miejsce w którym toczyło się bogate życie towarzyskie w czasach słusznie minionych, mieścił się tu gierkowski ” PUB” zwany w tamtych czasach pijalnią piwa, było to również ”Allegro” tamtych czasów, tu wg. czytelnika można było z łatwością dokonać zakupu rurki miedzianej lub kleju ,,Butapren” .
Zaciekawiony historią tego lokalu , za radą czytelnika ”rozpuściłem wici” w Internecie , na odezwę nie trzeba było długo czekać , poniżej wybrane komentarze.
No cóż ja mogę Wam powiedzieć ? Piękna romantyczna historia , przechodzimy kolo takich obiektów codziennie nie zdając sobie sprawy jaka bogata jest ich przeszłość.
U ”Adama” czy ” U milicjanta” było ważnym węzłem scalającym lokalną społeczność, mężczyźni mieli miejsce spotkań , zarazem była to ”giełda” towarowa, i panowie mogli przynieść małżonkom rurkę miedzianą albo Butapren !!!, a były to towary deficytowe. Dzieciaki nie ślęczały nad ”srajfonami ” tylko biegały tatusiom po piwo , taszcząc je w bańkach na mleko , miały ruch, a nie jak dzisiaj. Kobiety które dbały o wygląd zaopatrywały się w piwko i ”użyźniały” piórka witaminą B , nie jakąś chemią !!!.
Starzy bywalcy z górnej polki , mieli półkę z własnymi kuflami, a wybrancy mogli się raczyć piwem ze ”śliwek”.
I komu to przeszkadzało ja się pytam ? 🙂
Ostatnio odbyłem podróż zarówno bardzo krótką jak i odległą bo cofnąłem się w czasie parę dekad, a wszystko to za sprawa mojej można powiedzieć antycznej kurtki.
Każdy ma jakąś rzecz, może to być cześć garderoby, maskotka, pluszak , jasiek itd , z którymi nam się jest z różnych powodów bardzo trudno rozstać. Trzymamy takie zabytki latami, i nie mamy serca się ich pozbyć, wyrzucenie takiego ”artefaktu” można porównać do zdrady najlepszego przyjaciela, dlatego nie zważamy uwagi na to że nasza ukochana rzecz może nie jest modna, podniszczona, siła przywiązania jest zbyt wielka.
Kurtkę która jest bohaterem niniejszej historii nabyłem ponad 20 lat temu w sklepie u ”Turka” w malowniczym Helsingborgu, położonym nad cieśniną po której przeciwnej stronie jest miasteczko Helsingör z uwiecznionym przez Szekspira zamkiem Hamleta.
W tamtych odległych czasach mieszkałem w Höganäs , nadmorskiej mieścinie położonej 20 km na zachód od Helsingborga.
W ciągu ostatniego 20 lecia reanimowałem swoją kurtałkę wielokrotnie , była poddawna wielokrotnym ”przeszczepom’’ zarówno podszewki, kieszeni, jak i guzików , były tez zabiegi upiększające jak ”lifting’’ i ‘’botox’’.
Nadszedł czas kolejnej ”hospitalizacji’’ podczas której należało dokonać transplantacji guzików i kieszeni.
Na miejsce zabiegu wybrałem punkt mieszczący się przy Podjeździe w Sopocie.
Jeszcze nie skończyłem prezentacji wszystkich dolegliwości ”pacjentki’’ , a pani której każda komórka ciała była przesiąknięta nikotyną, stwierdziła stanowczo swoim porysowanym głosem że nic nie jest w stanie pomóc bo nie ma guzików itd. , na pożegnanie wyskrzeczała żebym poszedł do pasmanterii przy Alei Niepodległości.
Jak otwierałem drzwi do pasmanterii tknęło mnie złe przeczucie, te masywne wrota pamiętały strajki stoczniowców z lat 70-tych , ważyły chyba z pól tony, siła bezwładności była olbrzymia, po wprowadzeniu w ruch próba ich zatrzymania groziła wyrwaniem ramienia, brakowało jeszcze ciężkich kotar które w czasach gierkowskich były zawieszane za drzwiami w celu zmniejszenia utraty ciepła, niestety przekraczając kurtynę było się narażonym na zderzenie z osoba zmierzającą w przeciwnym kierunku.
Pani krawcowa ukrywała się w rogu sklepu, i gdyby sprzedawczyni nie wskazała jej palcem to bym jej nie zauważył , była skutecznie zakamuflowana, doskonale zlewała się z tłem, odniosłem wrażenie jakby nie chciała żeby ją ktoś znalazł i prawie jej się to udało. Słuchała mnie z coraz większym strachem i przeżarzeniem, ledwo słyszalnym głosem poinformowała mnie że nie ma materiału do ’’ przeszczepu’’ kieszeni ,wytłumaczyłem jej że pacjentce to wszystko jedno jakiego materiału użyje bo i tak go nie będzie widać ?, na co pani stwierdziła że i tak nie ma niezbędnego sprzętu specjalistycznego w postaci odpowiedniej maszyny do szycia
Poleciła mi salon krawiecki również przy Niepodległości vis-à-vis Biedronki usytuowanej na wylocie w kierunku Gdyni.
Ta wędrówka od ”przychodni” do ”przychodni ” robiła się coraz ciekawsza ? , myślałem że zwątpię jak ”pielęgniarka” już na wstępie zaczęła biadolić, i z wyrazem bólu i zrezygnowania tłumaczyła że zabieg nie ma sensu i że raczej to tu nic nie da się zrobić , załamany zacząłem planować ostatnie pożegnanie i pochówek.
Nagle pojawił się młody energiczny”lekarz” ozdobiony tatuażami na szyi i przedramionach, odsunął zdecydowanie ”pigułę” i przejął inicjatywę :
Koszt 70 złotych , ”pacjentka” do odbioru o godzinie 17-ej w poniedziałek !!!, zapytałem nieśmiało czy jest możliwość wcześniejszego odbioru , bo na 17-ą mam już inne plany ???, hmm, ok zrobimy co w naszej mocy , proszę przyjść o 14-ej usłyszałem..
Szok !!! , czyli można ???!!! , nie wymagałem cudów , tu nie chodziło o naprawę satelity czy lotniskowca tylko o przyszycie paru guzików i wszyciu dwóch kieszeni.
Ta ”podróż” była przygnębiająca, panie prowadzące własne biznesy były całkowicie bez inicjatywy, bezradne , sprawiały wrażenie osób które już się poddały, tylko czekały na swoje 500+ , tylko dla nich to trochę za późno, takim pozytywnym akcentem tej przygody był ten młody człowiek który nie czeka aż mu ktoś da, sam przejmuje inicjatywę i działa.
Polecam gorąco , tylko rozmawiajcie z wytatuowanym kolesiem. !:)
A teraz coś z innej ”mańki” , przeglądam swoje stare wpisy , trochę porządkuję i natrafiłem na taki filmik z Tajlandii , kolega mi opowiadał że się tam wybiera i myślę ze jest to coś co warto spróbować, są oczywiście salony masażu ale żaden film mi się nie zachował 🙂
powrotna dla urozmaicenia wiodła przez Raciążek, to właściwie takie przedmieścia Ciechocinka , W latach 1317 -1870 Raciążek posiadał prawa miejskie. Można tu zwiedzić ruiny zamku biskupów kujawskich, , wzniesionego po 1330 roku na miejscu starszego, drewnianego.
Miejsce traktatów dyplomatycznych króla Władysława Jagiełły z Krzyżakami w 1404 roku i po bitwie grunwaldzkiej w 1410 roku.
W pierwszej połowie XVIII wieku zamek przebudowany na rezydencję pałacową. Po sekularyzacji dóbr opuszczony popadł w ruinę i uległ rozbiórce w pierwszej połowie XIX wieku.
Do dziś zachowały się fragmenty murów czworobocznego budynku gotyckiego na fundamentach z głazów oraz fragmenty murów obronnych, wieży i części murów piwnicznych budynku zamkowego. Zamek położony na stromym cyplu dawnej skarpy wiślanej.
W Raciążku możemy również podziwiać współczesne ruiny.
I Renesansowy kościół Wszystkich Świętych i św. Hieronima, o tradycjach gotyckich, z 1597 roku z fundacji biskupa kujawskiego Hieronima Rozrażewskiego.
Raciążek położony jest na wysokiej krawędzi pradoliny Wisły – około 80 m n.p.m. Ostatni etap drogi do Ciechocinka to zjazd serpentyną w dol po zboczach krawędzi.
Po ponad sześciu godzinach i sześćdziesięciu kilometrach przybywamy na metę, powrót do realnego świata, w pewnym momencie będąc po drugiej stronie Wisły, myślałem o tym ze się nie wydostanę z tej ‘’Nibylandii’’ i będę musiał krążyć między cmentarzem ewangelickim , ruinami zamku i kościoła, szukając ukrytej drogi.
Jeszcze nigdy piwo mi tak nie smakowało jak po tej wyprawie, tak zakończyliśmy tę podróż z moim druhem i przewodnikiem, dzięki któremu ten wypad doszedł do skutku i mogłem poznać te nie znane dla większości turystów zakątki.
No cóż ja mogę Wam powiedzieć ? : probably the best beer in the world !!!
a poniżej link do fotek
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/c838c26c-26ed-4e10-95e6-92c3bc795eac
przybija do miejsca które jest jakby zapowiedzią wkroczenia w inną rzeczywistość , Nieszawa była takim preludium. Przystań leży w szczerym polu , droga do Starych Rybitw prowadzi pośród łanów kłaniających się zbóż ,
a później przez gęsty las. W Starych Rybitwach straszą ruiny opustoszałego kościółka. Jakiś napotkany jegomość twierdził ze to kościół Ewangelicki , z kolei w Internecie znalazłem info ze to Rzymskokatolicki, ‘’kakaja raznica’’ , ruiny tu ruiny.
Następny etap to Bobrowniki, do których prowadzi droga wzdłuż Wisły.
W miasteczku nad brzegiem rzeki są ruiny zamku. Tak najprawdopodobniej kiedyś wyglądał otoczony fosą,
a dzisiaj tak , i komu to przeszkadzało ?
Zamek w Bobrownikach powstał prawdopodobnie ok. połowy XIV w. Jego fundatorem był książę dobrzyński Władysław Garbacz. Był siedzibą książęcą, starostów książęcych, wójtów krzyżackich i starostów królewskich. Zachowane krzyżackie inwentarze mówią o istnieniu w pobliżu zamku związanego z nim folwarku.
W 1377 zamek otrzymał od króla Ludwika Węgierskiego Władysław Opolczyk, ten sprzedał warownię w 1392 roku zakonowi krzyżackiemu. W 1405 Władysław Jagiełło wykupił ziemie dobrzyńską razem z Bobrownikami z rąk Krzyżaków, jednak już cztery lata później po ataku na warownię i zburzeniu części murów przez artylerię krzyżacką przeszedł 28 sierpnia w ręce zakonne, po czym prawdopodobnie latem 1410 r. powrócił pod polskie władanie. Jego nadgraniczne położenie ponownie stało się przyczyną wielu inwestycji w modernizację obiektu; mimo tego obiekt, będący siedzibą starostów, nie odegrał już żadnej roli militarnej. W czasie wojny trzynastoletniej i walk z Zakonem w latach 1519–1521 urządzono w nim więzienie dla pojmanych rycerzy krzyżackich. Przesunięcie granicy państwowej ostatecznie pozbawiło budowlę strategicznej roli.
W czasie wojny 1655–1660 zamek wraz z archiwum grodzkim został spalony przez Szwedów, mimo to na początku XVIII był on jeszcze w niewielkim stopniu użytkowany. W drugiej połowie XVIII w. obiekt był już bardzo zniszczony. ( źródło Wikipedia ).
I serce się raduje na takie widoki , chociaż młodzież dba o ruiny i pogłębia wiedzę o historii ziemi dobrzyńskiej.
Z Bobrownik droga prowadzi przez Nowy Bóg Pomóż do Stary Bóg Pomóż,
a dalej to już koniec świata i nawet Bóg nie pomoże, trzeba zawracać.
A poniżej link do fotorelacji
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/acab6add-5e35-498d-9578-5239db474b64
robi raczej przygnębiające wrażenie , takie opustoszałe wymarłe miasto o którym p Bóg ,
obecnie rządząca zorganizowana drużyna przestępcza, jak i wszystkie poprzednie drużyny zapominały, tu chyba nawet 1 EUR z dotacji nie dotarło , ciężko znaleźć budynek bez sypiącego się tynku.
Gdyby ten młody cyklista nie zatrzymał się na pogawędkę,
to ta pani z nikim by nie zamieniła słowa przez cały dzień, tak tu pusto, tu nie ma nawet ,,Biedronki’’ żeby sobie uciąć pogawędkę z kasjerką.
Przepraszam, skłamałem, są dwie nieruchomości o których p. Bóg nie zapomniał, ale to jego własność – kościół św. Jadwigi o którym już wcześniej wspominałem, jak i kościół p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego wraz z klasztorem franciszkanów który został zbudowany w latach 1611-1635. Dzięki fundacji ,,Krzywdów i Bieńków’’ został odremontowany.
Teraz karmelitanki Płaskostope nim zarządzają. Za 30 zl można przenocować w odrestaurowanej celi klasztornej z prysznicem. To wspaniale miejsce żeby się wyłączyć i wyalienować od świata zewnętrznego, cisza spokój kontemplacja i wspaniale posiłki przygotowywane przez siostrzyczki.
Pierwsza wzmianka o Nieszawie pochodzi z 1230 r. Ostatecznie Nieszawę przeniesiono w 1460 ok. 30 km w górę Wisły do miejsca gdzie się znajduje obecnie. Tak więc miejscowość w ciągu nieco ponad 200 lat zmieniła swe położenie dwa razy, przesuwając się blisko 40 km w górę Wisły. Nowe położenie okazało się korzystne, w ciągu XV i XVI w. nastąpił rozwój Nieszawy jako ośrodka handlu zbożem, któremu kres położyły najazdy szwedzkie w drugiej połowie XVII w. W 1793 miasto znalazło się w granicach zaboru pruskiego, od 1807 do 1815 w Księstwie Warszawskim, następnie w Królestwie Polskim (zabór rosyjski). Wiosną 1945 do Wisły wrzucono 38 Niemców – mężczyzn, kobiet i dzieci. Dorosłych wcześniej zabito. W 2004 odsłonięto pomnik z napisem „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. ( źródło Wikipedia).
To miasto ma potencjał , tylko potrzebuje zastrzyku energii i wizjonerstwa , mam nadzieje ze się otrząśnie z letargu.
Następny etap wycieczki to przeprawa promem przez Wisłę do Starych Rybitw,
prom kursuje co godzinę, miły przerywnik w rowerowaniu, chociaż jak zobaczyłem tę kolekcję butelek i puszek po piwie, i kotwicę w postaci kamyka obwiązanego drutem , to trochę zwątpiłem.:)
A co zwiedziłem i zobaczyłem po drugiej stronie , to już w następnym odcinku .
A tu link do fotek z Nieszawy
https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/6325d510-a2d1-46a0-a74f-be62879ee99a